O szukaniu równowagi, prawie do uczuciowości i wolności, pleceniu wianków i umiejętności krzyczenia mówi psycholożka, pisarka i poetka Natalia de Barbaro.

Natalia de Barbaro – psycholożka, poetka, felietonistka, autorka warsztatów dla kobiet Własny pokój. W tym roku wydała książkę Czuła przewodniczka, w której pokazuje trzy destrukcyjne role kobiet: Potulną, Królową Śniegu, Męczennicę, oraz trzy równoważące i wspierające kobiety postawy: Dziką Dziewczynkę, Dorosłą i Serdeczną. Zauważanie tych alternatywnych postaw, uznanie ich i danie im prawa głosu jest przełomowym działaniem prowadzącym ku odzyskaniu osobistej kobiecej wolności. Dzika Dziewczynka jest wewnętrznym głosem dziecka sprzed lat, które przypomina nam o potrzebie zabawy, swobodzie, lekkości, twórczym podejściu do codzienności. Uwielbia wymyślać historie i „zdziwiać się” nad światem. Jest twórcza, radosna i wolna, ale bywa też smutna, zamyślona i uparta.

23. numer „Kosmosu dla Dziewczynek”, zatytułowany Idź w dzicz, mówi o tym, jak ważne są dzikie uczucia. Są w nim inspiracje do leśnej wyprawy oraz kluczowe pytanie: Co naprawdę dzikiego byś zrobiła, gdybyś mogła? A odpowiedzi na to pytanie mogą być świetnym punktem wyjścia do odzyskania głosu swojego wewnętrznego dziecka.

To będzie rozmowa o powrocie do wnętrza.

Natalia de Barbaro: Jestem przyzwyczajona, żeby to kminić przez siebie, a nie sugerować, że to są uniwersalne reguły, które sprawdzą się u każdego. Tak będę o tym opowiadać. W moim życiu ilość radości jest bardzo związana z tym, w jakiej relacji jestem z moją Dziką Dziewczynką. Przed chwilą robiłam jogę online. Prowadziła ją kobieta, a obok niej była jej mała córeczka. Robiłyśmy tylko te asany, które mają w nazwie zwierzęta. To była fajna zabawa.

Czyli nakarmiłaś dzisiaj swoją Dziką Dziewczynkę?

Ona mnie nakarmiła. Zauważyłam, że jak mam gorszy dzień, to automatycznie oddalam się od tej dziewczynki.

To ciekawe, że akurat wtedy, kiedy jest ci źle. Dlaczego tak jest?

Bo jej uczucia stają się dla mnie kłopotem. Wiesz, ona bywa smutna, przestraszona. Mam wtedy taki odruch, żeby odwrócić się od siebie i wypalić: „Wróć, jak się uspokoisz”.

Wewnętrzna dziewczynka niesie przede wszystkim radość… Ale przecież wiemy, że bywa też smutna. Myślę, że stosunkowo łatwiej widzieć nasze wewnętrzne dziecko szczęśliwe, w trakcie zabawy, niż zobaczyć je w trudnych chwilach. I co więcej, dać mu na to przestrzeń. Osobiście odczuwam Dziką Dziewczynkę jako wielką siłę.

Tak, mnie też jest bliskie myślenie o niej jak o sile. Moja relacja z tą postacią ewoluowała. W jakimś sensie zawsze była we mnie bardzo żywa, ale na początku nie miałam jej spersonifikowanej. Był czas, kiedy świadomie się nią opiekowałam i dawałam jej przestrzeń. A teraz mam przede wszystkim do niej ogromny szacunek. To nie jest tylko „moralny obowiązek”, żeby dobrze traktować siebie i swoje potrzeby.

Dzika Dziewczynka w pewnym sensie bywa dla mnie czułą przewodniczką. Czuję, że ona albo relacja z nią są moim źródłem. Ona jest nauczycielką lekkości, zabawy, ciekawości.

Myślę, że tak dzisiaj popularny mindfulness jest właśnie o Dzikiej Dziewczynce i Dzikim Chłopcu.

Dlaczego tak trudno nam usłyszeć głos tych dzikich dzieci?

Myślę, że zagruzowałyśmy się powinnościami. A ta dziewczynka jest pod tymi gruzami. Powrót do Dzikiej Dziewczynki jest powrotem do czasu, zanim uznałyśmy siebie za swoje role. A my nie jesteśmy swoimi rolami.

Myślę o współczesnych dziewczynkach. O powinnościach, które nieustannie narzuca im środowisko, społeczeństwo. Nadal dziewczynki mają być przede wszystkim grzeczne, pomocne i ciche.

Obserwuję różne sytuacje rodzinne i myślę, że w uciekaniu od ról nie chodzi o przekaz „rób, co chcesz”. Jakiś rodzaj socjalizacji jest nam potrzebny. Jeśli Dzika Dziewczynka chce na przykład bić po głowie rakietką młodszego brata, bo ma taką wewnętrzną potrzebę, to wtedy wkracza rodzic, w pewnym sensie w imieniu społeczeństwa, i mówi: nie bijemy innych po głowie.

Dla mnie to jest pytanie o szukanie równowagi między tym, że pewien poziom reguł społecznych jest niezbędny, a tym, żeby dawać pole do ekspresji.

To nie jest zero-jedynkowa sytuacja. Tak samo jak w dorosłym życiu. Jeśli mam warsztaty do przeprowadzenia albo deadline na felieton, a moja Dzika Dziewczynka chce się teraz bawić, szukać kolorów ścian albo malować paznokcie, to nie jest tak, że ona rządzi. Za sterami jest dorosły człowiek. Zatem dla mnie to sytuacja negocjacyjna i szukanie równowagi między pytaniem zadanym np. córce: „Kiedy czujesz się wolna i szczęśliwa, córeczko? Co ci daje radość?a innym: „Jakie są zasady świata, najbliższego otoczenia?”.

Po tym, jak to powiedziałaś, przyszło mi do głowy, że wewnętrzne dziecko jest najlepszym przewodnikiem budowania relacji z naszymi dziećmi. Tylko że trudność polega na tym, że nasze dzieci często wychowujemy, narzucając im pewne role społeczne – jak te grzeczne dziewczynki, o których wcześniej rozmawiałyśmy, albo odważni chłopcy.

Bałabym się takiej sytuacji, kiedy dziecko z łatwością porzuca swoje prawo do ekspresji. To jest bardzo powszechne, okropne zjawisko parentyfikacji, czyli stawianie dziecka w roli dorosłego, dawanie mu zadań dorosłych ludzi, takich jak opieka nad matką czy ojcem, którzy od siebie nawzajem nie dostają wsparcia, albo mediowanie w ich konfliktach – „idź powiedz matce, że”, „idź powiedz ojcu” – aż po kompletny hardcore, jak sytuacje (słyszałam o nich wielokrotnie), kiedy dziecko ma iść po pijanego ojca do knajpy. Zatem to jest też pytanie do każdego z nas: co zrobić, aby dziecko chociaż w rodzinie mogło być po swojemu, nie w za dużych ubraniach? Ważne jest uczyć dziecko rozpoznawania, co jest jego, a co nie. Jaka jest tej dziewczynki, tego chłopca, unikatowa uczuciowość.

Fotografia, na której jest bohaterka wywiadu - Nuria Selva Fernandez

Nuria Selva Fernandez, biolożka: Przyroda to dzikość

Nuria Selva Fernandez, biolożka: Przyroda to dzikość

Fotografia, na której jest bohaterka wywiadu - Nuria Selva Fernandez

Dać dzieciom szacunek. I zobaczyć je naprawdę! W ich uczuciach i potrzebach. Tak jak swoją wewnętrzną dziewczynkę.

Tak! Sama musiałam przejść krętą drogę, aby dotrzeć do akceptowania swojej uczuciowości. Opowiem ci to na przykładzie zgubionego telefonu, czyli sytuacji, w której znajduję się dość regularnie. Na początku mówiłam do siebie, jak już znalazłam telefon: „Widzisz, niepotrzebnie się denerwowałaś”, potem mówiłam: „Przykro mi, że się zdenerwowałaś”, a teraz sobie mówię: „Zdenerwowałaś się”. I to odzwierciedlenie wydaje mi się niezwykle ważne. Tak samo w relacji z dzieckiem, jak i z samą sobą. Odzwierciedlenie i nazwanie uczuć bez osądu. Kiedy mówię do dziecka „smutno ci”, „jesteś zła”, to znaczy to „widzę cię”, i uczę wtedy to dziecko rozpoznawać swoje uczucia. Kiedy mówię to do siebie – daję sobie prawo do tych uczuć.

Jak z tą dziewczynką, która miała ochotę pobić swojego kuzyna. Uczucie, które za tym stoi, jest w porządku – może to była złość, może zazdrość…

…a może potrzeba ekspresji, bo podoba mi się ten dźwięk uderzania rakietką o czyjąś głowę, ale nie wiem, że to może boleć. Nie wiemy, co stoi za tym zachowaniem. Dlatego kluczowe jest, aby dać tym uczuciom pełne prawo do zaistnienia i nazwania ich. Uczucie jest w porządku, ale bicie kogoś już nie.

Być może najważniejszą rzeczą, jaką możemy dać dzieciom, jest prawo do bycia w swojej uczuciowości.

Pierwotna energia uczucia nie może być czymś złym. Jeśli mnie do pisku doprowadza widok sarny albo obłoku, to znaczy, że ja tak mam, to jest moje, to jest moja uczuciowość. I to jest święte.

Fotografia: Katarzyna Jabłońska-Kuśmierek

A jednak złość dziewczynek ciągle nam trudno akceptować.

To nawyk. Przez pokolenia byłyśmy uczone, jeśli nie w domu, to w szkole, w kościele i wielu innych miejscach, że „złość piękności szkodzi”. Jest cały zestaw podobnych sformułowań. Ale powiem ci z perspektywy dorosłej kobiety, wolę dzisiaj uczyć się wyrażać siebie w tej złości niż skupiać się na diagnozie. Przypominam sobie warsztaty wendo, na których byłam. Zdecydowana większość uczestniczek nie umiała krzyknąć.

Wiem, bo sama jestem taką kobietą. Nie umiem krzyczeć.

Możesz zacząć od prostych ćwiczeń, np. krzyknij w lesie, na spacerze.

I po to jest nam potrzebna Dzika Dziewczynka?

Jak  pytasz „po co?”, to dla mnie to jest pytanie ze świata, w którym rzeczy mają być funkcjonalne. A dla mnie podstawą jest, że ona po prostu stanowi kawałek mnie. I pytanie brzmi tu raczej: „Co ja zrobię z tym, że ona jest?”. Bo jedyny wybór, jaki mam, to próbować ją lekceważyć – albo przyjąć ją, jako część mnie, która jest dla mnie ważna, wartościowa i którą kocham w sobie. I to nie zmienia faktu, że jestem dorosłą kobietą.

Zdjęcie kobiety, która leży na łóżku na brzuchu

Trudna sztuka odpuszczania

Trudna sztuka odpuszczania

Zdjęcie kobiety, która leży na łóżku na brzuchu

Jak budujesz relację ze swoją Dziką Dziewczynką?

Przede wszystkim moja wewnętrzna dziewczynka ma imię – poczułam, że ona ma na imię Zuzia. (śmiech) Czuję, kiedy ta struktura dziecięca się we mnie męczy –  jak za dużo pracuję i jak nie mogę akurat odpuścić pracy, bo np. źle policzyłam i się nie wyrobiłam. Wtedy negocjuję z moją Zuzią. Mówię: „Dzisiaj dokończę to, co mam do zrobienia, a jutro możemy zrobić coś, co sprawi ci przyjemność”. Albo jak jadę samochodem, pozwalam jej wybrać inną drogę niż zwykle czy muzykę. Słucham tego wewnętrznego głosu. Idę za nim.

I zawsze słyszysz odpowiedź od razu?

Od razu. W dodatku czasem mi się zdarza, że moja wewnętrzna dziewczynka mówi: „Ja dzisiaj nie chcę wybierać”.

Pozwalam jej zagapiać się na różne rzeczy. Ot tak, bez powodu. Zauważyłam też, że bardzo dużo w swojej codzienności mogę zrobić inaczej niż do tej pory.

Twórczo podejść do codzienności.

Dla mnie słuchanie Dzikiej Dziewczynki to jest też danie sobie prawa do wolności.

Tak. Przypomina mi się historia kobiety, która codziennie w drodze do pracy mijała piękne kwieciste pole, taką miejską łąkę. Któregoś dnia wreszcie odważyła się, zsiadła z roweru i zrobiła sobie z tych kwiatów wianek. Ludzie na nią patrzyli, a ona nic – spokojnie plotła. A potem w tym wianku przeszła przez miasto. I to było euforyczne doświadczenie. Zastanawiam się, gdzie jest próg naszej swobody, jeśli przejście w wianku na głowie jest wydarzeniem rewolucyjnym. To jest dawanie sobie prawa do istnienia w różnych aspektach. Praktykowanie takich działań wydaje mi się kluczowe dla naszej wewnętrznej wolności.

To jest też dawanie sobie samej prawa do usłyszenia swojego wewnętrznego głosu. Do wsłuchiwania się nie w powinność, tylko w potrzebę.

I lekkość! Mam takie doświadczenie z warsztatów, które często prowadziłam. Tego dnia mówiłam o analizie transakcyjnej, czyli trzech stanach ego, które ma w sobie każdy z nas: dorosły, rodzic, dziecko. Gdy opowiadałam uczestniczkom i uczestnikom o „dziecku”, a dokładnie o wolnym wewnętrznym dziecku (bo Dzika Dziewczynka, o której dzisiaj rozmawiamy, to jest właśnie dziecko wolne), na ich twarzach pojawiała się radość, słychać było śmiech. A kiedy zaczynałam opowiadać o wewnętrznym dorosłym, ta lekkość nagle znikała. Pojawiały się głośne westchnienia. Osobiście nie chcę, aby moja dorosłość była naznaczona jedynie powinnością, trudem, smutkiem i zmęczeniem, dlatego potrzebuję wewnętrznego dziecka.

Na koniec chciałabym cię zapytać o słowo, które mnie wręcz mrozi, jak je słyszę, bo w dzieciństwie tak wiele razy rzucano nim we mnie… egzaltacja. „Nie bądź taka egzaltowana”.

Tak… też wiele razy je słyszałam w takim kontekście. Dzisiaj rozumiem to zupełnie inaczej. Jeśli ktoś uważa, że jestem za bardzo uczuciowa, to ja rozumiem, że po pierwsze ma inaczej niż ja, a po drugie myśli, że stanowi jakąś normę. Dla mnie to jest błąd na poziomie inteligencji emocjonalnej. Jeśli ktoś nie rozumie, że ludzie przeżywają w różnym stopniu różne rzeczy, to dla mnie jest po prostu pewien poziom niekompetencji. To jest moja uczuciowość, moje centrum i dla mnie to jest święte.

Ten tekst nawiązuje do 23. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 23 / IDŹ W DZICZ

Ten tekst nawiązuje do 23. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 23
IDŹ W DZICZ

Podziel się