Nieustająco obserwuję, że odpuszczanie to sztuka, której jeszcze nie opanowałam. Dlatego nie chcę w tej dziedzinie odgrywać roli ekspertki. Interesuje mnie bardzo, dlaczego czasem tak trudno nam poluzować oczekiwania wobec samych siebie? Dlaczego wymagamy od siebie rzeczy ponad własne siły? I czy odpuszczania musimy się uczyć?
Sytuacja, w której trwamy od kilku tygodni, wyraźnie obnażyła ten problem. Docierają do mnie relacje z różnych domów i często są to historie ogromnej frustracji. No bo jak połączyć wszystkie role, które nagle musimy na siebie wziąć? Jak wyrabiać się na zakrętach domowo-zawodowej codzienności, nie dostać zawrotu głowy i nie przewrócić się na twarz? Dość szybko doszłam do wniosku, że to raczej niemożliwe – choćby z tego powodu, że doba niezmiennie ma 24 godziny. Zmieniło się tylko to, że przeciętny rodzic musi w tym czasie upchnąć dwa razy więcej obowiązków i zajęć niż dotąd.
No dobrze, ale skoro to takie oczywiste, czemu tak trudno nam zaakceptować, że nie dajemy rady? Dlaczego temu nieuniknionemu „nie wyrabiam” często towarzyszy negatywna ocena siebie, poczucie winy lub porażki? Problem w tym, że odpuszczenie sobie często stoi w oczywistej sprzeczności ze wszystkim, czego od dziecka nas uczono: pracuj ciężko, dawaj z siebie wszystko, poświęć się, dbaj o innych, nie rozczulaj się nad sobą, trzeba być silną(-ym) i po prostu dawać radę.
Wewnętrzny bat
Niewiele osób otrzymało wtedy w pakiecie trening rozpoznawania własnych granic i życzliwości wobec samych siebie.
Pracuj ciężko, ale nie przekraczaj swoich możliwości – fizycznych i psychicznych. Jeśli dużo z siebie dajesz innym, daj coś też sobie. Zasługujesz na spokój, odpoczynek, chwilę przerwy. Zasługujesz też na współczucie, kiedy jest ci trudno i możesz sam(-a) sobie je ofiarować. To piękne, że potrafisz dbać o innych i opiekować się nimi, nie zapominaj jednak o sobie. Jesteś ważna(-y) tak jak inni.
Wewnętrzny bat, który otrzymaliśmy, przyjmuje za to różne sprytne i podstępne formy. Czasem udaje, że jest najważniejszym i najmocniejszym napędem naszej aktywności. Jeśli przestaniesz pracować i robić wszystko na maksymalnych obrotach albo dążyć do ideału, przestaniesz robić cokolwiek, rozleziesz się, wsiąkniesz w dywan, miliony szans przejdą ci koło nosa. Mam ochotę zapytać: serio? Jeśli nie będę „super produktywna” od świtu do nocy, to przegram życie?
Powszechnie znaną postacią bata jest też uwewnętrznione przekonanie, że wszyscy są ważni i zasługują na wszystko. Wszyscy oprócz ciebie, oczywiście. Inni ludzie potrzebują wsparcia, pomocy, współczucia i zainteresowania, a ty możesz sobie radzić sobie sam/sama. Dla młodych dorosłych, z którymi pracuję, ta samowystarczalność bywa cnotą i ważnym celem. Czasem automatyczną reakcją na propozycję wsparcia są słowa: „Dziękuję, sam(-a) sobie poradzę”.
Dlaczego tak trudno odpuścić sobie samym?
Za wewnętrznym głosem, który nas ocenia, dociska i krytykuje, stoi cała nasza historia. Wychowanie, które otrzymaliśmy, lata spędzone w szkole, przekonania o sobie, które na samym początku wzrastają na bazie tego, co mówią o nas inni. To czasem historia ogromnych oczekiwań, których spełnienie da nam akceptację ważnych osób. To czasem historia niewesoła – zawodów i rozczarowań, gdy ktoś, na kogo liczyliśmy, nie był godny zaufania i zawiódł wiele razy. Czasem to historia gigantycznych kosztów – gdy czegoś potrzebowaliśmy i dostawaliśmy to od bliskich, ale za wysoką cenę, np. bezgranicznej lojalności. Niektórzy z nas dorastali w poczuciu, że są tak mało warci, że nie zasługują na to, by inni zawracali sobie nimi głowę.
Niezależnie od tego, jaka historia doprowadziła nas do tego miejsca, brakującym elementem często jest empatia wobec samych siebie. Na szczęście można się jej nauczyć. Jest nam potrzebna do dobrego życia tak samo jak woda i słońce. Warto uczyć się wybaczania sobie, samowspółczucia, troski o samych siebie.
Potrzeby nie są słabością, potrzebować to coś bardzo ludzkiego. Jeśli nie ogarniasz wszystkiego, to nie znaczy, że jesteś kiepska(-i). Odpuszczenie sobie i poluzowanie oczekiwań wobec siebie wcale nie kończą się leżeniem do góry brzuchem do końca życia.
Osiągnąć mistrzostwo czy ćwiczyć odpuszczanie?
Bądźmy jednak uważni, bo z dążenia do zmiany postawy wobec samych siebie na bardziej życzliwą, też można ukręcić na siebie bat. „Miałam być dla siebie dobra, a dziś znowu dopadły mnie krytyczne myśli”, „Tyle razy obiecywałam sobie, że postawię granicę, a znowu pozwoliłam ją przekroczyć” – czyli: „Jestem do niczego”. Dlatego warto zacząć od małych kroków, na początek… zapomnieć o „wszystko” i „zawsze”.
Bo to nie jest czas na kolejne wyzwania. Mamy ich aż nadto w swojej codzienności. To, czego teraz potrzebujemy, to łagodność, uważność na siebie i innych i bliskość, też z nami samymi – to pozwala nam mierzyć się ze strachem, poczuciem braku kontroli i przytłoczeniem. Daje schronienie i ulgę w zmęczeniu i samotności.