Co sprawia, że Polska ma najwyższy wskaźnik wypalenia rodzicielskiego w Europie? Na ile włączanie dzieci we współdecydowanie prowadzi do ich zagubienia i do rodzicielskiego poczucia utraty kontroli? – Potrzebą dzieci jest klarowne przywództwo, a nie bycie pytanym o wszystko – mówią eksperci. A rodzice opowiadają, na jakie manowce sprowadziło ich ciągłe podążanie za potomkami. Temat zgłębia Aleksandra Daszkowska-Kamińska – i pokazuje, jak możemy sobie ulżyć

Pamiętam tę sytuację zadziwiająco dokładnie. Moje najstarsze dziecko miało pięć miesięcy i wreszcie, po burzowych początkach nad naszą relacją wzeszło słońce. Byliśmy na pierwszych wakacjach we trójkę, a dni mijały spokojnym rytmem niemowlęcych rytuałów, których tło stanowiły wspaniałe okoliczności przyrody. W naszym wakacyjnym domu mieszkało kilka rodzin, w tym jedna – z trzylatkiem. Z zaciekawieniem obserwowałam mamę, która właściwie całe dnie spędzała na dywanie pełnym klocków. Podczas zabawy często słyszałam jej delikatny i absolutnie matowy głos, którym powtarzała „podziel się klockami” na zmianę z „widzę, że podoba ci się ta zabawka”. Któregoś wieczoru, po uśpieniu dzieci, dorosłe towarzystwo zebrało się przy stole. Nie sposób było uciec od dziecięcych tematów, więc pojawiły się rozważania, jaka jest najlepsza różnica wieku między rodzeństwem. I wtedy ta mama już nie tak miłym głosem oznajmiła: „U nas nie będzie nigdy rodzeństwa. Od trzech lat mnie nie ma. Oddałam T. całą siebie” – Oho! – pomyślałam wtedy. – A do tej pory uważałam, że najtrudniejsza część rodzicielstwa już za mną…

W cieniu rodzinnego słońca

Wpisując w wyszukiwarkę w hasło „dziecko w centrum”, natykam się na niezliczoną liczbę żłobków, przedszkoli, fundacji i inicjatyw, które posługują się tym szyldem. Tak jakby dawało to gwarancję wiarygodnej placówki. Wiek XX ze swoim rozkwitem wiedzy o rozwoju dziecka i znaczeniu przeżyć w dzieciństwie dla późniejszego funkcjonowania w dorosłości całkowicie przedefiniował rodzinną dynamikę. Wczesne lata dwutysięczne w Polsce to po pierwsze początek szerokiego dostępu do Internetu i rozwój forów dyskusyjnych, a zaraz po tym – upowszechnienie rewolucyjnej idei wychowawczej, zwanej rodzicielstwem bliskości. Skąd jej popularność?
– Przechodzimy proces trochę podobny do tego, który dokonał się w Stanach Zjednoczonych w XX wieku: od ciężkiego behawioryzmu, przez bezstresowe wychowanie, do ciągle trwającego poszukiwania jakiejś równowagi – opowiada mi Jarek Żyliński, psycholog wychowawczy. – Mieliśmy zimny chów w PRL‑u i nagle zaczynamy odkrywać, że wychowanie być może powinno wyglądać inaczej, że dzieci też mają prawo być wysłuchane i zrozumiane. Ale często wiąże się to z tym, że rodzice nie słuchają siebie.
Rodzice chyba rzeczywiście nie czują się w nowym trendzie do końca dobrze, bo coraz częściej pojawiają się publikacje dotyczące wypalenia rodzicielskiego. Zjawisko to charakteryzuje się m.in. długotrwałym zniechęceniem do podejmowania roli rodzicielskiej, brakiem czerpania przyjemności w relacji z dzieckiem, poczuciem uwięzienia.

Według badaczy z Katolickiego Uniwersytetu w Leuven w Belgii Polska ma najwyższe wskaźniki wypalenia rodzicielskiego w Europie.[1]Parental Burnout Around the Globe: a 42-Country Study, 2021

Czy widać to w gabinetach? – Coraz częściej jako psycholog spotykam się z taką sytuacją – przyznaje Jarek Żyliński. – Przychodzą do mnie rodzice, widzimy, że coś się dzieje, i planujemy jakieś działania wspierające dziecko w problemach. Te działania, aby system je wytrzymał, nie mogą być duże. Wymagają od rodzica 10–15 minut aktywności z dzieckiem dziennie. I coraz częściej te zmiany się nie udają. Mimo że rodzice rozumieją, o co chodzi, i tak nie są w stanie się zmobilizować. Okazuje się, że drogą do tego, żeby pomóc dziecku, jest najpierw odbarczenie rodzica.

Przeprogramowane dojrzewanie – czyli czy na pewno nic nie możesz zrobić w sprawie ekranów?

Przeprogramowane dojrzewanie – czyli czy na pewno nic nie możesz zrobić w sprawie ekranów?

Co składa się na ciężar, który noszą współcześnie rodzice? Zdarza się, że jest to wielka samotność. Młodzi rodzice często są pozbawieni sieci rodzinnego wsparcia – z racji tego, że dzieci rodzą się coraz później, dziadkowie nie są w stanie pomóc w ich wychowywaniu, a czasem po prostu daleko mieszkają. W Polsce słabo wykształciły się sieci pomocy sąsiedzkiej, wszelkiego rodzaju przysługi typu „popilnowanie dziecka” są teraz skomercjalizowane, co znowu tworzy na rodzicach presję ekonomiczną. Presja dotyczy także przedmiotów, usług i tego, czym dziecko otaczamy – wszystko powinno być wysoko estetyczne i odpowiedniej jakości. Presja – to właściwie słowo klucz. Bo negując te modele wychowania, które znamy z domu i wokół których wylewamy hektolitry łez na terapiach – po omacku i w panice szukamy nowych drogowskazów. A te wcale nie upraszczają nam życia.

W głębi… no właśnie, czego?

– Kiedy byłam w pierwszej ciąży, było dla mnie oczywiste, że postawię na relację opartą na współpracy i partnerstwie. I nawet na początku nie było to trudne. Kiedy pierwsza córka głównie spała i ssała pierś, miałam w sobie przekonanie, że świetnie się przygotowałam do roli matki. No ale przyznać muszę, choć niechętnie, że to przekonanie poszło sobie gdzieś daleko i nadal nie wróciło (nie uwierzę, jeśli ktoś mi powie, że da się idealnie przygotować do roli rodzica). W drugim roku życia mojego dziecka zorientowałam się, że ma ono własną wizję nie tylko spaceru, ale i życia. I po partnersku się nie da (mam tu na myśli takie modelowe partnerstwo). Szybko nauczyłam się, że pytania otwarte (co chcesz zjeść na śniadanie? jak chcesz się ubrać?) to zaproszenie do imprezy, na której nikt się dobrze nie bawi – opowiada Ula, mama dwóch dziewczynek (pięcioletniej i trzymiesięcznej). To jedna z młodych mam, które pytam, czy idee potocznie zwane rodzicielstwem bliskości sprawdzają im się w codziennym funkcjonowaniu. Przyglądamy się razem, na ile włączanie dzieci we współdecydowanie prowadzi czasem do dziecięcego zagubienia i rodzicielskiego poczucia utraty kontroli.
Codzienne wizyty w przedszkolu i żłobku także dostarczają refleksji. – Czy współcześni rodzice za bardzo dostosowują się do dziecka? Moim zdaniem tak, ale ja widzę często zachowania raczej pozorne – opowiada Marta, mama 1,5‑rocznej córki. – Dla przykładu: na co dzień pytają przy każdym posiłku, co dzieci chcą jeść, dyskutują z nimi o wyborze ubrania, negocjują wyjście ze żłobka, a równocześnie jadą samochodem przez pół Europy z wyjącym bobasem w foteliku lub lecą samolotem na drugi koniec świata z zawodzącym maluchem, realizując głównie swoje potrzeby pojeżdżenia na snowboardzie w Dolomitach albo egzotycznych wakacji. Ja widzę tu niespójność.
Śledząc pułapki rodzicielstwa bliskości, rozmawiam z Kasią Gałązką, trenerką Family Lab, organizacji zajmującej się propagowaniem dorobku Jespera Juula. Jego książki, m.in. Twoje kompetentne dziecko to kopernikański przewrót w wychowaniu. W filozofii Juula autorytet rodzica nie wynika z jego roli, ale z podmiotowej relacji budowanej z dzieckiem. Brzmi wspaniale, nieprawdaż? A jednak wielu prowadzi na manowce. – To niesamowite dla mnie, że akurat teraz o tym rozmawiamy, dlatego że w Family Lab mieliśmy ostatnio dużo dyskusji o przywództwie w rodzinie, a najwięcej sporów właśnie o zakres władzy rodzicielskiej – opowiada Kasia.

– Najmocniej ze mną zostało, że przywództwo jest potrzebą dzieci. Bez niego są opuszczone. Dzieci rodzą się nastawione na to, że ktoś będzie się nimi opiekował i im przewodził, pokazywał ten świat, jak w nim przetrwać. Nie jest ich potrzebą bycie pytanymi o wszystko.

– Mam wrażenie, że bardzo źle zaczęliśmy naszą relację z rodzicielstwem bliskości w Polsce – dodaje Jarek Żyliński. – Przez nasz kraj przetoczyła się dyskusja wokół książki W głębi kontinuum Jean Liedloff. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, ale ona jest napisana językiem, który opiera się na poczuciu winy. Bo skoro wcześniej tak kiepsko traktowaliśmy dzieci, to teraz musi im być dobrze za wszelką cenę, nawet za cenę tego, jak funkcjonuje rodzic.
Często więc rezygnacja z autorytarnego stylu wychowania oznacza rezygnację z roli rodzicielskiej. A w przypadku innych opiekunów, np. szkolnych – rezygnację ze stawiania wymagań, wyzwań czy po prostu takiej idei, że czasem dziecko musi się dostosować. 

– Rodzice teraz bardzo chcą być lubiani. Zakładają, że będą kumplami i powiernikami swoich dzieci – mówi Kasia Gałązka. – I przez to czasem za mało są rodzicami. A rodzic podejmuje też decyzje niepopularne, które się dziecku nie podobają, które są dla dobra całej rodziny. I to jest ok.

Oczywiście, emocje dziecka są ważne, ale nie jest dobrze, gdy przejmują ster w rodzinie. Dziś dzieci coraz rzadziej są zabierane do miejsc, gdzie się nudzą – np. na pocztę czy do banku, choć to tam mogą się uczyć, jak być dorosłym, prawda? To raczej dorośli biegają za nimi po salach zabaw. I nie chodzi o to, że jest w tym coś złego, tylko o balans. I o ciekawość siebie: co robię dla siebie małego, którego emocje nie były przyjmowane, a co dla mojego realnego dziecka? Inaczej niż nasi rodzice, pozwalamy dzieciom wyrażać emocje, ale bywa, że potem sami nie wiemy, jak sobie z tymi emocjami poradzić.

Zapoznaj się z najnowszym 44. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 44 / SZAFA

Zapoznaj się z najnowszym 44. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 44 / SZAFA

Czasem krzyknie, czasem weźmie pod pachę

Pierwsze, czego rodzic uczy się, przyswajając idee rodzicielstwa bliskości, to poszanowanie autonomii i podmiotowości dziecka. Nie jest ono własnością rodziców, ma swoje potrzeby, może je głośno wyrażać, a rodzic jako jego opiekun powinien zachować wrażliwość, która stworzy dla tych potrzeb bezpieczną przestrzeń. Stawka jest niebagatelna, bo w ten sposób mały człowiek tworzy swoje poczucie wartości, które w przyszłości pozwoli mu być niezależną osobą.

Pułapka, w którą wpadają rodzice, to mylenie stawiania granic dziecku z łamaniem jego charakteru. Czemu boimy się stanowczości wobec dzieci? Czy podniesiony ton zdenerwowanego rodzica to rzeczywiście powrót do zimnego wychowu? – Ja tu między innymi widzę pułapkę poppsychologii szeroko upowszechnianej w social mediach i odnoszącej się w uproszczony sposób do badań nad kortyzolem – opowiada Hania, psycholożka i mama dwójki (7 i 5 lat). – Pojawiają się stwierdzenia, że jeśli twoje dziecko płacze, to wydziela mu się hormon stresu, który niszczy jego psychikę. Tak może być przy długotrwałej ekspozycji na stres. Jednak efekt tego przekonania jest taki, że dzieci w ogóle nie doświadczają frustracji, bo rodzice uważają, że to złamie ich dobrostan i poczucie wartości. A frustracja jest kluczowa, żeby się rozwijać. I rodzic jak najbardziej także może być obiektem frustracji, czegoś odmawiając bądź coś nakazując.
Ceną kultury terapeutycznej jest przeświadczenie, że rodzic ponosi ogromną odpowiedzialność za rozwój i przyszłe funkcjonowanie dziecka, więc bardzo łatwo może je też naruszyć. I że podstawową rolą rodzica jest pozytywnie wzmacniać. „To chyba oczywiste, że naszym zadaniem jest zrobić wszystko, żeby spełnić marzenie dziecka, prawda?” – takie zdania zdarza mi się słyszeć od rodziców. Wielu z nich jest rzeczywiście na to gotowych. Tymczasem Kasia Gałązka podkreśla, że próba wychowania człowieka, który jest ciągle szczęśliwy, to dla dziecka potworne obciążenie, ponieważ życie nie składa się z samych szczęśliwych chwil. – To tak, jakby wpuściło się kogoś do cukierni bez żadnych ograniczeń i zatrzasnęło drzwi – dodaje.
No dobrze, a agresja? A siła fizyczna? Zwykliśmy oceniać je bardzo negatywnie. Dziecko ma prawo okazywać wszelkie emocje (złość, a nawet wściekłość), czasem także używając do tego rękoczynów, a od rodzica oczekuje się bycia „kwiatem lotosu” i uwaga – słowo klucz – kontenerowania dziecięcych trudnych stanów. Łagodne, odpowiednio dobrane słowa, typu „widzę, że jest ci źle” – podawane są jako sposób na ukojenie dziecięcej histerii. Gdy jednak pytam młodych rodziców o skuteczność takich działań, niektórzy z nich wspominają, że skutkuje to paraliżem całego systemu rodzinnego. Przykład – niekończące się negocjacje z jednym z potomków dotyczące wyjścia z domu skutkują zgrzaniem się w kombinezonach tych pozostałych, co tym razem postanowili współpracować. – W rozmowie o sile fizycznej w wychowaniu dla mnie ważna jest refleksja, co chronimy, kiedy jej używamy – mówi Jarek Żyliński. – Może chronisz rówieśnika, może chronisz czyjąś własność, może chronisz dziecko przed samym sobą, przed bardzo trudną sytuacją. Jeżeli wiesz, co chronisz, to ja w pełni rozumiem, że czasami wyniesiesz wrzeszczące dziecko ze sklepu. Nie chodzi tu o bicie, straszenie i upokarzanie, ale o stanowczą, także czasem fizyczną barierę (jak np. przytrzymanie ręki dziecka, które bije ciebie lub innych).

Zacznij od „to zależy”…

Chyba większość z nas, osób posiadających potomstwo, ma to doświadczenie, że bardzo wysoko ocenialiśmy swoje rodzicielskie kompetencje… a potem urodziły się nasze dzieci. Oprócz wielkiej miłości rodzicielstwo przynosi także zmęczenie i przeciążenie odpowiedzialnością. Wiele eksperckich głosów przyznaje, że to przeciążenie jest obecnie większe głównie poprzez wysoko zawieszone oczekiwania i wielką samotność rodzicielską. Czy są na to sposoby?

Pierwszym i najważniejszym z nich jest uwierzenie, że moje dziecko jest mocniejsze, niż mi się wydaje, i nie tak łatwo je naruszyć. Zdaniem Kasi Gałązki:

– Bardzo przesadzamy, traktując dzieci, jakby były z porcelany. Boimy się podniesienia tonu, postawienia wymagań, powiedzenia „nie”. Boimy się, że niezapisanie na kolejne zajęcia, odmowa zawiezienia gdzieś, takie zwykłe rodzicielskie rzeczy mogą spowodować traumę. Rodziców na tyle prześladuje ten niepokój, że wycofują się z roli przywódcy, kogoś, kto wie, jak rodziną zarządzać. A ta rola dorosłego jest dobra dla całej rodziny.

Ta przywódcza rola to wiara, że moja decyzja, nawet zła, daje dziecku bardzo potrzebne ramy, a moje błędy nie determinują przyszłości, bo poza mną, rodzicem, dziecko podlega przecież też innym oddziaływaniom.

Drugą ważną kwestią jest przyznanie sobie prawa do posiadania wizji rodziny – wartości, które są dla nas istotne, zasad i ram. Oczywiście ważna także jest nasza elastyczność i widzenie wszystkich jej członków razem z ich potrzebami. Ale skoro wszystkich, to także nas, rodziców. Z naszą potrzebą snu, odpoczynku, kontaktu z innymi dorosłymi.

Po trzecie, to, na ile dziecko dopuścimy do współdecydowania o sprawach rodzinnych, jest także skutkiem naszej decyzji jako przywódcy rodziny. Jak wspomina Ula: – Zastanawianie się nad tym tematem doprowadziło mnie do dość prostej refleksji, z której korzystam też jako naukowczyni. W bardzo wielu przypadkach prawidłowa, rzetelna odpowiedź brzmi: „to zależy”. Zatem współpraca i partnerstwo, a w zasadzie ich zakres, zależy od wieku i powiedzmy ogólnie, osobowości czy też potrzeb dziecka.

Na koniec wróćmy do Jespera Juula, którego można by uważać za głównego winowajcę tego zamieszania. Tymczasem gdy wczytać się wnikliwie w jego książki, to nigdzie tam nie ma mowy o tym, że dziecko wraz ze swoimi potrzebami ma stać w centrum rodziny. Niełatwą, ale właściwą drogą ma być szukanie równowagi i nie ma możliwości, aby odbyło się to bez frustracji dotykającej czasem wszystkich członków systemu. Co więcej, według Juula rodzic także ma prawo pokazać swoją frustrację, bo nie ma być idealny, ale przede wszystkim autentyczny.
Rodzicu, który krzyczałeś dziś na swoje dzieci, kazałeś siedzieć nad matematyką i nie miałeś siły odwieźć ich na basen. Może odrobinę ulgi przyniosą ci te słowa:
Czy popełniliście błędy na swojej rodzicielskiej drodze? O, tak, z pewnością! Najlepsi rodzice, jakich znam, robią ich po 20 dziennie. Jeśli Wasza średnia nie przekracza trzydziestu, spokojnie możecie je sobie wybaczyć. Jeśli je otwarcie wyznacie, to nie tylko unikniecie wyrzutów sumienia, ale staniecie się wzorem do naśladowania, a Wasze dzieci będą Was kochać na wieki.[2]Jesper Juul, Zamiast wychowania. O sile relacji z dzieckiem, Wydawnictwo MiND 2016.

Podobał Ci się ten artykuł
i chcesz więcej wartościowych treści?

Podobał Ci się ten artykuł
i chcesz więcej wartościowych treści?

Źródła

Źródła
1 Parental Burnout Around the Globe: a 42-Country Study, 2021 
2 Jesper Juul, Zamiast wychowania. O sile relacji z dzieckiem, Wydawnictwo MiND 2016.