Dlaczego to takie ważne, aby nastolatki grupowo się wylogowały? Czy rozsądne jest dawanie dzieciom smartfonów przed czternastym rokiem życia? I jak to możliwe, że tak mocno kontrolując dzieci w życiu offline, tak bardzo odpuściliśmy ich bezpieczeństwo online? O książce Jonathana Haidta Niespokojne pokolenie i o współczesnych rodzicielskich dylematach ekranowych pisze Aleksandra Daszkowska-Kamińska, dyrektorka Bednarskiej Szkoły Realnej i mama trojga nastolatków.
U progu rozpędzonego roku szkolnego wróćmy na chwilę do wakacyjnych wspomnień. Do rodziny w załadowanym po dach samochodzie albo przeciskającej się do bramki bezpieczeństwa na lotnisku. Wyczekany rodzinny, jakościowy czas, prawda? Ten wspaniały moment w roku, kiedy wszyscy są razem. Aha, poprawka: fizycznie być może znajdowaliście się jednej przestrzeni, ale założę się, że jeśli na pokładzie są nastolatki, to wciąż zadajesz sobie, rodzicu, pytanie: gdzie przez cały ten czas podziewało się mentalnie moje dziecko, które właściwie nie odkładało ani na chwilę smartfona? Dobra wiadomość – nie jesteś w tym niepokoju sam. Podzielają go miliony dorosłych na całym świecie – rodziców, wychowawców i opiekunów. A także ja – matka trójki nastolatków i dyrektorka liceum.
Gdzie są te dzieci?
Amerykański psycholog społeczny Jonathan Haidt mówi, że ten nasz niepokój jest bardzo na rzeczy. Swoją najnowszą książkę, która za oceanem stała się już bestsellerem, zaczyna od metafory.
Wyobraź sobie, że twoje dziecko zostało wybrane do misji eksploracyjnej na Marsie. Niestety nikt z organizatorów tej wyprawy nie jest w stanie powiedzieć, w jaki sposób warunki na Czerwonej Planecie wpłyną na rozwój mózgu, emocji, systemów poznawczych uczestnika. Zawahałbyś się, czy dziecku na to pozwolić?
Anxiuos generation (Niespokojne pokolenie)[1]Jonathan Haidt, The Anxious Generation: How the Great Rewiring of Childhood Is Causing an Epidemic of Mental Illness, Penguin Press, 2024 opowiada właśnie o eksperymencie, któremu od mniej więcej 2010 roku podlegają miliony dzieci i nastolatków na całym świecie. Ta data jest cezurą, gdy na szeroką skalę upowszechniono telefony z dostępem do szybkiego internetu. I tak oto świat, który miał swoje określone granice – szkoła, dom, grono znajomych – nagle tych granic został pozbawiony, a eksploracja sfery on-line stała się nieograniczona. I choć oczywiście Haidt nie podważa korzyści, które ludzie osiągają dzięki powszechnemu dostępowi do internetu, to stawia także tezę, że najmłodsze pokolenie wysłaliśmy właśnie w tereny zupełnie nieznane. Co ważne – bez wsparcia, kontroli i narzędzi do obrony przed zagrożeniami.
O tych zagrożeniach napisano już bardzo wiele. Książka Haidta nie przynosi nowych danych, ale jest podsumowaniem analiz, które pojawiły się w innych opracowaniach. Zacznijmy od deficytu uwagi. O tym doskonale pisze Johann Hari w książce Złodzieje[2] Johann Hari, Złodzieje. Co okrada nas z uwagi, przeł. Jarosław Irzykowski, Feeria Science, 2023. Sam poddaje się eksperymentowi i sprawdza, jak zmienia się jego koncentracja „bez” oraz „z” dostępem do urządzeń, a także, jak radzi sobie z odcięciem od dopaminowych strzałów nowych treści w internecie. A nie może to być równa walka, skoro blisko dwadzieścia lat temu na Uniwersytecie Stanforda zorganizowano seminarium, jak w oparciu o metody behawioralne tworzyć aplikacje, które sprawią, że będziemy im poświęcać coraz więcej czasu. Uczestnicy tego seminarium zaraz po jego zakończeniu udali się szybciutko do Doliny Krzemowej, aby założyć m.in. Instagram. Haidt pisze, że wszystko, co znajduje się w naszych telefonach, ma jeden cel – przyciągnąć nas do urządzenia. I skoro się to skutecznie udaje, to nie może pozostawać bez wpływu na nastoletni mózg, który według neurologów przeżywa w tym okresie fundamentalną przemianę.
Epidemia lęku
Wróćmy jeszcze na chwilę do roku 2010. W kolejnej dekadzie, oprócz wspaniałych prezentacji kolejnych iPhone’ów, można zauważyć inny typ newsów. Wzrastającą z roku na rok w sposób wykładniczy liczbę diagnozowanych zaburzeń psychicznych, prób samobójczych i samookaleczeń. Korelacja czy koincydencja? To główny zarzut ekspertów wobec książki Haidta: tłumacząc epidemię zaburzeń psychicznych upowszechnieniem dostępu do internetu, nie znajduje na to wystarczających dowodów naukowych. Haidt rzeczywiście z naukowca przemienia się raczej w publicystę, pytając: „Naprawdę chcecie czekać na wieloletnie badania, aby zacząć działać? Czy potrzebujecie naukowych dowodów, widząc gołym okiem, co się dzieje z waszymi dziećmi?”.
Pokazuje też, że innego rodzaju treści w internecie negatywnie działają na dziewczynki, a inne na chłopców.
Dziewczynom szkodę wyrządzają przede wszystkim social media – nieustanna ekspozycja na ocenę, nierealne wizerunki poddane obróbce cyfrowej, niedościgniony kanon urody. Chłopców uwagę kradną gry oraz treści pornograficzne, które sprawiają, że trudno im poświęcić swój czas na cokolwiek innego.
Wreszcie, jak twierdzi Haidt, cyfrowe treści zubożają nas duchowo. Nie pozwalają na skontaktowanie się z naszymi emocjami, wolą, istotnymi egzystencjalnymi pytaniami. Czyli w efekcie zdaniem Haidta stajemy się gorszymi ludźmi.
Dzieciństwo z kluczem na szyi
Znowu ktoś pomyśli: nic nowego, a tymczasem Haidt wprowadza tu nowy element. Bo o ile jako rodzice zupełnie odpuściliśmy kontrolę w świecie wirtualnym, o tyle znacznie podkręciliśmy kontrolę w świecie rzeczywistym. Oczywiście trzeba tu wziąć poprawkę na realia amerykańskie, w których dzieci nie wracają same ze szkoły czy nie dostają w przedszkolach do ręki ostrych narzędzi w obawie przed pozwem. Jednak pewne cechy zaprogramowanego dzieciństwa można znaleźć i w naszej bańce. Zajęcia pozalekcyjne we wszystkie popołudnia, niechęć do wypuszczania swobodnie na podwórko, lokalizatory, animatorzy na wyjazdach wakacyjnych – chcemy w każdej chwili wiedzieć, gdzie jest nasze dziecko i czy jest bezpieczne. Najbezpieczniejsze jest w domu.
Haidt zachodzi w głowę, jak tak mocno nadkontrolując dzieci w ich życiu offline, tak mocno odpuszczamy kontrolę nad tym, co robią w sieci. I jak to możliwe, że bezpieczeństwo fizyczne (a żyjemy wszak w najbezpieczniejszych czasach w historii) oddaliśmy tak łatwo za brak bezpieczeństwa psychicznego.
Mój ulubiony przykład – amerykańscy rodzice niechętnie pozwalają dzieciom chodzić samym po ulicach w obawie przed porwaniem i pedofilami. Czy rzeczywiście niebezpieczeństwo pedofilii jest większe na ulicy, a nie w sieci? W opinii Haidta peerelowskie dzieciństwo z kluczem na szyi jawi się niemal jak ideał, przede wszystkim z powodu budowania w młodych ludziach samodzielności i sprawczości, umiejętności rozwiązywania konfliktów, ponoszenia porażek, strat i wynikających z nich konsekwencji. Tego wszystkiego życie w sieci pozbawia, przynosząc inne, bardzo wysokie koszty.
Radykalne działania
Książka Haidta jest najbardziej wyrazistą z dotychczasowych pozycji nie z powodu radykalnych diagnoz, ale radykalnych rozwiązań. Oto one:
- zakaz posiadania smartfona do końca szkoły podstawowej (czyli ok. czternastego roku życia),
- zakaz posiadania konta w social mediach do szesnastego roku życia,
- szkoły strefami bez telefonów,
- zmniejszenie kontroli rodzicielskiej nad dziećmi.
Takie postulaty wprowadza psycholog w końcowej części swojej książki. Co więcej, mówi o wspólnym działaniu rządu (!), szkół i rodziców.
Potrzebę rozwiązań na szczeblu rządowym widać już co najmniej od czasu, gdy Frances Haugen – była pracowniczka Facebooka, ujawniła wewnętrzną politykę firmy i kształtowania algorytmów w oparciu o treści kontrowersyjne, tak aby zwiększać zaangażowanie. Obecnie konto na Facebooku można założyć teoretycznie od trzynastego roku życia. W praktyce nie istnieje żadna poważna weryfikacja, użytkownik poproszony jest tylko o wpisanie daty urodzenia. Ponurym żartem jest fakt, jak duży odsetek zakładających konta jest „urodzonych” 1 stycznia… Zdaniem ekspertów zmuszenie big techów do wprowadzenia większych ograniczeń, a co za tym idzie, zmniejszenia zysków, to niezwykle trudna batalia, w której politycy są cały czas słabszą stroną (m.in. także z tego powodu, że ich popularność opiera się w dużej mierze na social mediach). Wygląda na to, że polityczne batalie z najlepszymi prawnikami mogą ciągnąć się bardzo długo.
A nie ma na co czekać – twierdzi Haidt i wskazuje szkoły jako mikrospołeczności, które mogą wprowadzić ograniczenia dotyczące korzystania z telefonów od razu. Wspomniałam na początku tekstu o tym, że dzielę swoje życie między społeczność rodzinną a społeczność szkolną. I w obu tych sferach przeżywam ten sam dylemat – czy podejmować radykalne działania, które spotkają się z oporem, czy trwać w rezygnacji, że tej rzeki nie da się już zawrócić. Gdy wspominam moim dzieciom czy moim uczniom o ograniczeniach, słyszę te same argumenty – „nie możemy się odciąć od świata, tam jest nasze życie”. To jest coś, co Haidt nazywa „dylematem zbiorowego działania”. Żaden nastolatek, którego głównym napędem jest przynależność do grupy, nie zdecyduje się w pojedynkę jej opuścić.
I o ile wydaje mi się bezdyskusyjne separowanie mniejszych dzieci od telefonów (co w większym stopniu zakłada konsekwencję rodziców), o tyle w przypadku uczniów i uczennic szkół średnich – niezbędny jest dialog. Co ciekawe, niektórzy maturzyści, spytani wprost, czy zakaz telefonów pomógłby im w funkcjonowaniu w szkole – odpowiedzieli, że tak. Wyzwaniem pozostaje pytanie, co na to nauczyciele. Nie wyobrażam sobie reguł, które obejmują tylko młodzież – to godzi w elementarne poczucie sprawiedliwości. A nikt z nas z ręką na sercu nie zezna, że jako dorośli używamy telefonów w sposób umiarkowany i rozsądny, prawda?
I tu przechodzimy do ostatniego ogniwa – czyli rodziny. To w rodzinie jest podejmowana decyzja o zakupie pierwszego smartfona.
Haidt wychodzi naprzeciw troskom rodzicielskim, mówiąc – „nie bądźcie w tym sami, znajdźcie swoje stado”. Czyli zaleca, aby rodzice w klasach, grupach towarzyskich wspólnie umawiali się na odłożenie w czasie dostępu dzieci do technologii.
Mamy także wpływ na to, w jakim środowisku dorastają nasze dzieci. Lekarz i podcaster Rangan Chatterjee w rozmowie z Haidtem[3]Odcinek 456. podcastu Feel Better, Live more by Dr Rangan Chatterjee, dostępny na Spotify wspomina, że wybierając gimnazjum dla syna, intencjonalnie wybrał takie, w którym istnieje zakaz telefonów. Możemy dziecko wysyłać na obozy bez telefonów, godząc się na utrudniony kontakt. Możemy wspierać szkołę w jej decyzjach. A co najważniejsze – musimy zaproponować alternatywę. A alternatywą jest więcej czasu spędzanego wspólnie, więcej swobody i samodzielności. I więcej komunikacji, także tej, która prowadzi do spięć, konfliktów i mozolnego szukania rozwiązań – tego wszystkiego, czego chcielibyśmy uniknąć, a czego nasze zalogowane dzieci bardzo potrzebują.
Znam 16-latkę, która zawarła ugodę z rodzicami – „nie włączajcie mi limitów, chce wiedzieć, ile sama z siebie spędzam czasu w telefonie”. Gdy w domu pojawiła się tzw. cegła (telefon z klawiszami bez dostępu do internetu) – powiedziała – „zaklepuję na nowy rok szkolny!”.
Znam uczniów i uczennice, którzy bez oporu pojechali na cztery dni kajaków bez smartfonów. W pociągu powrotnym siedzieli w wagonie z grupą z innej szkoły. Ci, których znałam, zbili się w zwarte stado, grali w karty i przerzucali się żartami. Ekipa z drugiej szkoły była zbiorem jednostek zapatrzonych w ekrany. Małymi krokami dokonanie zmiany jest możliwe – jeśli tylko wejdziemy w dialog z naszymi mądrymi dzieciakami.
Źródła
↑1 | Jonathan Haidt, The Anxious Generation: How the Great Rewiring of Childhood Is Causing an Epidemic of Mental Illness, Penguin Press, 2024 |
---|---|
↑2 | Johann Hari, Złodzieje. Co okrada nas z uwagi, przeł. Jarosław Irzykowski, Feeria Science, 2023 |
↑3 | Odcinek 456. podcastu Feel Better, Live more by Dr Rangan Chatterjee, dostępny na Spotify |