O tym, że trudniej być twardym niż miękkim, zaplataniu włosów, żabach i chłopakowych kolorach opowiada Piotr Bielski, tata Rozalki i Rajki.a

Jesteś tatą dwóch córek – trzylatki i pięcioipółlatki. Co to dla ciebie znaczy – być ojcem córek?

To olbrzymia radość, jedna z największych w życiu! Czuję bardzo silną więź z obiema córkami. Mam świadomość, że kiedy przyjdzie do takich tematów jak miesiączka, to wtedy żona będzie mogła bardziej się popisać, inicjując je w kobiecość, a ja swoim spokojem i miłością będę mógł ją i dziewczyny wspierać. Już teraz wkraczają niektóre dziewczyńskie tematy, bo starsza córeczka czasem bawi się zestawem Anny i Elsy [to bohaterki filmu Kraina lodu – przyp. red.] do makijażu, chociaż my nie jesteśmy zachwyceni, ale też nie protestujemy. Jeśli chodzi o genderowe stereotypy, to na przykład zaplatanie włosów sprawia mi radość. Oczywiście nie dorównam żonie, która jest mistrzynią, ogarniam długie włosy córki, robię jakieś kucyki, ćwiczę warkocze. Są teorie, według których z rodzicem po przekątnej, czyli matki z synami i ojcowie z córkami mają wyjątkowo silną, energetyczną więź. Czuję, że coś może być na rzeczy. Czy byłoby inaczej być ojcem synów?


Fotografia: archiwum domowe Piotra Bielskiego

To ciekawe, że sam o tym wspominasz. Chciałam cię o to zapytać.

W książce Życie na lekko zastanawiam się, czy chciałbym jeszcze być tatą chłopca. Uczciwie mówiąc, są za i przeciw. Z jednej strony mam w sobie ciekawość, jak to jest, jak bardzo jest to inne. Do tego radość, że moje męskie plemię zostałoby wzmocnione, szczególnie że u nas w domu jest wyraźna przewaga żeńska, nawet piesek to suczka. Ale w tej chwili żona nie ma nawet ochoty myśleć o trzecim dziecku, a ja to szanuję. W książce pisałem o przytulogodzinach, czyli o tym, ile mamy czasu w ramach jednej doby, żeby się przytulać i spędzić dobrze czas z jednym dzieckiem, bo wiem, że to jest ważne. Każda córeczka czasami potrzebuje chwil tylko ze mną, bez tej drugiej. Do tego oboje z żoną mamy jeszcze w świecie misję zawodową. Pewnie jakoś by się zmieściło ten czas dla malucha, ale poczucie spełnienia mam tu i teraz. Jakby się okazało, że nie będę już miał więcej dzieci, że zostanę tylko ojcem córek, to nie będę czuł, że czegoś mi brakuje do pełni ojcostwa.

Kiedy dzieci miały się pojawić na świecie, myślałeś, że chciałbyś, żeby miały konkretną płeć?

Oboje z żoną czuliśmy wdzięczność, że jest ciąża i że przyszła do nas nowa dusza, która chce się wcielić akurat w naszej rodzinie. Kiedy żona w ciąży ze starszą, Rozalią, miała iść na USG, podczas którego można określić płeć, miałem sen. Pojawiła się w nim dziewczynka i powiedziała: „Będę twoją córką, będę się nazywać Rozalia. Witaj, tato”. Byłem tak szczęśliwy, że to się potwierdziło, że od tego momentu nie chciałem, żeby był chłopak, bo tęskniłbym za tą istotą, która pojawiła się we śnie.


Fotografia: archiwum domowe Piotra Bielskiego

Myślisz, że syna wychowywałbyś inaczej, niż wychowujesz córki?

Są dwie wizje. Jedna, ta tradycyjna, konserwatywna, niebiesko-różowa – tu piłka nożna, koparki i pistolety, tam lalki i tiulowe sukienki. Druga – równościowa, że wszyscy to samo, a różnice biorą się w zasadzie tylko z głowy i naszych staroświeckich przyzwyczajeń. Uważam, że prawda leży pośrodku, może trochę bliżej drugiego podejścia. Warto znaleźć punkt, gdzie różnice są, i je uwzględniać, a oddzielić to, co idzie z automatu.

Bo te automaty są bardzo silne, nawet jeśli jesteś rodzicem, który mówi sobie: „Nie będę powielał schematów”.

Dziecko idzie do przedszkola, tam wszystkie dziewczynki na różowo, wszystkie mają te Elsy. Potem dostajesz od kolegi niebieską bluzkę po chłopaku, żeby córka założyła. Ona mówi: „Nie, tato, to kolor chłopakowy”. Oczywiście można tłumaczyć i my czasem to robimy, ale jednocześnie dajemy dziecku wybór i nie dziwimy się, że wybierze różowe butki, nie niebieskie.

Jeśli nawet etap różu i świecącego brokatu się pojawia, to raczej z niego wyrastają. Zresztą według mnie jest warunkowany kulturowo.

Można mówić, że to kwestia podejścia rodziców, a jednak ja zauważam, że chłopaki częściej mają fizyczną potrzebę brykania, przepychania się. Sam jako pięciolatek powiedziałem w przedszkolu, że nie chcę się bawić w policjantów i złodziei, bo zabijanie jest bez sensu. Zdarzają się tacy mężczyźni, mówimy, że mają bardziej kobiece dusze. Ale ostatnio spotkałem się z przyjacielem, ma dwóch chłopaków, te same roczniki, co moje córki. Opowiadał, że organizuje im bitwy na poduszki. Ustawia ring, chłopaki stoją w pewnej odległości i mogą się naparzać poduszkami. Poczułem, że ja z moimi dziewczynkami nie będę tego robił. Dziewczyny aż takich potrzeb wywalenia w ten sposób energii nie mają, choć biegają po lesie, tarzają się w błocie, uwielbiają deszcz, kałuże. Nie jest tak, że muszą być czyste, schludne i w plisowanych spódniczkach. Jakby one same podpatrzyły chłopaków i powiedziały, że też chcą, tobym tego nie hamował, ale jako że jest to związane z okładaniem siebie, to sam tej aktywności nie zaproponuję.

Na swoim blogu piszesz, że mieszkasz z dwiema księżniczkami. Wychowujesz córki na księżniczki?

Mam poczucie, że księżniczka jest etapem rozwoju dziewczynki, który w pewnym momencie się kończy. I prawie już sześcioletnia Rozalka troszkę z tego wychodzi. A u jej pół roku młodszej koleżanki to wciąż jest silne. Zawsze przychodzi do nas w ubraniach Elsy. Kiedyś ją odwiedziliśmy i Rozalka źle się czuła z tym, że koleżanka miała ubranko księżniczki, a ona nie. A ostatnio poszła do niej z kucykiem upiętym do góry, w jeansach i bluzeczce. Żona podpowiedziała: „Jesteś wojowniczką Mulan”. Tak się ucieszyła, że nie musi być Elsą, że jest Mulan! Ostatnio mieliśmy też wizytę trzy lata starszej córeczki przyjaciół. Weszła do pokoju naszych dziewczyn i mówi: „Widzę, że wy jesteście teraz na etapie księżniczek i jednorożców. Ja już z niego wyrosłam”. Dzieci mają tego świadomość! Ja to przyjmuję z przymrużeniem oka, podchodziłem do tego z akceptacją, nie krzywiłem się nawet na Elsę. Potrafiliśmy, oglądając razem Krainę lodu II, znaleźć fajne, szamańskie treści o kobiecej mocy.


Fotografia: archiwum domowe Piotra Bielskiego

Obraliście jakąś teoretyczną ścieżkę wychowania? Czy raczej podążacie za intuicją?

Żyjemy z serca, nie z głowy. Oczywiście rodzicielstwo bliskości czy porozumienie bez przemocy są nam bliższe niż na przykład książka dr. Benjamina Spocka, którą moja mama traktowała jako biblię. Ja z Rajką i Rozalką spędzam sporo czasu: zabieram je na wycieczki rowerowe, układamy razem bajki, tańczymy. Robiłem kurs Contakids – metody opartej na bliskości rodziców z dziećmi, inspirowany tańcem kontakt improwizacji, więc trochę tego stosuję, sam też wymyślam nowe rzeczy. Dla mnie wyzwaniem jest dyscyplina, stawianie granic.

Jestem tatą, któremu trudniej być twardym niż miękkim.

Pracuję nad tym, żeby wejść w troszeczkę bardziej tradycyjną rolę ojca, który wyznacza granice, bo wiem, że totalna wolność nie daje dziecku poczucia bezpieczeństwa. Żonie łatwiej pełnić rolę oficera wojskowego, który zaprowadza porządek. Na przykład rano, kiedy zbieramy się do przedszkola, Rozalka chce, żeby puścić piosenkę, potańczyć. Ja patrzę, że jest 45 minut do rozpoczęcia zajęć, więc się zgadzam. Potem pyta, czy mogę ją jeszcze potulić. Oczywiście, że tak! Na ich bieżące potrzeby jestem bardzo wyczulony i otwarty. Za to żona: „Teraz nie! Szykujemy się, zjedz jeszcze dwa kęsy. Nie? To mycie zębów, siadamy do auta, jedziemy”. Będzie pół godziny przed czasem, bo jest bardzo obowiązkowa. A ja? Jak spóźnię się tylko pięć minut, jestem z siebie dumny.

A jak ty sam zostałeś wychowany przez tatę? Co z tego świadomie przenosisz na swoje ojcostwo?

Jak wielu chłopców i wiele dziewczynek z mojego pokolenia mam ogromny głód ojca. Tato był tym ciężko pracującym na dwa etaty, przez to mało dostępnym. Choć mam też miłe wspomnienia. Z tatą były aktywności. A to zagranie w piłkę, a to spacer, ekspedycja z działki 20 minut na pobliską górkę, ale kiedy miałem siedem lat, było to dla mnie niemalże wyjazdem w Tatry. I oglądanie „małych samochodzików”, kiedy patrzyłem z tej górki i myślałem, że tam daleko naprawdę jeżdżą matchboxy. Jeszcze spacery z psem. Na nich dużo się nie rozmawiało, ale to była taka męska więź, szliśmy w takim męskim milczeniu z psem, naprzód. To był ukochany punkt dnia małego chłopca, kiedy tata robił sobie przerwę w pracy. I ja mam podobnie, moja żona ma zresztą kłopot ze zrozumieniem tego, bo najlepiej z dziewczynkami czuję się w ruchu, w terenie. Jestem mistrzem spacerów, wycieczek rowerowych, działań outdoorowych. Z kolei, jeśli pada deszcz, a ona ma jakąś pracę czy potrzebę czasu dla siebie i ja przez cały dzień mam siedzieć w domu, to jest to dla mnie wyzwanie. Kombinuję wtedy, kogo odwiedzić, czy sale zabaw są otwarte. Dłuższe siedzenie w domu nie leży w mojej naturze. Choć czas pandemii trochę to zmienił.

Brzmi, jakbyś był jednym z tych ojców „od przyjemności”. Mama jest od tego, co trudniejsze i poważne, a ty od zabawy?

W naszym ekosystemie rodzinnym najbardziej od przyjemności, rozpusty i lodów są babcie. Ale przyznam, że tendencja jest w tę stronę. To nie tak, że nie zmieniałem pieluch, nie pomagam w myciu zębów, nie opatrzę rany, tylko: „Wsiadajcie na rower, idziemy na plac zabaw!”. Trochę się to u nas zgrywa z tym, że moja żona ma raczej naturę domatorską. Ja z kolei lepiej się czuję w ruchu, na rowerze, w lesie. Sekcja wycieczek, eksplorowania i pokazywania dziecku świata: „Patrz, to jest koń, on wydaje taki dźwięk. To jest krowa, a to zając. A wiesz, czym się różni zając od królika?”, to mój główny fakultet rodzicielski.

Ale dla równowagi – jestem mistrzem prania. Uwielbiam pranie, co wrócę do domu, od razu muszę odpalić pralkę, rozwieszać te wszystkie ciuszki dzieci.

Czasem dziewczynki mi w tym pomagają. Ale faktycznie u mnie jest więcej tego wychodzenia i przyjemności niż u mojej żony.

W jakim stopniu przychodzi ci to naturalnie i jak bardzo wprowadzanie córek w przyrodę uważasz za coś istotnego w ich wychowaniu, wzmacniającego?

Dziecko jest ciekawe świata i dobrze jest mu pozwolić realizować jego potrzeby. Ja na przykład nie miałem pomysłu, że moja córka ma zacząć łapać motyle czy pasikoniki, a nawet żaby, po prostu sama zaczęła to robić. Ja tylko na to patrzę, czasami jedynie mówię: „Uważaj, żeby nie zrobić krzywdy zwierzątku”. Czasami z tym gram, organizuję im wokół tego czas. Ostatnio, jak byliśmy na Mazurach, poczułem, że jest pewien progres pokoleń, bo ja z moją siostrą łapaliśmy małe żabki i je przenosiliśmy, a Rozalka naturalnie rozciągnęła to na duże żaby, które też brała do rąk i wypuszczała, chciała głaskać. Cieszę się, że nie ma takiego wdrukowanego wstrętu „bleee, żaba, ropucha”. Przyjmuje przyrodę, czuje ją. Ja po prostu szanuję i wzmacniam coś, co pojawia się samo, naturalnie. Czasami Rozalka znajduje jakiś nowy kwiatek, ja chcę sprostać jej ciekawości, więc to badam. Nawzajem się motywujemy w poznawaniu przyrody.

Cykl „Być tatą dziewczynki”: Przyjemności są najważniejsze — rozmowa z Krzysztofem Rutkowskim

Cykl „Być tatą dziewczynki”: Przyjemności są najważniejsze — rozmowa z Krzysztofem Rutkowskim

A co w byciu tatą sprawia ci trudność?

Chyba najbardziej frustrujące są dla mnie momenty, kiedy moje dziewczyny, zamiast współpracować, konkurują, czyli np. nagle każda z nich chce być na moich kolanach i zepchnąć tę drugą. Wielką rzeczą jest troska o więź moją i żony jako partnerów, osoby, które kręcą siebie jako mężczyzna i kobieta, nie tylko rodzice. Wygospodarowanie czasu na randki jest dużym wyzwaniem. Najśmieszniejsze jest to, że kiedy zabieram żonę na koncert albo ona mnie na festiwal, zaraz znajdujemy jakichś znajomych z dziećmi, patrzymy na te dzieci, cieszymy się nimi. Chyba nie da się odejść od bycia rodzicem.

A co jest najfajniejsze w byciu tatą córek?

Cenne są te momenty, kiedy słyszę: „Kocham cię, tato”, na to druga: „Ja ciebie też kocham, tato”. Byłyby w stanie się pokłócić, która kocha bardziej.

Uwielbiam też bliskość fizyczną, usypianie. Mój ideał wygląda tak, że jedna leży na jednej mojej piersi, druga na drugiej, obie głaszczę, coś czytam, opowiadam, wymyślam albo słuchamy audiobooka. To są fajne chwile.

To, że któraś zaczyna sama jeździć na rowerze, że pływa samodzielnie w kółku, takie przełomy. Ale najbardziej cieszy uśmiech, to, że czuć, jak są szczęśliwe, będąc ze mną. Potrafię się też karmić tym, że jak puszczam je na plac zabaw, widzę, jak one się fantastycznie same albo z innymi dziećmi bawią, albo jak Rozalka nieustraszenie wspina się na najwyższe konstrukcje. Gdyby nie było mnie już na tym świecie jako człowieka, to, na co najbardziej chciałbym patrzeć z nieba, to właśnie moje szczęśliwe dzieci, także dorosłe.


Fotografia: archiwum domowe Piotra Bielskiego

Piotr Bielski – szczęśliwy tata Rozalki, która właśnie poszła do zerówki, i Rajki, która rozpoczyna przygodę z przedszkolem. Socjolog, autor książek, m.in. najnowszej Życie na lekko. O tym jak radośnie być sobą. Zawodowo zajmuje się wspieraniem ludzi w relaksacji i optymizmie (więcej: joginsmiechu.pl i FB: Jogin Śmiechu).

Zapoznaj się z najnowszym 44. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 44 / SZAFA

Zapoznaj się z najnowszym 44. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 44 / SZAFA