O tym, że od każdego dziecka się czegoś uczy i jak się przekonał do zabawy w strzelanie. O graniu z córką w piłkę na podwórku i o mówieniu córkom komplementów. O bezustannej opiece, która stała się częścią życia. O chaosie, który działa. Rozmowa z Michałem Krukiem, pracującym w IT wielbicielem nowinek ze świata gadżetów, a – jak sam mówi o sobie – przede wszystkim mężem i ojcem dużej rodziny.

Wspólnie z żoną wychowujecie sześcioro dzieci. Wśród nich są dwie córki, jedna z niepełnosprawnością. Sam jesteś jedynakiem. To chyba mocne doświadczenie – nie mając rodzeństwa, w dorosłym życiu stworzyć wielodzietną rodzinę?

Najstarsza córka, Teresa, ma piętnaście lat i od urodzenia jest niepełnosprawna, potem syn Tymek, czternastoletni, Antonina, która ma dwanaście lat, i trzech synów: ośmioletni Benek, sześcioletni Juliusz i trzyletni Poldek. Każde dziecko ma inne zainteresowania, inne potrzeby. Niesamowicie jest tego doświadczać. Ja się na bieżąco uczę wychowywać dzieci, bo skoro nie miałem rodzeństwa, to niewiele miałem okazji do obserwacji. Czerpię z wiedzy mojej żony, która jest z rodziny wielodzietnej. Pamiętam, jak kiedyś ją odwiedziłem, wówczas była moją dziewczyną, i zobaczyłem, że ten dom żyje. Ktoś gdzieś dzwoni, ktoś biegnie, ktoś komuś coś tłumaczy, nie bardzo mnie nawet zauważają. Miałem porównanie z moim domem, gdzie byłem tylko z mamą, bo ojciec zmarł, jak miałem trzynaście lat: u nas tego ruchu nie było.

Uczę się, z każdym kolejnym dzieckiem mam coraz więcej cierpliwości. Kiedyś mnie bardzo denerwowało rozlewanie wszystkiego, teraz, przy szóstym dziecku, już mnie to nie rusza. Zetrze się przecież w pięć sekund.

Ja się od każdego mojego dziecka czegoś nauczyłem: a to spokoju, a to oglądania przyrody… W zeszłym roku nauczyłem się robić gwiazdę, bo Antonina robiła, to pomyślałem: ja też spróbuję. Teresa jest niesamodzielna i wymaga stałej opieki, więc na jej wzrastanie, dojrzewanie, patrzę inaczej niż u pozostałych dzieci. Są trudności, ale też Teresa w wielu punktach swojego życia jest szczęśliwa, z marszu, z defaultu jest szczęśliwa, zadowolona po prostu z tego, że żyje, fajnie jest to obserwować, też mogę się od niej uczyć. A jak wszystkie te dzieciaki mnie oblezą, to czuć tę miłość i to jest takie sycące!

Fotografia: archiwum domowe Michała Kruka

A co jest trudnego?

Dla jedynaka, który się nigdy nie kłócił z nikim, trudne są ich kłótnie, różne potyczki o rzeczy. Trudne było pogodzenie się z tym, że mam niepełnosprawną córkę, na samym starcie. Teraz już nawet się nad tym nie zastanawiam, to jest moja codzienność. Obecnie zajmują mnie trudności od strony czysto logistycznej, na przykład jak zorganizować transport, kiedy Teresa ma turnus rehabilitacyjny, a oboje z żoną pracujemy. Korzystamy wtedy z pomocy opiekunek. Wydaje mi się, że pozostałe dzieci akceptują to, że są w takiej, a nie innej rodzinie. Teresa kiedyś nawet była u nich w szkole, w przedszkolu, bo rodzeństwo chciało ją przedstawić innym dzieciom.

Trudne są dla mnie też wrzaski, krzyki, których w moim domu rodzinnym nie było. Mnie to przeszkadza, ale dzieciom jakoś nie! One sobie radzą, już teraz coraz częściej same między sobą.

Wczoraj nawet mieliśmy taką rozmowę, starszaki się kłóciły, ja chciałem im pomóc rozwiązać konflikt, a one na to: tata, to jest nasza sprawa.

Było mi też trudno zaakceptować, że dzieci się biją. Nawet nie chciałem mieć w domu plastikowych pistoletów czy choćby patyków służących do zabawy w strzelanie. To się zmieniło. Teraz mamy pistolety i lubimy się wszyscy strzelać.

Jakie masz podejście do wychowania w odniesieniu do płci dzieci? Co to dla ciebie znaczy być ojcem córek?

Obserwuję u siebie i w rodzinach znajomych, że dziewczynki potrzebują większej łagodności, delikatności. Syna łatwiej mi klepnąć w plecy, powiedzieć „dobra robota”. Nie wyobrażam sobie, żebym miał Tosię klepać w plecy, jej by to nie pasowało. Na nią wystarczy miło popatrzeć, uśmiechnąć się, i już czuje się podbudowana. Staram się córkom mówić komplementy.

Nasza kultura jest tak bardzo skupiona na wyglądzie kobiet i dziewczynek. Czy komplementy to nie jest trochę wzmacnianie tej fiksacji?

Myślę, że wręcz odwrotnie. Jeśli dziewczynka usłyszy od taty, że jest piękna taka, jaka jest, to pomoże jej budować poczucie własnej wartości. Ostatnio na przykład pojawił się u nas temat piegów: Tosia mówi, że nie lubi swoich. Ale rozmawiamy o tym dużo, powtarzam jej, że jej piegi są piękne, bo są jej.

Chwalę też Antoninę, że dobrze coś zrobiła. Staram się nie tylko skwitować, że fajny rysunek, ale rozwinąć myśl na zasadzie: widzę, że tutaj się postarałaś, żeby namalować oczy tej dziewczyny.

To jest cudowne mieć córkę w rodzinie, tak po prostu. Mówi się, że trzeba mieć syna, a ja naprawdę jestem szczęśliwy, że mamy córki, bo ich wizja świata jest wspaniała. Bardzo fajnie jest patrzeć na to, jak one sobie rosną, jak mają swoje sprawy, choćby jakiej muzyki słuchają. Teresa najbardziej lubi słuchać Maty, Tosia lubi teraz Sanah. Możemy się z żoną dokształcić muzycznie, możemy się też zorientować w komiksach, w rysowaniu, w technice rysowania: Antonina chodzi na rysunek i ona naprawdę umie to robić! Mam takie przekonanie, że Antonina czuje się kochana i ważna w naszym domu, i to też buduje jej poczucie wartości. Myślę, że będzie jej po prostu łatwiej w przyszłości być sobą, że ona nie będzie chciała się zmieniać na siłę, że czuje się dla siebie ważna.

No właśnie, kiedy obserwujesz życie swoich dzieci w ich środowiskach, to czy masz poczucie, że dziewczynkom jest trudniej?

Pracuję w branży IT, mamy tu mało kobiet i jest im zdecydowanie trudniej, często z automatu nie są traktowane jak profesjonalistki, tylko dlatego, że są kobietami. To mi nie pasuje, uważam, że powinno być inaczej. Kiedy zespół jest zróżnicowany pod względem płci, pracuje się lepiej, kobiety wnoszą inne wartości niż mężczyźni. W środowisku Tosi nie widzę różnic, jeśli chodzi o traktowanie dziewczynek i chłopców, bo chodzi do szkoły Montessori, w której kładzie się duży nacisk na równe traktowanie.

Ale na przykład, kiedy idziemy z Tosią na podwórko pograć w piłkę, to jest ona jedyną dziewczynką, która kopie z tatą. Reszta dziewczynek bawi się w coś innego, nie przychodzi do głowy ani im, ani ich ojcom, że mogłyby zagrać.

Myślę, że dziewczynkom, kiedy dorastają, jest też trudniej w związkach. Bo to na nich spoczywa często odpowiedzialność za dobrostan emocjonalny pary. Mowa o tym w książce Dorosłe dzieci niedojrzałych emocjonalnie rodziców – chłopcy są wychowywani z mniejszym naciskiem na kwestie uczuć i potem, jako dorośli mężczyźni, są mniej świadomi emocjonalnie.

Na jakie jeszcze sposoby budujesz relacje z córkami?

Z Antoniną na przykład fajnie się pisze SMS‑y, chłopcy tak nie formułują zdań jak ona. Teresa, która nie mówi, ma specjalną książkę do komunikacji: podczas pandemii za pomocą tej książki zaczęła pytać nas, jak się czujemy. Dostaję od niej takie pytanie i – kurczę, wiesz co, w sumie nie miałem czasu się zastanowić dzisiaj, jak się czuję. I odpowiadam: czuję się w porządku, czuję się zadowolony albo czuję się zmęczony. To ważne, że dzieci widzą, że nie zawsze człowiek musi być superszczęśliwy, i to jest o mnie, nie o nich.

Fotografia: archiwum domowe Michała Kruka

Jak do tego doszedłeś, że nie trzeba trzymać takiej idealnej twarzy przed dziećmi?

Przez bardzo długi czas miałem wizję, że rodzic nie powinien być zmęczony. Ale doszedłem do tego, że czym innym jest być zmęczonym, a czym innym jest być zmęczonym i przy tym wkurzać się na innych. Uczę się spokoju i autentyczności od mojej żony, rozmawiam z innymi rodzicami, czytam książki. Jakiś czas temu opowiadałem koledze w pracy o książce Jespera Juula „Nie” z miłości. Kolega pyta: „po co ty czytasz książkę, skoro masz piętnaście lat doświadczenia w wychowywaniu dzieci?”.

Ale wychowywanie to nie jest uprawa truskawek, sytuacja się ciągle zmienia, dzieci mają różne potrzeby.

Muszę też przyznać, że od czwartego dziecka zdecydowanie bardziej zaangażowałem się w rodzicielstwo. Wcześniej dużo pracowałem, a moja żona była w domu i to ona robiła większość rzeczy. Ja oczywiście lubiłem takie aktywności jak chodzenie na spacery, ale teraz jest zupełnie inaczej: żona poszła do pracy, a ja pracuję zdalnie, więc siłą rzeczy zacząłem się zajmować tą codziennością.

Jak wygląda u was podział domowych obowiązków?

Jeśli chodzi o dzieci, to idąc od najmłodszego, Leopold jest w stanie opróżnić sztućce ze zmywarki po swojemu, Juliusz znosi rzeczy ze stołu plus układa buty, Benek ma zmywarkę do rozładowania, Antonina składa pranie, a Tymek jest w stanie pojechać po zakupy i zrobić je naprawdę dobrze. Teraz Juliusza, sześciolatka, wysyłam już samego do piekarni, jest dumny, że przynosi dla nas chleb, bułki. I żona, i ja jesteśmy w stanie zrobić wszystko samodzielnie – i jesteśmy w stanie robić wszystko wspólnie. Ta granica jest naprawdę u nas ruchoma: czy gotujemy, czy pierzemy, czy rozwozimy dzieci, każde z nas jest samowystarczalne, ale lubimy być też razem. Mnie się zdarza wyjechać na dłużej, wtedy żona całkowicie przejmuje stery. Ale jeśli żona wyjedzie, to ja też mogę ogarnąć wszystko. Uczę się od żony empatii, ja lepiej się sprawdzam we wspólnych aktywnościach, nie umiem być aż tak czuły i rozumiejący jak ona. Jest moim skarbem.

A czy dzieci biorą udział w opiece? Nad młodszymi od siebie, nad Teresą?

Raczej na zasadzie takiej, że starsze, jak mają ochotę, to się z młodszymi bawią. Przytulają, kiedy się przewrócą, czasem zabierają je na krótki spacer. Teresie czasami pomagają się napić czy ją karmią. Ale to wszystko z własnej woli. Nie chcemy z żoną, żeby się czuły obarczone opieką nad rodzeństwem. Ale na przykład zdarza się, że Antonina mówi: „tato, to ty teraz sobie poczytaj książkę, ja się zajmę maluchami”. W naturalnym odruchu mam ochotę odmówić, potem przychodzi refleksja, że skoro to wychodzi od niej, to czemu nie.

Cykl „Być tatą dziewczynki”: To jest trochę zagadka, ta dziewczyna – rozmowa z Tomaszem Kwaśniewskim

Cykl „Być tatą dziewczynki”: To jest trochę zagadka, ta dziewczyna – rozmowa z Tomaszem Kwaśniewskim

Jeździcie na wakacje?

Jeździmy na wakacje, oczywiście. Mamy vana, pakujemy go po sam dach, nasze dzieci to uwielbiają. Jeździmy do Dębek, bo kochamy tamtą plażę, a plaża to dobra terapia sensoryczna dla Teresy, i dla wszystkich naszych dzieci. Zabieramy sprzęty Teresy, żeby było nam wygodnie. Uwielbiamy też jeździć na basen, bo możemy powkładać dzieci do pływaków i po prostu sobie wszyscy pływamy. Zimą jeżdżę sam z czwórką dzieci na narty, w domu zostaje Teresa i najmłodszy człowiek.

Nauczyłem się nie mieć wyrzutów sumienia, nauczyłem się nie traktować sprawiedliwości w sposób prosty, że każdy musi mieć po równo.

Bo dla Teresy to jest super, że sobie pobędzie sama z mamą i bratem, porobi jakieś rzeczy tylko z mamą. Obserwuję to też u rodzin wielodzietnych, gdzie są już starsze dzieci: ten na obozie, ten wraca, tamta wyjeżdża, mijają się, jest okej. Dzięki mojej żonie zrozumiałem, że nie wszyscy potrzebują tego samego. Mamy w rodzinie też ważny zwyczaj, taką randkę z rodzicem: mama czy tata zabiera dziecko na jakieś wyjście, żeby spędzić czas tylko we dwoje. Bywa, że biorę jedno z dzieci na spotkanie biznesowe, rozmawiamy w samochodzie, a nawet jak sobie pomilczymy, to też jest fajnie. Po drodze kupuję dla niego gazetkę w kiosku czy inny drobny prezent. I dzieci to lubią. Z Antoniną ostatnio byliśmy we dwójkę na steku. Mamy też taką umowę z córkami, że jak dostaną pierwszy okres, to idziemy do restauracji. Żeby podkreślić, to nie jest coś strasznego, coś, czego się boimy, tylko naturalna kolej rzeczy, którą chcemy traktować jako miłe wspomnienie, że nie trzeba się z tym kryć, więc czekamy na to!

Co cię cieszy w byciu tatą? Co ci daje poczucie spełnienia?

Lubię czas, kiedy jesteśmy razem, przy śniadaniu w sobotę. Bardzo lubię być z każdym dzieckiem z osobna, ale lubię też słuchać ich rozmów pomiędzy sobą. O szkole, o kumplach. Lubię to, że nasz dom żyje, i lubię atmosferę w naszym domu. Chaos, który działa. Ludzie też lubią do nas przychodzić, i nasze dzieci nie chowają się w pokoju, tylko rozmawiają z gośćmi, opowiadają, co u nich. Zresztą niedługo będę przeprowadzał z naszymi dziećmi indywidualne rozmowy o tym, jak każde z nich się czuje w naszej rodzinie. Czasem dzieci nawet nie wiedzą, że coś im przeszkadza. Ale jeśli je zapytać, to może wpadną na coś, co im nie pasuje, i będzie można nad tym popracować.

Jesteście katolicką rodziną?

Tak.

Religia jest dla was ważna?

Na pewno tak, jesteśmy rodziną, która chodzi do kościoła. Dzieci lubią dostawać przed snem ode mnie krzyżyk na czoło, ja czasem o tym zapominam, ale dla nich to jest ważne, ten ojcowski znak błogosławieństwa.

Zajrzyj do najnowszego 42. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 42 / GOTOWE, START!

Zajrzyj do najnowszego 42. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 42 / GOTOWE, START!