O emocjach, z jakimi mierzą się dzieci z Ukrainy uciekające przed wojną, oraz o trudnej lekcji empatii, która czeka polskie dzieci i dorosłych – w domach, szkołach czy na placach zabaw, opowiada dr nauk humanistycznych Urszula Markowska-Manista z Uniwersytetu Warszawskiego, pedagożka, badaczka zajmująca się m.in. dzieciństwem w perspektywie międzykulturowej, w tym dzieciństwem dzieci z doświadczeniem migracji oraz dzieci z mniejszości etnicznych.

Przeczytaj też: Jak rozmawiać z dziećmi o wojnie w Ukrainie?

A stąd pobierzesz bezpłatny PDF w języku polskim i ukraińskim — to zbiór mądrych, wartościowych i wzmacniających artykułów, które dodadzą dzieciom otuchy i choć na chwilę oderwą je od trudów rzeczywistości: -Ukraina-

Już niemal dwa miliony osób przekroczyły polsko-ukraińską granicę, uciekając przed wojną. To przede wszystkim kobiety z dziećmi. Z jakimi emocjami mierzą się te dzieci, które trafiają do naszych domów, a już za moment zaczną najpewniej uczęszczać do polskich szkół, przedszkoli?

W poniedziałek 7 marca skoro świt odebrałam z Dworca Wschodniego w Warszawie koleżankę z Ukrainy z dwójką dzieci – 5 i 12 lat. Rodzina długo czekała na dworcu kolejowym w środkowej Ukrainie. Kiedy pociąg nadjeżdżał, okazało się, że muszą uciekać do schronu, i pociąg ruszył bez nich. Matka z dziećmi czekała kolejny dzień na transport z innej miejscowości. Po 14-godzinnej podróży (momentami, z uwagi na zagrożenie bombardowaniami, w pociągu było wyłączane światło i jechali w całkowitych ciemnościach) udało im się dotrzeć do Lwowa. Potem 10 godzin poszukiwania transportu, miejsca spotkania i dalsza droga do granicy z Polską, przekroczenie granicy i podróż do obcego miasta i ludzi. Dzieci były bardzo zmęczone. Miały plecaczki i jedną torbę, do której spakowały cały swój świat. Widać było na ich twarzach wyczerpanie, przerażenie, ale też starały się opanować swoje emocje z uwagi na to, że znalazły się w nowym otoczeniu. Z opowieści mamy wiem, że ich podróży towarzyszył dziecięcy płacz. Wiele dzieci jadących z nimi pociągiem się przeziębiło lub, tak jak jej syn, nie miało siły stać na własnych nogach po dwóch dobach w podróży w nieznane.

Co mówiły?

Poranna rozmowa przy śniadaniu z dwunastolatką była trudna. Na moje pytanie, czy chce jak najszybciej pójść tu do szkoły, powiedziała, że nie, nie chce iść do polskiej szkoły. Nie jest zresztą dla niej ważne, czy to będzie szkoła polska, niemiecka, szwedzka czy holenderska. Powód okazał się bardzo prosty, ale nam, dorosłym, nie przyszedłby pewnie od razu do głowy. „Nie chcę, aby inne dzieci nazywały mnie uchodźczynią” – powiedziała. I ja, i jej mama zaczęłyśmy tłumaczyć, że w dużych miastach są klasy wielokulturowe, że już teraz uczą się w nich uczennice i uczniowie, którzy przyjechali do Polski z różnych krajów, np. dlatego, że ich rodzice znaleźli tu pracę, że nauczyciele i nauczycielki robią bardzo dużo, aby dać przestrzeń do dobrego bycia razem.

Ta reakcja dwunastolatki pokazała nam jej strach związany ze zmianą środowiska i brak poczucia bezpieczeństwa w nowym miejscu. A trzeba dodać, że ona już przed ucieczką nie miała łatwo – przez ostatnie dwa lata uczyła się w dużej mierze on-line z powodu pandemii i nie miała szansy budować trwałych więzi z rówieśnikami.

Przy tym wszystkim jej postawa budzi mój podziw – wspiera mamę i młodszego brata, stara się komunikować po angielsku, chce dowiedzieć się więcej o Polsce. Wiem, jak tęskni za ojcem, dziadkami oraz koleżankami – oni tam zostali.

No właśnie, zostali.

Odwołam się tu do słów innej mojej koleżanki, która w szóstym dniu wojny przekraczała pieszo ukraińsko-polską granicę. Napisała: „Już w podróży widziałam poważny wpływ traumatycznej sytuacji oderwania dzieci od bliskich im dziadków, ojców. Część z nich płakała, część zamknęła się w sobie i czekając na granicy nie reagowała na bodźce zewnętrzne, część z nich była bardzo rozdrażniona. Reagowały różnie”. Córki moich koleżanek dzwonią do swoich ojców przez komunikatory, piszą wiadomości, chcą być w kontakcie, chcą być razem. Nie da się teleportować ojca czy brata, ale dzięki mediom społecznościowym wiele dzieci może słyszeć i widzieć najbliższych. Rozłąka, oddzielenie od rodzica zawsze pozostawia ślad.

Jaki wpływ na dzieci ma doświadczenie wojny i ucieczki z kraju pogrążonego w konflikcie?

Tym dzieciom wojna towarzyszy właściwie od 2014 roku. W ubiegłym roku wraz z badaczką z Ukrainy dr Oksaną Koshulko napisałam artykuł, w którym zwracamy uwagę na to, jak szybko w społeczeństwie dotkniętym wojną może nastąpić militaryzacja dzieciństwa i jak szybko wojna zmienia oczekiwania społeczne wobec dzieci [1].

Wszystkie dzieci, i te z Kijowa, i te z miast z regionu Donbasu, i te z miejscowości graniczących z Polską, są od wielu lat oswajane z tym, czym jest wojna.

W 2018 roku wraz z badaczami z Niemiec podróżowałam po części Ukrainy, która graniczy z Węgrami. Wydawałoby się, że tego regionu wojna nie powinna tak bardzo dotyczyć, bo jest daleko od granicy z Federacją Rosyjską. Kiedy wchodziliśmy do szkół, świetlic, to na tablicach w wielu z nich wisiały rysunki związane z tematyką wojenną bądź informacje dotyczące poległych dorosłych krewnych i poległych dzieci. W każdej miejscowości, w której byliśmy, widzieliśmy pomniki lub miejsca pamięci poświęcone żołnierkom i żołnierzom. Z doniesieniami medialnymi o wojnie ukraińskie dzieci nie zderzyły się przed kilkunastoma dniami – ten proces oswajania się z wojną we własnym kraju trwa o wiele dłużej. Oczywiście to, co się wydarzyło 24 lutego, było dla nich i ich rodziców ogromnym ciosem. Ja osobiście jestem przekonana, że ich rodzice przez te ostatnie osiem lat starali się organizować życie w domu tak, aby dzieci z jednej strony oswajać z możliwym niebezpieczeństwem, a z drugiej strony chronić i utrwalać przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Ta nadzieja właśnie legła w gruzach.

Teraz ukraińskie dzieci przybywają do Polski, gdzie mają kontakt z zupełnie nowym, nieznanym im środowiskiem. To dla nich ogromnie trudne emocje, związane także z zerwanymi więziami, wyrwaniem z ich świata i codziennego rytmu. W jaki sposób my, dorośli, możemy im pomóc w tym czasie?

Każdy dorosły: rodzice tych dzieci, rodzice ich polskich rówieśników, osoby goszczące uchodźców i uchodźczynie, nauczyciele/nauczycielki, osoby prowadzące dodatkowe zajęcia, absolutnie wszyscy, możemy zrobić bardzo dużo.

Po pierwsze słuchać, po drugie dawać przestrzeń i traktować dzieci z szacunkiem. Szacunek to język uniwersalny – nie musimy wszyscy znać ukraińskiego czy polskiego, aby komunikować się z szacunkiem.

W pewnym momencie może się zdarzyć, że dzieci będą się chciały wykrzyczeć, wypłakać, ale część z nich nigdy tego nie zrobi. Należy pamiętać, że nawet małe dzieci potrafią ukrywać swoje traumy. Dla wielu z nich doświadczenie wojny, ucieczki i braku wsparcia psychologicznego może się wiązać z późniejszymi trudnościami we wchodzeniu w dorosłość. Jest i będzie dużo do zrobienia w tej sprawie. Mam nadzieję, że większość dzieci z Ukrainy trafi do polskich szkół i przedszkoli. Nie będzie to łatwy proces, m.in. ze względu na możliwą lukę edukacyjną. Dlatego warto zaangażować w niego ukraińskie nauczycielki i pedagożki, które już są w Polsce lub przyjadą w kolejnych tygodniach. Niektóre z nich znają język polski, wiele komunikuje się w języku angielskim. Pozostaje pytanie do dorosłych odpowiedzialnych za edukację i wychowanie: czy są w stanie dostrzec przede wszystkim dziecko w dziecku, a nie szukać różnic, inności, obcości? Dzieci są bardzo spragnione relacji, współpracy i edukacji. Ważne, by stworzyć im przestrzeń do nauki i bezpiecznego wchodzenia w interakcje międzykulturowe, do budowania kontaktów z rówieśnikami. Jeśli tu nie pomogą dorośli, to dzieci pozostawione same sobie, bez kompetencji językowych i bez wsparcia adaptacyjnego, nie dadzą rady. Chodzi tu też o polskie dzieci, bo mówimy o dialogu, a nie o monologu.

Czy jest szansa na zbudowanie lub znalezienie takiej bezpiecznej przestrzeni w polskich szkołach?

Nie będzie to łatwe. W latach 2012–2016 wraz z prof. Edytą Januszewską przeprowadziłam badania na temat sytuacji dziecka z doświadczeniem migracji w polskiej szkole. Wyniki badań opublikowałyśmy w książce Dziecko „inne” kulturowo. Z badań nad edukacją szkolną [2]. Rozmawiając z polskimi nauczycielami/nauczycielkami, zauważyłam, że bardzo często używają pewnych słów, nie zdając sobie sprawy z tego, jaki mają one wpływ na ich własne myślenie i działanie, a w konsekwencji także na myślenie polskich rodziców i polskich uczniów o dzieciach migrujących. Otóż mówią o dzieciach z doświadczeniem migracyjnym jako o „problemie”.

Podczas wywiadów pytałam ich, co by było, gdyby zamiast słowa „problem” użyli słowa „potencjał”. Bo język ma znaczenie. I jestem przekonana, że jesteśmy w momencie, który może nam bardzo pomóc przestać być jednym z najbardziej homogenicznych krajów w Unii Europejskiej.

Jeśli skoordynujemy działania i dostrzeżemy potencjał w tak dużej grupie dzieci z Ukrainy, to może to być dla naszych szkół szansa na naukę budowania dobrych relacji międzykulturowych w praktyce, co opłaci się każdemu z nas. Nie jest to proste, ale nikt też nie mówił, że będzie łatwo. Dzięki temu możemy urzeczywistnić integrację dzieci polskich z dziećmi z Ukrainy, które będą miały szansę dalej się rozwijać, a nasze polskie dzieci nie będą myśleć stereotypem, kliszą, nie będą stygmatyzować, otworzą się na świat, na różnorodność [3].

Szkoła, plac zabaw, sklep to pewnie miejsca, gdzie będzie dochodzić najczęściej do spotkań dzieci z Ukrainy i z Polski. Co się może zadziać?

Nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Może być tak jak w naszym przypadku – kiedy moi goście wypoczęli, na zaproszenie sąsiadki i jej dzieci poszliśmy na ich podwórko skorzystać z placu zabaw. Najpierw dzieci były nieśmiałe, ale zjeżdżalnia i huśtawki przełamały barierę, śmiechu było co niemiara. Zabawa sprawiła, że same odnalazły wspólny język.

Dorośli mogą w tym czasem przeszkadzać?

Tak, jeśli np. często zwracamy dzieciom uwagę: „nie rób tak”, „nie krzycz”, „jak ty się zachowujesz”, „nie płacz, nie ma powodu do płaczu”. Takie zachowania nazywamy adultystycznymi, czyli dyskryminującymi ze względu na wiek – bo traktujemy tak tylko dzieci, a nie dorosłych.

Emocje, które mogą wyrażać dorośli, bywają zakazywane dzieciom. A dzieci mają prawo do wyrażania wszystkich emocji, do tego, aby o nich mówić i dostawać wsparcie, jeśli emocje są trudne.

Kiedy w 2010 roku byłam w kompleksie obozów dla uchodźców Dadaab na terytorium Kenii, to wiele przybywających tam z Somalii matek pozostawało w absolutnej ciszy i pozwalało swoim dzieciom wykrzyczeć się, a nawet bić pięściami, tupać nogami przez kilka, kilkanaście minut. O podobnym doświadczeniu mówiły mi też kobiety w Gruzji, których dzieci doświadczyły konfliktu zbrojnego w 2008 roku. Nie powinnyśmy uciszać dziecka, kiedy chce mówić, bo w jaki inny sposób może ono poradzić sobie z trudnymi emocjami? Ważne, aby osoba dorosła była obecna, towarzyszyła i czuwała. Ważne, aby wspierać dziecko w procesie przechodzenia z myślenia o sobie jako o obcym, jako o niosącym problem, do myślenia o sobie jako o dziecku, które – jak każde inne – zdobywa wiedzę, uczy się nowych umiejętności, rozwija się.

W jaki sposób na dłuższą metę wspierać dzieci z Ukrainy i Polski w byciu razem?

Musimy pamiętać, że z każdym dniem emocje naszych gości i nasze emocje, a także nastroje społeczne, które mają na nas wpływ, będą się zmieniać. Istotne, by czerpać z doświadczeń i zasobów, które już mamy. Wspieranie w byciu razem rozumiem jako traktowanie dzieci jak dzieci, z szacunkiem dla ich doświadczeń, z poszanowaniem ich godności, ich praw.

Dzieci z Ukrainy, które znalazły się w Polsce, potrzebują tak jak inne dzieci naszej uwagi, serdeczności, wsparcia. Potrzebują też stymulacji do działania, żeby mogły się prawidłowo rozwijać w nowych warunkach i skoncentrować na poszukiwaniu dziecięcych rozwiązań problemów, jakie napotkają w nowym kraju.

Warto zdawać sobie sprawę, że wiele kobiet i dzieci ma poczucie straty i poczucie winy względem bliskich, którzy zostali w Ukrainie. To może potęgować lęk, bezradność, apatię. Z drugiej strony warto wypełnić tę lukę poczuciem sprawstwa, zaangażowaniem w edukację, działanie. Bycie użytecznym ma znaczenie tak dla dorosłych, jak i dla dzieci. Zachęcam do uważnego przeglądania mądrych materiałów dostępnych w internecie, np. tych tworzonych przez ekspertów z Centrum Edukacji Obywatelskiej, które pomogą odpowiedzieć na pytanie, jak rozmawiać z dziećmi o migracjach. Do szukania informacji na temat wsparcia psychologicznego. Do przyglądania się inspirującym praktykom. Będzie tego coraz więcej.

A jak pomagać dzieciom w nawiązywaniu i podtrzymywaniu przyjaźni? Z jednej strony tak, by miały kontakt koleżankami i kolegami z Ukrainy, a z drugiej, by tu i teraz stworzyły ważne dla siebie relacje w szkole czy na podwórku.

Proszę sobie spróbować wyobrazić sytuację dziecka wyrwanego z własnego kraju, z rodzinnego otoczenia, oddzielonego od znajomych i przyjaciół, nieznającego języka mieszkańców kraju, w którym zaczyna teraz nowe życie. Do tego całkowicie zależnego od decyzji dorosłych, którzy mogą z dnia na dzień postanowić np.: „jedziemy dalej”. Oczywiście każdy trudną sytuację odbiera inaczej. I nikt nie ma prawa oceniać odczuć kogoś, kto znalazł się w tak ekstremalnym położeniu. Na pewno dzieciom potrzebny jest czas na adaptację po tym, jak już trafią do miejsca, w którym mogą się poczuć bezpiecznie.

Nie warto integrować dzieciaków na siłę, bo im większy będzie nacisk, tym możemy spotkać się z większym oporem, szczególnie ze strony nastolatek i nastolatków. Nie mamy też prawa oceniać dziewcząt i chłopców dźwigających przecież na swoich barkach doświadczenia wykorzenienia, rozstania, rozluźnienia więzi, bycia zdanymi sami na siebie.

Dorośli wiele rzeczy umieją sobie zracjonalizować, a dzieci i nastolatki nie bardzo. Trzeba więc dać im czas, przestrzeń i uwagę, gdyż w ich życiu może się wiele zmieniać, także z dnia na dzień. To, co podpowiadają mi koleżanki z Ukrainy – matki nastolatek – to prosta rzecz: zauważenie faktu, że bez względu na kraj pochodzenia młode osoby mogą mieć podobne zainteresowania i poruszają się w tej samej przestrzeni wirtualnej. To ułatwi integrację. Na pewno warto też organizować wydarzenia, na których będą mogły poznawać książki, filmy czy muzykę polską i ukraińską.

A jak w takim razie reagować na zachowanie własnego dziecka, które pełne empatii i dobrych chęci będzie dążyło do kontaktu, podczas gdy kolega czy koleżanka z Ukrainy niekoniecznie będą tego kontaktu chcieli?

Warto rozmawiać z dziećmi o tym, skąd się biorą trudności w porozumiewaniu się. O tym, że po prostu można nie rozumieć, co mówi ktoś inny, rozumieć to opacznie albo interpretować czyjeś zachowanie niezgodnie z intencjami tej osoby.

Można też zwyczajnie nie chcieć kontaktu, bać się go, wstydzić. Czuć się obco wśród ludzi, którzy świetnie się wszyscy ze sobą dogadują.

Ja często podczas pierwszych zajęć z nową grupą studentów Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego robię taki eksperyment – wchodzę do sali, witam się i prowadzę wykład w nieznanym większości z nich języku: po niemiecku lub w sango. Są zaskoczeni, bo myślą, że pomyliłam salę, zwykle ktoś próbuje mi przerwać, mówiąc do mnie po angielsku, ale ja kontynuuję zajęcia. Narasta konsternacja, aż wreszcie przerywam doświadczenie. W taki sposób staram się pokazać studentom, którzy są też nauczycielami, jak czuje się dziecko, które pierwszy raz siada w ławce w polskiej szkole, nie znając języka polskiego. Okazuje się, że nie wystarczy pisać hasła drukowanymi literami albo mówić bardzo powoli, aby ktoś nas zrozumiał. W takich momentach potrzebny jest asystent międzykulturowy, który pomoże w środowisku szkolnym nie tylko uczniom polskim i ukraińskim, ale też rodzicom i nauczycielom/nauczycielkom. Ważne, by poznać szeroki kontekst zachowań dziecka: dlaczego chodzi po sali w trakcie lekcji, dlaczego płacze lub jest agresywne. W pierwszym odruchu można pomyśleć, że dziecko celowo nie stosuje się do szkolnych zasad lub nawet chce zrobić krzywdę swoim koleżankom czy kolegom.

Okazuje się, że ono bardzo często nie rozumie, co się dzieje wokół niego, co się do niego mówi, dlaczego rówieśnicy wokół się śmieją – czy śmieją się z jakieś zabawnej historii, czy może z niego?

Do tego dochodzi jeszcze kwestia poczucia bezpieczeństwa, tak potrzebnego dzieciom i rodzicom, którzy migrowali w związku z wojną. Czasem uśmiech, pogawędka na błahe tematy, akceptacja, powiedzenie: jesteś tutaj mile widziany czy widziana – są najlepszym, co możemy zrobić. I, co chciałabym mocno podkreślić, dotyczy to wszystkich dzieci z doświadczeniem migracyjnym.

Trudno dziś wyrokować, jak i kiedy zakończy się konflikt za naszą wschodnią granicą. Ale mamy pewność, że wiele Ukrainek zostanie z dziećmi w Polsce. Przed nami chyba trudna lekcja z dobrego bycia razem do odrobienia?

We wspomnianym wcześniej artykule, przygotowanym z dr Oksaną Koshulko, pisałam, że każda historia ucieczki z kraju, w którym trwa wojna, jest inna. Każda opowieść jest metaforycznym elementem mozaiki przedstawiającej sytuację dzieci i dorosłych dotkniętych konfliktem w ich kraju pochodzenia.

Naszym zadaniem jest więc uważnie słuchać i dawać przestrzeń, w której Ukraińcy i Ukrainki, także dzieci, będą nie tylko biernymi odbiorcami naszej pomocy, ale będą we wszystkim partycypować, będą aktywni i staną się sprawczy.

Wierzę w młodych ludzi, którzy są „agentami zmian”. To oni, np. wolontariusze/wolontariuszki, studenci/studentki, pracownicy/pracowniczki organizacji pozarządowych, którzy zaangażowali się w działania pomocowe, z jednej strony dają przybyłym z Ukrainy mnóstwo potrzebnego wszystkim wsparcia, z drugiej strony dostrzegają więcej – słuchają, jak te konkretne osoby chcą być traktowane, czego właśnie one potrzebują.

Serdeczne podziękowania dla Mam Ukrainek za możliwość odwołania się do ich doświadczeń i zacytowania ich wypowiedzi w powyższym wywiadzie.

dr Urszula Markowska-Manista – adiunktka na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka terenowa, dyrektorka i wicedyrektorka programu MA Childhood Studies and Children’s Rights MACR (2016–2021) w Niemczech. Jej działalność naukowa koncentruje się na problematyce studiów nad dzieciństwem w perspektywie międzykulturowej, dotyczy m.in. dziecka marginalizowanego i dyskryminowanego i jego praw w kontekście edukacji (w edukacji) i wychowania w różnorodnych kulturowo środowiskach. Od wielu lat prowadzi badania w Afryce Środkowej, w Rogu Afryki, na Kaukazie Południowym oraz wśród osób z doświadczeniami migracji w Polsce.

Bibliografia:

[1] U. Markowska-Manista, O. Koshulko (2021): Children and Childhood on the Borderland of Desired Peace and Undesired War — A Case of Ukraine. In: J. M. Beier & J. Tabak (Eds.), Childhood in Peace and Conflict, Palgrave Macmillan, New York, https://doi.org/10.1007/978–3‑030–74788–6_10

[2] Publikacja do pobrania

[3] Markowska-Manista, U. (2016). Praca z uczniem z trudnościami adaptacyjnymi–specyfika różnic kulturowych i zmiany środowiska edukacyjnego. In E. Emilia Śmiechowska Petrovskij (Ed.), Dzieci z trudnościami adaptacyjnymi w młodszym wieku. Aspekty rozwojowe i edukacyjne w kontekście specyfiki różnic kulturowych (pp. 125–147). Warszawa: UKSW. Publikacja do pobrania

Zapoznaj się z najnowszym 46. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 46 / BAŁAGAN

Zapoznaj się z najnowszym 46. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 46 / BAŁAGAN