O niesamowicie mocnej miłości do dzieci, zapasach z jedną córką i gotowaniu z drugą, frustracji z powodu zaniedbywania pracy i wzorcach, których nie chciałby powtórzyć, opowiada Jan Brykczyński, fotograf, tata Lulu (7,5 roku) i Hani (5 lat).

Jesteś tatą, który – kiedy przyszła pandemia – postanowił zająć się dziećmi i domem,  twoja żona natomiast cały czas pracowała na etacie.

Od początku dzieci to nasza wspólna sprawa, moja i żony, tak się umówiliśmy. Mój tata dużo pracował, dużo go nie było w domu, mama nie pracowała wiele lat, tylko się nami zajmowała. Mam nieproporcjonalnie silniejszą więź z mamą niż z tatą. Jako rodzic chciałem zrobić inaczej. Dzięki układowi, jaki stworzyliśmy z żoną, zostałem dopuszczony do bliskiej, emocjonalnej relacji z dziećmi. Poza tym ja po prostu lubię chodzić własnymi drogami. A tu się okazuje, że bycie zaangażowanym ojcem, feministą wciąż jest czymś rewolucyjnym w naszym społeczeństwie. Gdybym był kobietą, która w czasie pandemii zajmowała się dziećmi, pewnie byś ze mną nie rozmawiała.

Tak, bo robisz coś niestandardowego, poza normą.

Ja sobie zdaję z tego sprawę, z drugiej strony mam sporo znajomych z podobnym podejściem. Dla mnie, dla nas to normalne. Moja żona przez pierwszy rok życia starszej córki była na macierzyńskim, ja w zasadzie też wziąłem ojcowski, bo jestem artystą, nie mam stałego zatrudnienia, więc w tamtym czasie niewiele zawodowo robiłem. A po roku się okazało, że żona wraca do pracy na etat od do, zarabia. Nie było innego wyjścia. Więc ja dużo ogarniałem. Dwa i pół roku później urodziła się Hania, było nam już łatwiej, bo wiedzieliśmy, czego się spodziewać i jak się zorganizować. Córki mają też wspaniałych dziadków z obu stron, którzy nam bardzo pomagali. I znowu po półtora roku macierzyńskiego żona wróciła do pracy, a ja zająłem się dziećmi. Teraz dziewczyny mają już 7,5 roku i 5 lat, chodzą do szkoły, przedszkola.

Fotografia: archiwum domowe

I stworzyłeś z nimi bliskie relacje, tak jak chciałeś?

Na krótko przed wiadomością, że moja żona jest w ciąży z Lulu, pierwszą córką, przyśnił mi się niesamowity sen. Mała dziewczynka, na oko pięcioletnia, tak mi się wierciła, mościła na kolanach, a ja czułem do niej niesamowicie mocną miłość. Wtedy ona mówi: „Ojejku, jak mi tu wygodnie, jak mi tu dobrze, jaka szkoda, że jak się spotkamy, to cię nie poznam…”. To tak, jakby nasze dusze miały ze sobą kontakt, jakby ona mnie znała. To, jak wygląda rodzicielstwo, było największym zaskoczeniem w moim życiu. Że można jeszcze kogoś poza partnerką tak mocno kochać, i potem znowu, kiedy kolejne dziecko się rodzi. Że ta miłość jest nieograniczona. Jest to z niczym nieporównywalne. Kiedy zostałem ojcem, zdecydowanie wszystko mi się przewartościowało. Od początku byłem bardzo blisko z dziećmi, zajmowałem się nimi na równi z żoną, kangurowałem je, karmiłem, usypiałem, przewijałem, byliśmy z żoną w pełni wymienni. To zaważyło niesamowicie na mojej relacji z dziewczynami.

Pamiętasz jeszcze, jak to było przed dziećmi?

Myślę, że wcześniej byłem pracoholikiem. Przez lata małżeństwa bardzo dużo pracowałem. Ale jak się pojawiły dzieci, musiałem to jakoś odstawić, zrewidować, zmieniły się priorytety.

Chyba się wyleczyłem z pracoholizmu, przeszedłem na drugą stronę, zaangażowałem się z kolei bardzo w życie rodzinne.

Czasem żałuję, że nie zdecydowaliśmy się wcześniej na dzieci, bo mamy o te kilka lat mniej na wspólne życie, obserwowanie, jak się rozwijają, jak dorastają. Po prostu bycie z nimi tu i teraz na sto procent jest jakąś niesamowitą radością, poczuciem spełnienia, nagrodą. Nie do końca potrafię się odnaleźć w zabawie lalkami czy w odgrywaniu ról, najbardziej lubię wspólną aktywność fizyczną, ale też sporo się razem wygłupiamy, słuchamy muzyki, tańczymy. Mimo to stale mam potrzebę większej ilości czasu jakościowego z nimi, wydaje mi się, że jednak głównie je obsługujemy, organizujemy życie, a mało jest gadania, po prostu bycia razem. Na przykład chciałbym strasznie z córkami jeździć w góry, jeszcze mi się to nie udało. Zabrzmi jak truizm, ale poznawanie świata na nowo z nimi to dla mnie wielka frajda.

Fotografia: archiwum domowe

Jakie miejsce w tym wszystkim zajmuje twoja praca?

Zawodowo płacę tutaj cenę, bo przez ostatnie siedem lat bardzo ograniczyłem działalność. Wiąże się to z jakąś frustracją i niepokojem. Pandemia też w tym wszystkim nie pomogła. Miałem pisać doktorat, a tu lockdown, dzieci w domu i zupełny brak warunków do pracy.

Powiedziałem sobie, że nie chcę się miotać, że odpuszczam, bo jak będę się szarpać, to ani nie uda mi się pracować, ani być w pełni z dziećmi.

Wyjechaliśmy na wieś i spędziliśmy cudowne miesiące na codziennych wycieczkach rowerowych. To był super czas i nie zamieniłbym go na nic, ale doktorat dalej mam nienapisany… W tej chwili dzieciaki już są większe, mam nadzieję, że się ogarnę. Kiedy wiem, że mam jakiś deadline i teraz to już naprawdę muszę, po prostu się robię skrajnie asertywny. Mówię żonie: teraz ty się zajmujesz, mnie nie ma i koniec. A ponieważ ja zawsze jestem i zawsze dostępny dla wszystkich, to myślę, że ta moja nagła stanowczość jest dla rodziny trudna i dziwna. Jeśli chcę się zawodowo rozwijać, to muszę przede wszystkim zacząć lepiej planować swój czas i być bardziej asertywny na co dzień. Bo jeśli ja nie postawię tej granicy, nikt jej nie postawi.

Jaki macie podział obowiązków?

Ja w dużej mierze obstawiam wszystkie kwestie logistyczne, wożę dzieci do placówek, częściowo robię zakupy. Co do prac domowych, to żona na przykład pierze, ja zmywam i tak dalej. Jak mam fazę i trochę spokoju, chętnie też gotuję. Nigdy się tego nie nauczyłem, więc się uczę teraz. Hania lubi gotować, czasem razem coś przyrządzamy. Niestety nie umiem prosto i szybko, idę w przepisy, wegetariańskie, wegańskie potrawy, ostatnio krem porowo-szparagowy.

Taka potrawa to też musi być coś, co dzieci zjedzą.

Wszedłem troszeczkę w tę kuchnię na zasadzie: chcemy zdrowo jeść, to ktoś musi się tym zająć. Od półtora roku piekę chleb w domu, na zakwasie. Nie przypuszczałem, że będę coś takiego robił! Przez pierwsze pół roku lądował w koszu. Co prawda teraz jadamy go głównie ja i żona, ale z innymi potrawami jest lepiej.

Fotografia: archiwum domowe

Jak ty byłeś wychowywany? Co z tego bierzesz do swojego rodzicielstwa, a co odrzucasz?

Z domu rodzinnego, w dużej mierze dzięki tacie, wyniosłem ogromną otwartość na inność, inne religie, inne kultury, innych ludzi. Bardzo dużo szacunku, nieoceniania. Co nas z żoną łączy, to że oboje mieliśmy rodziców podchodzących z dużym dystansem do historii, do tradycji. Rodzice przekazywali nam obojgu, że człowiek jest wart tyle, ile sobą reprezentuje. Że ważne jest to, co potrafi zrobić i jaki jest, a nie, skąd pochodzi. Staramy się dawać przykład takiego podejścia również naszym dziewczynom. Z domu rodzinnego dobrze też wspominam rozmowy przy stole. Omawiane było wszystko. Jednocześnie była druga strona tego medalu. Bo to stwarzało blokadę dla wyrażania silniejszych emocji. Nie można było nie rozmawiać, nie można było wstać, pójść do pokoju i się powściekać. A te emocje muszą gdzieś ujść. Dlatego tutaj akurat staram się inaczej, staramy się dać dziewczynom przestrzeń. Jak chcą się wściekać, to niech się wściekają.

Bez nadmiernej racjonalizacji.

Tak. Żeby miały prawo do przeżywania emocji po swojemu. To jest główna rzecz, której mi brakowało w domu, a której bardzo bym chciał dla moich dzieci. Jednocześnie strasznie są mi bliskie słowa, że nie możemy dać naszym dzieciom nic ponad to, co sami mamy, i ta myśl mnie bardzo uspokaja. Inna sprawa to sytuacje, kiedy bywam wyprowadzony z równowagi.

Mój tata potrafił na nas huknąć. Ja się bardzo staram tego unikać. Chociaż czasami nie daję rady. Pamiętam, jak Lulu była mała, miała kłopoty ze ssaniem i musieliśmy ją karmić co trzy godziny przez rurkę. To było straszne, deprywacja snu na maksa. Wtedy parę razy pięścią przywaliłem w ścianę.

Albo kiedy jesteśmy zamknięci w samochodzie i dziewczyny zaczynają krzyczeć, to nie wytrzymuję, zatrzymuję samochód i czekam, aż się uspokoją. Bardzo łatwo w różnych sytuacjach po prostu wziąć dziecko za fraki i wynieść je. Ja na szczęście tego nie robię.

Fotografia: archiwum domowe

Dużo uwagi, dużo energii wkładasz w wychowanie dzieci.

Ale też w takim podejściu „wszystko dla dzieci” jest pułapka. Bo to zawsze będzie kosztem relacji z żoną. Kiedy wszystko dajemy dzieciom, nie ma miejsca na nas. Jest piękne powiedzenie, że najlepsze, co ojciec może dać swoim córkom, to bezwzględnie kochać ich matkę. Bo jeśli rodzice skupią się wyłącznie na ich potrzebach i nie zadbają o swoją relację, to wcale nie będzie z korzyścią dla dzieci. Jeśli ta relacja nie będzie dobra, to w tej kluczowej sprawie nie przekażemy właściwego wzorca naszym dzieciom, a na tym przecież bardzo nam zależy. W naszym modelu to trudne, bo na przykład wychodne mamy z żoną strasznie rzadko. Co roku sobie postanawiamy, że raz w tygodniu będziemy wychodzić we dwoje, a udaje się raz na trzy miesiące, wielkie święto.

Tak się fokusujemy na dzieciach, na ich potrzebach, że zapominamy o tym, że nasi rodzice też tak robili, i to nie było wcale najlepsze. W jakiś sposób powielamy ten błąd.

Za to już trzy lata z rzędu wyjechaliśmy na wakacje na tydzień we dwoje! To nam ładuje baterie na cały rok.

Cykl „Być tatą dziewczynki”

Cykl „Być tatą dziewczynki”

Jak to w ogóle jest być ojcem córek?

Nie mam porównania. Zresztą traktuję córki jak moje dzieci, nie myślę o ich płci na co dzień. Niektórzy koledzy mówią: o, nie będziesz miał nigdy syna, nie będziesz z nim grał w piłkę. Wtedy dopiero zaczynam kumać, że może być jakaś różnica. Ale ja mam zacięcie sportowe, lubię się ruszać z dziećmi. Chodzimy na spacery do lasu, Lulu ciągle się ze mną przepycha, ma potrzebę mocnego kontaktu, bawimy się w zapasy i bardzo to lubimy. Natomiast jest druga strona medalu. Ja się po prostu martwię, zastanawiam, analizuję cały czas, w jakim społeczeństwie moje córki będą żyły. Kiedyś byliśmy w filharmonii na poranku dla dzieci. Prowadzący odtwarzał różne odgłosy. Puszcza samochód i pyta dzieci: teraz, chłopcy, co słyszycie? A potem odgłos ptaszków, i: dziewczynki, co słyszycie? Podszedłem po zajęciach do tego pana i mówię: moje dziewczyny też rozpoznają dźwięk samochodu i takie ustawianie ich od początku, w jakiej roli mają być, mi się nie podoba. Przyznał mi rację. Albo kiedyś na kazaniu dla dzieci ksiądz coś tłumaczył i mówi: „bo to jest tak, jakbyście się ciągle trzymali sukienki mamusi”, i tak przez pięć minut o tej sukience, jako metaforze bezpieczeństwa. No szlag mnie trafił, co za stereotypy. Nie mówiąc o tym, że tam większość dzieci przyszła z tatusiami. Ja żyję w takim środowisku, że tatusiowie są w pełni zaangażowani.

Nie wyobrażam sobie, jak mając córki, można nie być zdeklarowanym feministą. Jednocześnie wiem, że w naszym społeczeństwie zazwyczaj to tak nie działa.

Jestem świadomy, że dziewczynki będą doświadczały rozmaitego szufladkowania, dyskryminacji, seksizmu, i bardzo się tego obawiam, bardzo bym chciał, żeby jak najmniej je to dotknęło i żeby jak najbardziej czuły się równoprawne.

Fotografia: archiwum domowe

Myślisz, że da się dziewczyny jakoś uchronić przed tą nierównością, którą serwuje im kultura?

Szukaliśmy intensywnie szkoły dla Lulu, która będzie jakoś zwracała na to uwagę. Wybraliśmy prywatną i generalnie wszystko jest super, a tymczasem wczoraj na zajęciach dzieci miały szykować sałatkę i brały w tym udział wszystkie dziewczynki, a tylko jeden z chłopców. Czemu oni nie robili tej sałatki – pytam córkę – tylko wy same? A no bo im się nie chciało. Ja mówię: Ale jeść ją będą, tak? Albo na obozie pod namiotami na wachcie zmywały tylko dziewczyny, bo chłopcy nie chcieli. Dziewczyny mówią: Ale my lubimy zmywać. To ja mówię: Dobra, jak lubicie zmywać, to niech oni gotują. Z jakiej paki nagle wy jesteście odpowiedzialne, a oni się nie poczuwają? To są wyniesione z domu wzorce. Uczę moje dziewczyny buntować się wobec takich ustawień. W zabawie dobrze się z chłopakami dogadują. Ale siłą rzeczy w placówkach, do których chodzą, są w tych grupkach: dziewczynki osobno, chłopcy osobno. I myślę, że przyczyna leży też trochę w braku umiejętności czy świadomości wychowawczyń. Brakuje narzędzi, żeby dzieci na bardzo wczesnym etapie szkoły integrować. Z drugiej strony taka jest kultura, w której one będą żyły. Bo też nie chodzi przecież o to, żeby je wychować do życia w społeczeństwie, którego nie ma. Jakoś to trzeba wyważyć. Nie wiem, może przesadzam w drugą stronę? Zobaczymy, jak dziewczyny to kiedyś ocenią.

Zapoznaj się z najnowszym 44. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 44 / SZAFA

Zapoznaj się z najnowszym 44. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 44 / SZAFA