O ojcowskiej bezradności, dystansie potrzebnym, żeby nie zwariować, śmiechu jako wentylu dla emocji. O tym, jak NIE wychować córki na posłuszną dziewczynkę. O drżeniu o jej przyszłość w obliczu katastrofy klimatycznej i pogarszającej się sytuacji kobiet w Polsce. Rozmowa z Błażejem Staryszakiem, komikiem, współautorem bloga i książki Tata nie ma siły, ojcem M. (9 lat).

Jakim jesteś typem ojca? XIX-wiecznym, hipsterem, outdoorowym, gamingowym, pandemicznym?

Typy, które opisaliśmy w książce, to oczywiście gruba groteska. Na początku najbliżej było mi do ojca hipstera, bo nasza córka w nosidełku odwiedziła wszystkie specjalistyczne kawiarnie w mieście. A poważniej – staram się być ojcem zaangażowanym i czujnym, co nie zawsze się udaje. Kiedyś dużo lepiej myślałem o sobie jako o ojcu. Teraz albo mam więcej autorefleksji, albo po prostu pojawiły się nowe sfery, z którymi jest mi trudniej niż w początkowym okresie, kiedy to ojcostwo było raczej sprawdzianem z czynności opiekuńczych. Z wiekiem to się komplikuje.

Z czym się teraz mierzysz?

Jest coraz więcej sfer, do których nie mam dostępu i gdzie nie mogę pomóc. Małe dziecko jest zależne od rodziców, mamy wpływ na dużo rzeczy, które się z nim dzieją. Odkąd pojawiła się szkoła, relacje rówieśnicze, momenty, w których mojej córce jest smutno i nie radzi sobie z czymś, często jestem bezradny. Nie mogę nikomu powiedzieć, żeby się z nią bawił albo gdzieś ją zapraszał, nie sprawiał przykrości. Z całego ojcowskiego doświadczenia to jest na razie najtrudniejsze.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że spodziewaliście się z partnerką syna. Dlaczego akurat syna?

Nie mieliśmy preferencji, po prostu tak nam się ułożyło w głowach. O dziecku w brzuchu mówiliśmy „on”, nie mam pojęcia, z czego to wynikało. Nastawiliśmy się w taki dziwny sposób i dziewczynka rzeczywiście była dla nas olbrzymim zaskoczeniem. Ale po doświadczeniach, które już mam, cieszę się, że tak wyszło. Zapewne syna kochałbym tak samo, natomiast teraz nie wyobrażam sobie bycia ojcem chłopca.

Dlaczego?

Byłoby mi dużo trudniej. To chyba wynika z charakteru. Nie mam takiej energii, której często wymagają lub jaką wykazują znani mi chłopcy, zwłaszcza w wieku przedszkolnym. Sam się teraz karcę za taką stereotypizację, ale bywa, że chłopcy „w masie” potrafią być bardzo energiczni i hałaśliwi. Za bardzo. Jednocześnie rozmawiamy z M. o tym, że chłopcy i dziewczynki nie są aż tak bardzo różni, jak często się im mówi. Dbamy, żeby córka nawiązywała relacje z dziećmi w grupie mieszanej. Dotąd się udawało, teraz trochę się to zmienia.

Przeczytałam gdzieś, że wychowujesz M. na pewną siebie i niezależną. Jak to robisz?

I samodzielną. Takie popkulturowe girl power w stylu: „Dziewczyny mogą wszystko”, na przykład na koszulkach, bardzo do niej przemawia i my to wspieramy. Reagujemy i tłumaczymy, kiedy odrzuca coś, co jej zdaniem jest chłopackie. Na przykład kiedyś uważała, że nie może się bawić konkretnymi klockami Lego. Zapaliła mi się czerwona lampka, bo nie powiedziała, że te klocki jej się po prostu nie podobają. Nie podobały jej się dlatego, że były dla chłopców. Poza tym mówimy, żeby zbyt łatwo się nie poddawała. Z drugiej strony M. jest bardzo ambitna i w przyszłości może mieć odwrotny problem. Teraz szuka nowych zajawek, sprawdza, co lubi. Aktualnie na przykład na tapecie jest koszykówka. Chociaż mnie sport nigdy szczególnie nie kręcił, staram się przekroczyć własne doświadczenie i wspierać ją w tym, co jej sprawia przyjemność.

Na czym wasza relacja się opiera? Jaka jest?

Mam nadzieję, że jest wielowymiarowa i nie da się sprowadzić do prostych rzeczy, trudno mi też mówić za córkę.

Wspieram ją w tym, czego potrzebuje, zapewniam bezpieczeństwo, troszczę się. Mam dużo empatii dla jej stanów emocjonalnych, sporo o nią drżę. Z drugiej strony dobrze się dogadujemy, bawimy się razem, mamy sposoby na spędzanie wolnego czasu.

Są rzeczy, które M. robi tylko ze mną, i są takie, które robi tylko z mamą. Granie w planszówki i gry komputerowe, muzyka, komiksy i wspólne czytanie to rzeczy, które nas łączą. Pojutrze odbieramy wymarzonego przez nią od wielu lat psa. Wspólne próby przekonywania jej mamy też nas łączyły. Teraz oczywiście bardzo się boję, bo może wyjść na to, że obawy mojej partnerki okażą się słuszne, ale będzie za późno…

Fotografia: archiwum prywatne

A relacja M. z mamą bardzo się różni od tej z tobą? Wychodzą już jakieś dziewczyńskie tematy, do których jesteś coraz mniej dopuszczany?

Każde z nas ma inną relację z córką. Ja jestem trochę mniej konsekwentny – ten stereotyp u nas się sprawdza, więc czasem bywam tym mniej odpowiedzialnym rodzicem, który na trochę więcej pozwala. Ale uczę się być bardziej stanowczy. Poza tym między nimi faktycznie rodzi się kobieca wspólnota, są tematy, w których ja nie uczestniczę: chłopaki, to, kto jej się podoba, ciało.

Jak to znosisz?

Chyba tak jest lepiej, oddalam od siebie myśl, że to już ten wiek. Jak pewnie wielu rodzicom, ten poprzedni etap wydaje mi się słodszy i bardziej niewinny. Zapominam o trudnościach, które były z nim związane. Na razie nie potrzebuję dostępu do tej strefy jej życia, skoro ona nie chce się nią ze mną dzielić.

A co jest dla ciebie najbardziej frustrujące w byciu rodzicem, tatą dziewczynki?

Uświadomienie sobie, że dziecko nie jest psem, którego można wyszkolić. Choć może czasem byłoby łatwiej, żeby wykonywała komendy, to jest niezależna i odrębna. To bywa frustrujące.

Jestem wewnętrznie rozdarty, bo chciałbym usprawnić nasze życie domowe tak, żeby pewne rzeczy faktycznie działy się wtedy, kiedy o nie prosimy. Z drugiej strony nie chcę wychować córki na posłuszną dziewczynkę, bo to przecież jest koszmar XIX-wiecznego ojca!

A jednocześnie mamy dom, za który wszyscy powinniśmy być odpowiedzialni. Chyba jesteśmy trochę w tyle w stosunku do wielu znanych nam rodzin, bo M. nie ma za dużo obowiązków domowych.
Mam też lęki „cywilizacyjne”, związane z katastrofą klimatyczną i z sytuacją polityczną w Polsce, bo dzieje się coraz gorzej. Kiedy sam dorastałem, miałem raczej poczucie, że idzie ku lepszemu, że strefa wolności się poszerza, znikają kolejne bariery związane z brakiem równouprawnienia i że za parę lat w ogóle nie będzie problemów typu: czy moja córka będzie zarabiała tyle co jej kolega na tym samym stanowisku. A teraz, w najczarniejszym scenariuszu, będzie wręcz wypychana z rynku pracy i pozbawiona możliwości decydowania o własnym ciele. Myślę, że do empatycznych ojców córek dociera groza tej sytuacji. Kwestie klimatyczne są dla mnie absolutnie porażającym wyzwaniem, bo nie wiem na przykład, czy M. nie będzie uczestniczyła w wojnie o czystą wodę.

Twoja największa porażka rodzicielska do tej pory?

Pewne etapy tego, co można robić z małym dzieckiem, już bezpowrotnie odeszły i nie jestem pewien, czy zapewniliśmy M. ciekawe, pełne bodźców dzieciństwo.

Czuję, że często nie miałem pomysłu na nasz wspólny czas. Mogliśmy robić rzeczy ciekawsze, bardziej stymulujące, odkrywcze. Mogłem być bardziej nietuzinkowy i proponować więcej, częściej wychodzić z inicjatywą.

Jesteśmy śródmiejską rodziną, mamy mały kontakt z naturą, nie wyjeżdżamy co tydzień do lasu jak nasi dobrzy przyjaciele, czego im trochę zazdrościmy. I tego żałuję – aktywniejszego trybu życia.

To na szczęście do nadrobienia! A na co ci brakuje siły na co dzień?

Często mówimy z Krzyśkiem [Krzysztofem Wiśniewskim – przyp. red.], że nazwa naszej strony i tytuł książki Tata nie ma siły są przewrotne. My raczej nie pozwalamy sobie na to, żeby mówić, że tata nie ma siły. To jest taki wytrych znany nam na przykład z książkowego Mikołajka, którego ojciec po pracy siadał z gazetą w fotelu. To nas w zasadzie nie dotyczy. Nawet gdy nie mamy siły, to albo mamy wsparcie partnerek, albo krzeszemy tę siłę, bo nie mamy innego wyjścia. Jesteśmy bardzo zajętymi ludźmi, mamy dużo na głowie. Ja mam regularną pracę, działalność artystyczną, pisanie, dziecko, dodatkowe zajęcia związane z menedżerowaniem Klancykowi czy zarządem wspólnoty mieszkaniowej. Pracuję na bardzo wysokich obrotach. Żyję w niedoczasie, ale przywykłem, że tak jest. Myślę, że w kontekście rodzicielstwa to bardzo istotne, żeby być dla dziecka ciekawą osobą, w takim sensie, że nie poświęca się mu wszystkiego. M. wie, że mam w życiu rzeczy, które są tylko moje, które czasem realizuję poza domem, z innymi ludźmi, że mam pracę, która mnie bardzo interesuje, że każde z nas w tej rodzinie ma swoje poletko i nie wszystko musimy robić razem, ale kiedy robimy coś razem, to cieszymy się tym czasem i sobą.

Skoro masz tyle na głowie, pewnie bywasz zmęczony. Czym najbardziej?

Mogłoby być czyściej w domu, można by ten recykling wynosić, zanim zacznie się wylewać z szafki, nie przegapiać terminów, oddawać w terminie książki do biblioteki. Lubię pospać, a nie mam tyle czasu na sen, ile bym chciał.

Fotografia: archiwum prywatne

Nadal obowiązuje u was naprzemienny podział obowiązków? Opowiadałeś o nim w wywiadach.

On dotyczył usypiania. Co drugi dzień jedno z nas czytało i kładło M. spać. Teraz ona dorasta i potrzebuje mniej opieki. Tyle że ja mam trudność z pożegnaniem się z tym rytuałem i powiedzeniem po prostu: „Idź już spać”, bo to zawsze był dla mnie moment bliskości i poczucia więzi. Jednocześnie bardzo mi zapadło w pamięć coś, co kiedyś usłyszałem od Marii Deskur, która zajmuje się promocją czytelnictwa w Polsce. Mówiła, że wiele dzieci odpadło od książek w momencie, kiedy rodzice przestali im czytać na głos, sądząc, że to niepotrzebne, skoro umiały już to robić samodzielnie. M. umie czytać, ale czuję, że nasz wspólny czas z książką jest bardzo ważny dla niej jako przyszłej czytelniczki.

Co najbardziej lubisz w byciu tatą córki?

Uwielbiam takie momenty, kiedy ona jest czymś zachwycona, zwłaszcza kiedy doświadcza czegoś po raz pierwszy. Pierwszy dzień szkoły, pierwszy wyjazd na obóz.

Mam takie mocne wspomnienie, jak po raz pierwszy poszliśmy razem na rolki i załapała jazdę. Jechaliśmy ścieżką wzdłuż Alej Ujazdowskich, M. krzyczała, że to takie niesamowite, że jedzie, była tak szczęśliwa, a ja byłem szczęśliwy razem z nią, jadąc obok.

Zapamiętam ten moment. Ale z synem pewnie byłoby tak samo.

Czyli towarzyszenie?

Tak, i jej zachwyt nad światem i przyrodą, to, jaki ma wspaniały kontakt ze zwierzętami. To, że każdego psa na ulicy chce pogłaskać i zawsze odpowiedzialnie pyta właściciela, czy może. Dzięki temu, że od dziecka miała dużo kontaktu z różnymi dorosłymi, nie ma zahamowań, żeby z nimi rozmawiać, zadawać pytania. M. ma też ciśnienie na występowanie, być może po mnie. Kiedy już jej się zdarzy – czy to na deskach teatru, czy na koncercie, to niezależnie od poziomu artystycznego występu dla mnie jest to wspaniałe.

Włącza się podświadoma duma, że w tej sytuacji to ty byłeś inspiracją?

Może trochę, chociaż M. nie darzy wielką estymą mojej komedii. Zdarza się, że chodzi na spektakle Klancyka i jest bardzo surową krytyczką naszych scen, zwłaszcza moich. Nie dostaję od niej tak bezwarunkowego wsparcia jak ona ode mnie, ale to dobrze.

Czy takie humorystyczne podejście do życia rodzinnego pomaga, kiedy coś akurat trochę przerasta?

Na pewno. Śmiech jest uniwersalnym wentylem do rozładowania negatywnych emocji. Pomysł na Tata nie ma siły wziął się stąd, że na etapie, kiedy nasze dzieci były małe i po prostu byliśmy zmęczeni, zaczęliśmy sobie nawzajem narzekać na Messengerze. Żartowaliśmy z tych sytuacji najpierw między sobą, potem z kolegami z Klancyka, którzy nie mają dzieci, a mimo to znajdowali humor w tym, co mówiliśmy. Uznaliśmy, że to jest coś, co może pomóc nie tylko nam, ale i innym. Nasi czytelnicy piszą, że mają tak samo albo gorzej, a poczucie, że nie tylko ty przez coś przechodzisz, zawsze pomaga. Co ważniejsze, potrafią znaleźć dystans. On jest istotny, żeby nie zwariować.

A to się przekłada na wasze życie domowe? Jest u was więcej śmiechu niż u twoich kolegów spoza świata komedii?

Nie. Moja rodzina ma mnie raczej za ponuraka.

Komedia odgrywa dużo większą rolę w moim życiu artystycznym niż domowym. Proza życia bywa przytłaczająca. Odreagowuję to śmiechem na scenie albo pisząc, rzadziej w domu. To nie znaczy, że u nas nie ma śmiechu.

Obie dziewczyny mają cudowne poczucie humoru i dużo się śmiejemy, ale z naszej trójki ja jestem najbardziej poważny.

Sam szybko straciłeś tatę. Jakie doświadczenia pamiętasz z czasów, kiedy żył? Co z tego wziąłeś do swojego bycia ojcem?

Mój tata zmarł, kiedy miałem 11 lat, wydawałoby się, że powinienem sporo pamiętać, ale bardzo dużo rzeczy mi się zatarło. Nie czuję, że w dochodzeniu do sposobu na bycie ojcem czerpałem z tego, czego sam doświadczyłem. Ale też wychowałem się w innych warunkach niż M., chociażby z tego względu, że żyliśmy w małym mieście, w domu, w którym jeden rodzic bardzo dużo pracował, a drugi miał dużo większą elastyczność – mama była zatrudniona w szkole. Mieszkaliśmy w górach, byłem cały czas na dworze, jak większość dzieci wtedy. To jakiś koszmarny banał, ale czasy się zmieniły. Nie mieliśmy telefonów komórkowych i laptopów, tylko klucz na szyi i podjarkę, kiedy zainstalowali w mojej klatce domofon. Nie demonizuję technologii, nie uważam, że stało się coś strasznego w związku z tym, że dzieci nie wiszą całymi dniami na trzepaku i nie wkradają się już na budowy. Wydaje mi się tylko, że trudno odnosić nasze doświadczenia z dzieciństwa do tego, jak dzisiaj powinniśmy wychowywać dzieci. Dla mnie to żadna referencja, nie dlatego, że moje dzieciństwo było złe, tylko dlatego, że świat się zmienił.

Cykl „Być tatą dziewczynki”: Jestem feministą! – rozmowa z Janem Brykczyńskim

Cykl „Być tatą dziewczynki”: Jestem feministą! – rozmowa z Janem Brykczyńskim

W wywiadach przyznajesz, że jako rodzic nie jesteś wolny od oczekiwań wobec córki. Jak sobie z nimi radzisz?

Od czasu, kiedy udzielaliśmy tych wywiadów, moja optyka na pewne sprawy się zmieniła. Napisaliśmy nawet taki felieton, że chcielibyśmy znaleźć płaszczyznę porozumienia z naszymi dziećmi poprzez wspólne hobby, żeby zainteresować je tym, czym my się interesujemy. W moim przypadku chodziło o filmy, których moja córka często nie chciała ze mną oglądać i mówiła, że jej nie interesują. To było dla mnie trudne, tak jak dla Krzyśka trudne było to, że jego syn nie chce zostać piłkarzem. Oczywiście, to są na tyle nieistotne rzeczy, że sobie z tym radzę. Uważam, że oczekiwania względem dzieci są złym wektorem, powinno nam przede wszystkim zależeć, żeby były szczęśliwe.

Czuję, że każde oczekiwanie względem nich jest jakąś zewnętrzną siłą, która może je ograniczać. Mam nadzieję, że będę takim rodzicem, który podpowiada, a nie narzuca, oczywiście to nieco pobożne życzenie.

Na tym etapie mogę mówić, że będę wspierał M. w nieracjonalnym z punktu widzenia rynku pracy wyborze kierunku studiów, ale czy w przyszłości mi się nie zmieni? Teraz myślę, że byłoby wspaniale, żeby była artystką albo studiowała etnologię. A może za osiem lat powiem, że lepiej… nie wiem nawet co! W każdym razie staram się wyzbywać oczekiwań, żeby nie zrobić jej krzywdy.

Powiedziałeś, że sobie „radzisz”, a są teraz jakieś tematy, z którymi sobie nie radzisz albo kiepsko radzisz?

Zdarza się, że dla dobra M. powinniśmy się czymś zająć, a tego nie robimy. Usłyszeliśmy kiedyś od pediatry, że trzeba być wystarczająco dobrym rodzicem. To jest bardzo mądre.

Można wręcz pokazać, że z pewnymi rzeczami sobie nie radzisz. Moim zdaniem to też ważny element wychowania.

Mam wątpliwość, w jakim stopniu mogę M. pokazać, że jestem słaby, że sobie z czymś nie radzę, żeby ona nie czuła, że nie ma we mnie oparcia. Fajnie, żeby wiedziała, że jestem zawsze do dyspozycji, ale zakładanie kamiennej maski i pozory sprawiają, że nie jestem traktowany jak pełny człowiek. Balansuję na tej granicy. M. wiele razy widziała, jak z frustracji, złości czy bezradności płakałem. Myślę, że kiedyś napełniało ją to lękiem, to dla dziecka dziwna sytuacja. Nie potrafię powiedzieć, czy to zdrowe, czy nieodpowiedzialne.

Fotografia: Aleksander Jura

Błażej Staryszak – z wykształcenia socjolog, zawodowo związany z rozrywką i filmem, improwizator w zespole teatru improwizowanego Klancyk, współpracownik Klubu Komediowego. Współautor (razem z Krzysztofem Wiśniewskim) bloga i książki Tata nie ma siły. Współautor serii spektakli Fabularny przewodnik po… Ojciec dziewięciolatki.

Zapoznaj się z najnowszym 46. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 46 / BAŁAGAN

Zapoznaj się z najnowszym 46. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 46 / BAŁAGAN