O kupowaniu sobie spokoju, budowaniu (relacji) w Minecrafcie, odpuszczaniu i uważności rozmawiają Alicja Niewęgłowska i Maria Majewska, mamy i trenerki Familylab.
Alicja Niewęgłowska: Nie wiem, czy też masz takie doświadczenie, że przez kilkanaście ostatnich tygodni dzieciaki spędzały przed ekranami dużo więcej czasu niż wcześniej? Myślę, że wielu rodzicom, np. mnie, cierpnie skóra, kiedy dodają do siebie te wszystkie godziny.
Maria Majewska: Ale my, dorośli, też dużo częściej i dłużej jesteśmy ostatnio online. Ja na pewno.
Alicja: Też tak mam. Dodatkowo część mojego czasu na spokojną pracę kupuję sobie, pozwalając dzieciom grać czy oglądać filmy. Niestety potem i ja, i one płacimy za to swoją cenę. O ile mój syn, który jest trochę starszy, lepiej sobie z tym nadmiarem ekranów radzi, o tyle córka jest przez to pobudzona, szybciej się też denerwuje.
Maria: U mnie jest trochę inaczej. Kiedy syn ma lekcje online, używa mojego komputera. Siedzimy razem, bo ma problemy z koncentracją i potrzebuje mnie obok. W tym czasie moje najmłodsze dziecko jest „porzucone i biedne” i dostaje szału. Więc wypracowaliśmy sobie takie rozwiązanie, że w trakcie lekcji online córka na moim telefonie ogląda sobie serial na YouTubie o Lego albo filmiki o ciastkach. Czeka, aż jej brat skończy szkołę, i wtedy zazwyczaj zaczynają się razem bawić. Ale syn w czasie przerwy między lekcjami potrzebuje zrobić coś, co sprawia mu przyjemność. Wychodzi do ogrodu, żeby się przewietrzyć, albo chce sobie pograć na komputerze. Nie widzę w tym nic złego, bo wiem, ja dużo czasu spędza potem na innych zabawach, także na świeżym powietrzu.
Alicja: My nie mamy ogrodu, tylko balkon. Dzieci sobie tam np. puszczają bańki, a pobiegać po parku czy podwórku mogą dopiero popołudniami. W pierwszej połowie dnia, kiedy siedzimy razem w domu i nie są przed ekranem, czasem wspaniale same się bawią, a czasem absolutnie nie. I jeśli akurat wtedy chcę coś zrobić, to nie mam na to szans, o ile nie pozwolę im np. pograć na komputerze.
Maria: Rozumiem, też czasami tak mam. Staram się być uważna na siebie. Oczywiście mogę się bardzo spiąć, zabronić im grania czy oglądania, wyganiać na dwór albo proponować jakieś inne aktywności. Na początku pandemii próbowałam tak robić i wpadłam w wir ciągłej frustracji – mojej i dzieci. To, co miało być przyjemnością, zamieniło się w koszmar. Dzieciaki się non stop kłóciły, a ja miałam poczucie, że się z niczym nie wyrabiam. Próbowałam np. robić z nimi eksperymenty w kuchni, ale jak się tym zajmowaliśmy, to byłam w pełnym napięciu, bo czekała praca. Aż w końcu uznałam, że ta sytuacja nie jest typowa, że jesteśmy w trudnym momencie i warto jednak sobie trochę odpuścić i podejść do tego inaczej niż zwykle. Przecież one nie umrą od tego, że posiedzą trochę dłużej przed ekranem. Ja też potrzebuję czasu, żeby zrobić to, co mam do zrobienia, a później być z nimi. Pomaga mi ustalanie zasad, np. że grają przez godzinę. I po godzinie to ja muszę przypilnować, żeby skończyły. Oczywiście w pierwszym momencie jest bunt i słyszę: „Jesteś najgorszą matką na świecie” albo: „Nudzę się, już się nudzę”, ale to trwa jakieś 15 minut i za chwilę same znajdują sobie jakieś zajęcie. Bawią się razem, malują, wymyślają historyjki z ludzikami Lego.
Myślę, że chodzi o to, żebyśmy mieli trochę luzu w sobie i zaakceptowali, że to nie jest normalna sytuacja. Naprawdę możemy trochę odpuścić, żebyśmy wszyscy przez to przeszli w miarę suchą stopą. Ale też nie rezygnowali z przywództwa. Wytrzymali ten sprzeciw, który budzi nasze „nie!”.
Alicja: Podoba mi się to, co mówisz, chciałabym sobie bardziej odpuszczać. Chociaż nie ukrywam – moje myśli krążą też wokół tego, że kiedy epidemia minie, to one będą już zainteresowane tylko graniem na telefonie i bajkami z Netflixa. Z drugiej strony pokrzepia mnie to, jak bardzo wyczekują wyjścia na dwór, tej wolności, świeżego powietrza, przestrzeni. I ile radości w tym odnajdują.
Fotografia: Andrea Piacquadio, Pexels
Maria: No właśnie, też miałam takie obawy, ale trochę się zmniejszyły, kiedy zobaczyłam, ile czasu spędzają na innych rzeczach, np. oglądają bajki, a potem bawią się w to, co oglądały. Poza tym myślę, że można spojrzeć na gry jako na jeden ze sposobów bycia w relacji z dzieckiem. Np. syn mojej przyjaciółki oczekuje od niej, że ona w te gry zagra z nim, on tego potrzebuje. Tak samo mój syn – pokazuje mi, co zbudował w Minecrafcie, co tam jeszcze planuje, co do czego służy.
Alicja: To jest zaproszenie do ich świata i my możemy je przyjąć.
Maria: I to nasza decyzja, czy powiemy, że ta gra jest głupia i nie mamy na nią czasu, czy podejdziemy do tego z ciekawością. W ogóle powiedzenie dziecku, że to, co robi, jest głupie, to według mnie naruszenie jego integralności. Nie możemy wiedzieć, czy coś jest niewłaściwe, jeśli w ogóle tego nie znamy. Oczywiście czasami jest nam trudno wejść w ten świat, bo to zwyczajnie nas nie interesuje.
Alicja: Może gry nas nie interesują, ale przecież interesują nas nasze dzieci. Mój syn jest totalnie zanurzony w Minecrafcie i rzeczywiście zaprasza mnie do tego, żebyśmy razem grali. Ja słucham, uczę się budować i rozwalać bloki. To jest dla nas dobry i ważny czas. Poza tym jego zainteresowanie przekłada się na czytanie. Ma kilka książek o Minecrafcie, w których znajduje jakieś podpowiedzi, a potem w grze szuka swoich rozwiązań.
Maria: Oczywiście musimy przyglądać się temu, ile czasu dzieciaki spędzają na graniu, a ile na innych rzeczach. Czy granie to ich jedyna rozrywka? Warto też przyjrzeć się sobie. Ja pracuję cały dzień na komputerze, jestem tym zmęczona, ale jak chcę się zrelaksować, to czasem włączam sobie serial, bo nie chce mi się czytać książki. Sobie daję do tego prawo, a im mam to prawo odebrać?
Alicja: Myślę o odpowiedzialności dorosłych – wydaje się nam, że sami siebie dobrze kontrolujemy i panujemy nad tym, ile czasu spędzamy przed ekranem. A przecież zdarzyło się, że moja córka powiedziała do mnie: „Mamo, odłóż telefon”. Ważne jest więc to, o czym mówisz, czyli uważność – na dzieci, i na siebie.