– Śpiewanie jest bezpiecznym placem zabaw i do eksperymentowania, i do polegania na sobie nawzajem. Także do doświadczania różnych ról – raz ja prowadzę, a ty za mną podążasz, a raz odwrotnie.
O tym, co daje moc wspólnego śpiewu i dlaczego warto śpiewać z córką, opowiada artystka dźwiękowa i śpiewaczka Anna Jurkiewicz.
Czy każdy może odkryć w sobie moc głosu? A jeśli tak, to jak?
Tak. Jego odkrywanie polega na tym, że nie używamy głosu w celu funkcjonalnym – by komuś coś opowiedzieć albo wygłosić przemówienie, tylko po to, by go poczuć we własnym ciele i usłyszeć. I takie doświadczenie często daje poczucie własnej mocy. Nie ma znaczenia, w jakim ciele się rodzi – czy wysportowanym, czy nie, ani jaki umysł to ciało zamieszkuje. Głos nie odnosi się do procesów myślowych, tylko tych pierwotnych. Głos jest przecież nie tylko ludzki.
Dzielimy go ze wszystkimi istotami.
To jest dźwięk, który fizycznie łączy nasze ciała ze światem na zewnątrz – z zamieszkującymi go istotami, ale też z całym krajobrazem. To jest dla mnie jeden z fascynujących aspektów głosu: wzmacnianie fizycznej więzi ze światem ożywionym i nieożywionym. Mój głos może oddziaływać na jakąś przestrzeń, a ta przestrzeń – na mój głos. Jej zakrzywienia, jej ukształtowanie wpływa na brzmienie. To jest wymiana, nie tylko wysyłanie sygnału. Śpiew daje poczucie połączenia z tym, co jest dookoła w sposób sensualny. Czasem gdzieś wchodzę i słucham, jak w tym miejscu brzmi mój głos.
Na przykład w jaskiniach.
Tak. Albo w lesie. Warto próbować w różnych przestrzeniach. W wielkiej podziemnej sali z wysokim stropem możemy się spodziewać, że to będzie ciekawe doświadczenie, ale w innych miejscach pogłos też zaskakująco się kształtuje. Zmienia się też w zależności od warunków pogodowych, wilgotności i innych czynników.
Anna Jurkiewicz w jaskini. A jak twój głos brzmi w różnych miejscach? Fotografia: Reza Kellner
Wspomniałaś, że śpiewanie jest pierwotnym doświadczeniem. W swoich badaniach etnograficznych przeprowadzałaś wywiady z osobami, które wykonują śpiewy tradycyjne – pieśni pogrzebowe. Jakie było znaczenie śpiewu w naszej kulturze?
Dawniej najważniejszą funkcją śpiewu, który teraz jest dostępny w ramach różnych praktyk warsztatowych, było budowanie społeczności i towarzyszenie różnym momentom życia społecznego o szczególnym znaczeniu. I tu można wydzielić jakby dwa obiegi. Jeden z nich dotyczy cyklu życia człowieka, czyli pojedynczej osoby – jej narodzin, dorastania, zakładania rodziny, w końcu – śmierci.
To wszystko trzeba było ośpiewać.
Przełomowym momentom towarzyszył śpiew obrzędowy – pieśni weselne i pieśni pogrzebowe to dwie największe spuścizny, do których mamy dostęp. Wielu spośród dzisiejszych dorosłych pamięta jeszcze, jak to wyglądało, więc to nie jest aż taka znowu zamierzchła przeszłość. W niektórych społecznościach wiejskich w Polsce, na pograniczu Mazowsza i Podlasia, gdzie robiłam badania, funkcjonuje już tylko pamięć śpiewu pogrzebowego. Ale z drugiej strony ten śpiew wciąż żyje w ciałach śpiewaków i śpiewaczek, których głosy jeszcze 10 czy 15 lat temu były uważane za potrzebny element rytuałów. Są też takie miejsca w Polsce, w których ten śpiew jest nadal żywy we wspólnotowym wykonaniu w sytuacji śmierci.
Wspomniałaś, że są jakby dwa obiegi. Wyobrażam sobie, że ten drugi jest związany z cyklem przyrody?
Można tak powiedzieć, ale można też go ująć jako cykl życia społeczności. Śpiew obrzędowy dotyczył cyklicznych zmian w ciągu roku, które miały znaczenie dla społeczności ludzkich, żyjących z ziemi. Czyli najważniejszy był początek wegetacji, wiosna, potem żniwa, czas zbierania plonów, i zima jako czas regeneracji i odrodzenia. Śpiewano z intencją wsparcia procesów, od których ludzie byli uzależnieni.
Od tego cyklu jesteśmy dziś jeszcze bardziej oderwani niż od celebracji cyklu życia jednostki.
Znasz aktorkę Emmę Bonnici? W swoim przemówieniu na TEDxWarsaw przywołuje przejmujący moment, gdy zaśpiewała dla zmarłego ojca gruzińską pieśń na towarzyszenie duszy. Mówi, że to był dla niej sposób wyrażenia złożonych uczuć, których w żaden sposób nie dało się zwerbalizować. Co dawała ludziom możliwość wspólnego śpiewania?
W czasie rozmów śpiewacy i śpiewaczki pogrzebowe opowiadali mi o tym, co jest dla nich ważne w śpiewie i jak on działa. Natomiast duża część tego, jak on faktycznie działa, w ogóle nie daje się zwerbalizować. I to właśnie jest piękne! Nie uważam tego za ograniczenie, wręcz przeciwnie. To niesamowity aspekt zajmowania się śpiewem, że jedyną drogą, jaką możemy się dowiedzieć o jego znaczeniu, jest jego osobiste doświadczenie. Doświadczenie swojego ciała w śpiewie. Można po prostu śpiewać i nigdy nie zastanawiać się nad tym, jakie to ma działanie. Myślę, że w tych wiejskich społecznościach właśnie tak to się odbywało. Dlatego też nie było mi łatwo o tym rozmawiać ze śpiewakami, bo dla nich śpiew to była oczywista część życia, której nie analizowali.
To co mówili o znaczeniu tego śpiewu?
Na przykład często skupiali się na towarzyszeniu duszy w sytuacji śmierci. Że jest w tym intencja religijna – modlitwa w śpiewie zostaje wzmocniona, uważa się, że ma większą siłę działania. Kolejne znaczenie to było wsparcie doświadczających straty osób, czyli rodziny i całej społeczności. Okazanie szacunku, zaznaczenie, że obecność tej zmarłej osoby była ważna i w związku z tym jej strata musi być odpowiednio zaznaczona. To, że na śpiewy się przychodzi, było oczywiste. Nie było jakiegoś kryterium w postaci tego, jak dobrze się kogoś znało. Po prostu – sąsiedzi i mieszkańcy kilku okolicznych miejscowości przychodzili na pożegnanie, i już. Bez względu na osobiste relacje. Spędzano razem dużo czasu, śpiewy zwykle trwały dwa dni, a każdego z nich przez wiele godzin.
Wspomniałaś o wyrażaniu uczuć. To prawda – śpiew daje taką możliwość. Ale ja cofnęłabym się jeszcze o krok – śpiewanie umożliwiało samo przeżywanie tych uczuć. Dziś często nie mamy możliwości przeżycia emocji, tylko od razu wchodzimy na świadomy poziom ich werbalizowania. Miejsce na przeżycie jest potrzebne.
Do tego w sytuacjach granicznych komunikacja werbalna jest trudna, nie wiadomo, co powiedzieć, co przyniesie ulgę, jakie słowa będą proporcjonalne do tej straty. Śpiew był w stanie pomieścić to wszystko, co niewyrażalne.
I pomóc wspólnie przejść przez utratę.
Śpiew z założenia polega na porozumieniu się osób, które wspólnie śpiewają. I zachodzi w nim komunikacja, wspieranie się nawzajem swoimi głosami, które muszą się ze sobą zestroić. Można to porównać do wpływania do koryta rzeki. Melodia jest korytem, przez które płynie się wspólnie w tym samym czasie. Śpiewając pieśń, tworzymy większy byt. Daje to wyjątkową jakość współbycia i może mieć też działanie terapeutyczne.
W tej rzece dzieją się różne procesy – płyną w niej różne głosy, nastroje, emocje, które każdy wewnętrznie przeżywa sam, ale uzewnętrznia je przez głos. Zachwyca mnie to, że nie musimy o tym myśleć, aby to się wydarzyło. Ten proces dzieje się poprzez ciała dostosowujące się do siebie w dźwięku, bez świadomego kierowania. Uważam, że to dobrze uzupełnia współczesny tryb życia, w którym bywamy przytłoczeni tym, że cały dzień rozmawiamy, że non stop wydarza się w naszym życiu jakaś komunikacja na poziomie myśli i słów. W śpiewie można od tego odpocząć.
O ile zna się słowa i melodię.
No właśnie – niekoniecznie! We wspólnotowym śpiewie tradycyjnym forma jest jasna i łatwa do zapamiętania, powtarzalna. Śpiewa się na ucho. Nie trzeba jednocześnie czytać nut i słów, nie chodzi o odwzorowanie jakiejś idealnej formy. W grupie najważniejsze jest współbrzmienie, a nie jakość pojedynczego dźwięku. Nic nie trzeba narzucać, niczym kierować, bo głosy na cielesnym poziomie przez wzajemne słuchanie delikatnie się zmieniają i do siebie dostrajają.
Czyli śpiew wspólnotowy jest demokratyczny – każdy może do niego dołączyć w dowolnym momencie, nie trzeba spełniać żadnych warunków wstępnych ani czysto śpiewać, ani znać melodii, ani słów, bo te często zapodaje osoba prowadząca.
Tak jest. I dlatego dużą wartość ma tworzenie sytuacji kontaktu z tego rodzaju śpiewem – on może być odtrutką dla tych osób, dla których użycie ich własnego głosu jest obwarowane różnymi niepewnościami, poczuciem niekompetencji. Wokół śpiewu i muzyki stworzyły się przekonania, które mogą być barierą – np. że trzeba umieć śpiewać profesjonalnie. A co to w ogóle oznacza? Takie przekonanie staje na drodze cieszenia się głosem. Sprawia, że możemy śpiewać tylko pod prysznicem, kiedy nikt nas nie usłyszy.
Śpiewanie w grupie pozwala cieszyć się naszym głosem jako częścią większego organizmu. Po jakimś czasie w takim śpiewie pojawia się moment medytacyjny – kiedy już czujemy się pewnie w melodii, w rytmie i nie musimy się na nich skupiać, głos po prostu przez nas przepływa. W grupie osób panuje harmonia dźwięku i pieśni. I jest to jakość, która może być nie do osiągnięcia np. w rozmowie, bo być może nie znamy się zbyt dobrze albo jesteśmy od siebie bardzo różni.
W śpiewie, podobnie jak w tańcu, wszelkie różnice mogą się zatrzeć, bo jesteśmy razem przez wspólne działanie, co tworzy poczucie jedności. W ten właśnie sposób śpiew buduje wspólnotę.
Nie trzeba spełniać zbyt wielu warunków, właściwie wystarczy obecność i głos, a tym dysponuje niemal każdy z nas. Takie działania pozwalają się spotkać ponad podziałami.
Śpiewanie w grupie pozwala cieszyć się naszym głosem jako częścią większego organizmu.
Fotografia: Gutek Zegier
Skoro nie trzeba znać słów ani czysto śpiewać, to kiedy śpiew tradycyjny był i jest uważany za dobry?
Kiedy rozmawiałam ze śpiewaczkami i śpiewakami tradycyjnymi, wyraźnie przebijało z ich opowieści to, że estetyczny wymiar śpiewu nie miał znaczenia. Śpiew miał inne zadanie – nie miał brzmieć ładnie, tylko mocno. Nie chodziło o to, by słuchacz z zewnątrz czerpał przyjemność ze słuchania, ważna była percepcja od wewnątrz – to, jak osoby śpiewające to śpiewanie przeżywały. Śpiew miał być nieprzerywany, mocny, wyraźny, tak by słowa i dźwięki były zrozumiałe. Nikt nie oceniał konkretnych śpiewaków, czystości ich głosu, wykonania. Każdy, kto dołączał, był traktowany pozytywnie, jako osoba, która przychodzi z pomocą. Za dodatkową jakość uznawano, gdy śpiew miał przeszywający charakter – gdy fizycznie oddziaływał na ciało. Moi rozmówcy opisywali to jako drgania, dudnienia albo używali takich obrazów jak „aż dach się unosił”. Uczucie, że współtworzy się taki żywioł, daje poczucie mocy osobom, które śpiewają, mimo że często w trakcie tego śpiewania w ogóle nie słyszą własnego głosu. Śpiew grupowy pozwala odłożyć wszelkie lęki na bok i po prostu włączyć się w sytuację. Raz ucieleśniony, czyli poczuty we własnym ciele, głos staje się dostępny w innych sytuacjach. Jako osobom dorosłym brakuje nam „placu zabaw”, gdzie moglibyśmy w nieskrępowany sposób używać własnego głosu i bawić się nim na różne sposoby. Usłyszeć go i poznać. Niech brzmi.
Zastanawiałaś się nad tym, jakie duże procesy wpłynęły na to, że odeszliśmy od fizjologicznego, naturalnego śpiewu na rzecz postrzegania śpiewu jako aktu artystycznego?
Myślę, że jest kilka tropów. Na przykład systemowa edukacja opierająca się na ocenach. Takie podejście w oczywisty sposób przekłada się na to, że stajemy się niepewni swojego głosu, tak jak stajemy się niepewni swojej wiedzy, kompetencji i opinii. Uczymy się, że wszystko, co wysyłamy w świat, podlega ocenie. Tak jakby istniała jakaś jedna poprawna wersja, jedna poprawna odpowiedź.
Jeśli chodzi o porównywanie ze śpiewem postrzeganym jako profesjonalny, to ono się mogło pojawić w momencie elektryfikacji, kiedy muzyka zaczęła docierać do społeczności z zewnątrz. Odtąd można było zauważyć dysonans między muzyką tworzoną wewnątrz, a tą, która docierała przez radio i była inna. Można było z niej czerpać, i tak się często działo. Ale pojawiło się też przekonanie, że muzyka rozprzestrzeniana w odbiornikach musi spełniać jakieś standardy, musi niejako na to zasługiwać. To wartościowanie jest oczywiście teraz powiązane z kapitalizmem i całym przemysłem rozrywkowym. Na dodatek muzyka pop często jest właściwie pozbawiona cielesnego głosu. Wokal jest poddany obróbce technicznej tak dalece, że brzmi mechanicznie, nie ma w nim już fizjologii, chropowatości. W porównaniu z takim odcieleśnionym głosem jeszcze trudniej nam zaakceptować własny.
A co byś podpowiedziała osobom, które na tym etapie naszej rozmowy poczuły, że chciałyby poszukać swojego głosu? Jak zacząć?
Na poziomie własnej eksploracji polecałabym poszukanie przestrzeni, w której chce nam się śpiewać. Jakiegoś miejsca, które jest dla nas tak przyjemne akustycznie, że chcemy w nim być i czujemy chęć, by wydobyć z siebie głos i usłyszeć, jak przestrzeń na niego odpowiada. Może to być łąka, las, jakaś ulubiona uliczka, tunel. Znajdźmy sobie nasz własny plac zabaw.
Inna podpowiedź – zaśpiewaj kameralnie dla kogoś.
Dużo pracuję z formą kołysanki, ale nie tylko w kontekście śpiewania jej własnemu dziecku. Dla mnie to uniwersalna forma muzyczna, która wyraża emocje jednej osoby dla drugiej z intencją stworzenia dobrej przestrzeni, spokoju, wyciszenia. Działa na osobę, która śpiewa, i na osobę, która słucha. Śpiewanie kołysanek w różnych kontekstach może być bardzo kojące.
Wiele kobiet, kiedy zostaje mamami, naturalnie sięga po kołysanki i w ten sposób zaczyna odzyskiwać swój głos.
To prawda. Oczywiście to śpiewanie musi się wydarzyć w poczuciu bezpieczeństwa, w relacji z osobą, która to doceni. Wówczas możemy skupić się na przepływie, na intencji, nie myśląc o tym, jak śpiewamy. I w ten sposób powoli odczarować lęk przed odsłonięciem swojego głosu.
Głos to jest forma obecności. A obecność nie podlega ocenie. Nie ma znaczenia, czy głos brzmi gładko, czy nie, ani jaki ma kształt. Chodzi tylko o to, że jest.
Wspomniałaś o szukaniu głosu w śpiewaniu dla kogoś. A jaki jest potencjał wspólnego śpiewania z dziećmi? Na przykład mamy z córką? Co taki zwyczaj może im dać?
Śpiewanie z dziećmi czy śpiewanie z rodzicami, zależy od której strony patrzeć, ma mnóstwo zalet, aż trudno wszystkie wymienić. Jest wartościową formą spędzania czasu razem – czasu bliskości gdzieś pomiędzy rutyną codziennego życia a ważnymi rozmowami. Czymś takim jak wspólny spacer, tyle że głosem. Może też stać się powtarzanym i oswojonym rodzinnym rytuałem, na przykład śpiewamy zawsze w drodze dokądś, mamy piosenkę albo pieśń na jakąś małą lub dużą okazję. Można wspólnie układać własne rodzinne piosenki na znane już albo wymyślone melodie. We wspólnym śpiewaniu tworzymy przestrzeń do poszukiwania jakiejś wspólnej jakości, budowania dźwięku, który nie jest tylko sumą dwóch głosów.
Chwila wspólnego śpiewu daje radość ekspresji i czas na wzmacnianie poczucia harmonii w partnerskiej relacji rodzic–dziecko przez zestrajanie się w dźwięku.
Śpiewanie jest bezpiecznym placem zabaw i do eksperymentowania, i do polegania na sobie nawzajem.
Także do doświadczania różnych ról – raz ja prowadzę, a ty za mną podążasz, a raz odwrotnie. Przez śpiew można razem pielęgnować i świętować poczucie mocy i sprawczości, a także pogłębiać bliskość przez towarzyszenie sobie nawzajem w odsłanianiu głosu. Bez ocen i dążenia do celu, dla siebie, dla cielesnej przyjemności. Takie doświadczenia bardzo mocno oddziałują na pamięć i tworzą wyraziste punkty odniesienia, do których łatwo się wraca nawet po wielu latach. Mam takie wspomnienie wspólnej piosenki na huśtawce z moją babcią, która raczej nie uważa się za śpiewającą osobę, ale dla nas obu ożywcze jest przywoływanie tego momentu.
Anna Jurkiewicz – artystka dźwiękowa i interdyscyplinarna, śpiewaczka. Studiowała językoznawstwo i antropologię kultury. Prowadziła badania etnograficzne wśród staroobrzędowców w Delcie Dunaju i śpiewaczek pogrzebowych na wschodnim Mazowszu. Wykonuje muzykę tradycyjną i współczesną, prowadzi warsztaty śpiewu. Współtwórczyni inicjatywy Ziemski Lament i innych projektów. Śpiewa w różnych środowiskach (w najbliższych miesiącach w wydawnictwie Szara Reneta ukaże się jej album Rozległa ze śpiewem nagranym w leśnych i podmiejskich pogłosach). Interesują ją skoczogonki.