Dwa dzieła, które podróżują w czasie. Jeśli chcemy się zabrać razem z nimi, potrzebujemy wyobraźni i wrażliwości. Zarówno przy czytaniu córce do poduszki, jak i potem, gdy ona już zaśnie, a my wyciągniemy własną lekturę. Dzisiaj chciałabym wam podsunąć Historię Amuletu Edith Nesbit w tłumaczeniu Ireny Tuwim oraz opowiadanie Komiwojażer braci Walker Alice Munro z tomu Taniec szczęśliwych cieni w tłumaczeniu Agnieszki Kuc.

Przeczytaj też: Emilka, Emilie i wierność samej sobie – o książkach dla mamy i córki

Oba teksty, jeden dla dzieci, drugi dla dorosłych, pokazują siłę opowieści; moc narracji. Odkrywają wspomnienie jako opowieść, wspomnienie jako narrację, która ustosunkowuje nas do czasu, pozwala go dostrzec i uznać. Bo, na co zwrócił uwagę filozof David Hume, pamięć istnieje poza czasem i jest potrzebna, aby on powstał.

Ur Hekau Seczeh

Jedną z najczarowniejszych książek mojego dzieciństwa, tych, co to marzyłam, by mi się przyśniły, była Historia Amuletu Edith Nesbit. To ostatnia z części trylogii (chyba jako dziewczynka kochałam trylogie?) opowiadającej o niezwykłych przygodach czwórki rodzeństwa żyjącej na przełomie XIX i XX wieku. Najbardziej znaną jest część pierwsza, Pięcioro dzieci i coś, o spotkaniu dzieci z pradawnym stworkiem, Piaskoludkiem – zapewne ze względu na nakręcony na jej podstawie film. W części o Amulecie Piaskoludek też się pojawia, ale w wersji potulniejszej: mniej opryskliwy i mniej despotyczny. Centralnym artefaktem opowieści staje się Amulet, z którym dzieci stykają się przez przypadek: subtelny, powściągliwy, nieodgadniony. Uczony mieszkający piętro wyżej pomaga dzieciom odczytać tajemne imię wyryte na Amulecie: „Ur Hekau Seczeh”. I wtedy zaczyna się ich przygoda.

Antea, Cyryl, Robert i Janeczka (pamiętam nawet kolejność, w jakiej się rodzili) dzięki czarom Amuletu zaczynają podróżować w czasie i przestrzeni. A podróże te opisane są z niezwykłym wdziękiem, humorem i wnikliwością psychologiczną.

Dzieci zapoznają się z rozmaitymi epokami. Trafiają na przykład do egipskiej wioski 6000 lat p.n.e., tuż przed bitwą. Spotykają dziewczynkę, która zajmuje się noszeniem wody w dzbanie na głowie, nucąc przy tym smętne melodyjki oparte tylko na dwóch nutach. Mają kontakt z ludźmi, o których nie przeczytałyby nigdzie w książkach. Dowiadują się, w jaki sposób kiedyś budowało się domy i co jadano na kolację.

Historia Amuletu zasiała we mnie ziarno wrażliwości antropologicznej. To w niej doszukuję się źródła swojej pasji do historii codzienności, do podejścia historiograficznego zwanego mikrohistorią. Intelektualnej niezgody na przedstawianie historii tylko z punktu widzenia wielkich procesów i wybitnych jednostek.

A to nie wszystko, co czerpałam z tej książki. Fascynowały mnie relacje między rodzeństwem, pokazane w sposób bardzo realistyczny psychologicznie. Zachwycały mnie wyraziste osobowości dzieci i to, że dla każdej z nich było w tej grupie miejsce.

Z uwagą śledziłam też relacje między dziećmi a dorosłymi, realia już zupełnie inne niż te, w których ja żyłam: świat dzieci toczący się zupełnie obok świata dorosłych i stykający się z nim głównie podczas posiłków albo wtedy, gdy trzeba było załatwić jakieś bardzo konkretne sprawy.

Wyłapywałam też, choć nie umiałam go nazwać, motyw duchowości: czym ona jest? Bo nie tylko religijnością. I dzieci, w gruncie rzeczy zostawione przez dorosłych same sobie, w przygodach z Amuletem poszukiwały nie tylko rozrywki. Bo podróżując w czasie śladami Amuletu, chciały znaleźć coś jeszcze: metafizyczny punkt odniesienia, oparcie w systemie większym niż konieczność stawiania się na podwieczorku o siedemnastej.

Przy okazji lektury Historii Amuletu porozmawiałabym z córką o tym, jak mogły czuć się dzieci, które całe dnie spędzały we własnym towarzystwie. A jedyną dorosłą osobą, do której mogły się zwrócić, była nieszczególnie akurat lotna niania, wynajęta właściwie po to, aby nie umarły z głodu. O tym, że kiedyś dzieci w pewnych grupach społeczno-ekonomicznych miały więcej swobody, ale też mniej kontaktu z rodzicami. O tym, jakie to miało konsekwencje dla ich życia.

A gdy córka już by zasnęła, zamyśliłabym się nad tym, że zostawić dziecko można również wtedy, gdy się je zabiera ze sobą.

To jest Nora, panna Cronin

Tak jak to zrobił ojciec dziewczynki z opowiadania Komiwojażer braci Walker Alice Munro – moim zdaniem najlepszego opowiadania tej autorki, jakie powstało. To W poszukiwaniu straconego czasu w pigułce. Wszystko w tym opowiadaniu lśni. „Po kolacji ojciec pyta: «Chciałabyś się przejść i zobaczyć, czy Jezioro nie wyparowało?»”. Czyż to nie najpiękniejsze, definiujące wszystko, co ważne, a zarazem zostawiające mnóstwo przestrzeni pierwsze zdanie, jakie jest możliwe?

Bohaterką opowiadania jest kilkuletnia dziewczynka, a narratorka to dorosła kobieta, która kiedyś nią była. Dorosła pokazuje się jedynie na tyle, aby dać do zrozumienia, że lata 30., które opisuje, to jej wspomnienia, wspomnienia, które wywarły duży wpływ na całe jej życie.

Rodzice dziewczynki są w kłopotach finansowych i w kłopotach jest ich związek. Matka całymi dniami ubolewa nad mezaliansem, który popełniła; ojciec, po tym, jak upadła jego ferma lisów, żeby utrzymać rodzinę, zostaje komiwojażerem. Jego portret jest pełen miłości i obaw: bezradny i nieszczęśliwy, stara się śpiewać i żartować, stara się bawić z dziećmi, chce być z córką blisko.

Któregoś popołudnia ojciec zabiera dziewczynkę i jej młodszego brata na wycieczkę samochodem. I jak się okazuje, jest to tak naprawdę wycieczka w jego przeszłość.

Ze skrawków informacji rzuconych w kolejnych scenach domyślamy się, że miejsce, do którego zajechali, to gospodarstwo, w którym wciąż mieszka dawna taty miłość.

Niesamowita jest moc sceny spotkania dawnych kochanków, której świadkują dzieci. Słowa, którymi ojciec przedstawia dzieciom swoją dawną miłość, są jak zaklęcie przywołujące moc Amuletu: „To jest Nora, panna Cronin”. Te słowa nie są wcale skierowane do dzieci, ale do niego, Bena. Przywołuje jej imię i nazwisko, bo to imię otwiera jego wspomnienia, tę opowieść, którą on nosi w sobie i będzie nosić zawsze. Niekoniecznie dlatego, że jego miłość do Nory trwa. Nie o to chodzi. Chodzi o to, co on przeżył. To, co przeżył, jest jego – bardziej niż cokolwiek.

Kwintesencja literatury

Tata ogarnięty impulsem jak dziecko, w podróż do dawnej miłości bierze ze sobą córkę, bierze dzieci – jako gwarant życia, którym żyje teraz. Czy traktuje relację z córką przedmiotowo?

Pewnie tak. Ale nie tylko. Bo jednocześnie daje jej to, co ma najważniejsze: swoje własne, prywatne mnemotopos – przestrzeń, w której zostały osadzone wspomnienia. Dzięki temu ojciec i córka będą je dzielić: ich najważniejsze wspomnienia będą zupełnie różne, ale miejsce, z którym te wspomnienia się zwiążą, pozostanie to samo.

Czy to zdrowe? Czy to dojrzałe ze strony ojca? Oczywiście, że nie.

Czy będąc rodzicami, jesteśmy w stanie zapewnić dzieciom zawsze i wszędzie swoją pełną dojrzałość? Czy jesteśmy w stanie nie wikłać ich nigdy w siebie samych?

Przecież dzieci żyją razem z nami na tym świecie, w naszym świecie, który sobie kreujemy.

Dorośli są niedoskonali. Są ludźmi. Dobrze jest przeczytać o tym dzieło sztuki.

Zapoznaj się z najnowszym 44. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 44 / SZAFA

Zapoznaj się z najnowszym 44. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 44 / SZAFA