Historia starego mieszkania, Wilczerka i Trzy pytania – trzy piękne książki i opowieść o tym, jak można dzielić się z dziećmi swoją pasją. Lub odkrywać z nimi nowe światy.
Jak dać dzieciom coś, czego samemu się nie ma? Oto pytanie, które niczym bumerang powraca na kolegiach „Kosmosu dla dziewczynek”. I za każdym razem celnie daje nam po głowach, jeśli mogę odrobinę uchylić kulisy naszej pracy. Rozcieramy sobie czoła i biedzimy się: zarówno nad dylematami wielkiego kalibru (jak wzmocnić w córce pewność siebie, gdy samej jest się osobą nieśmiałą i pełną wątpliwości na własny temat?), jak i nad wyzwaniami pozornie niewinnymi (jak nauczyć córkę rozpoznawać gatunki drzew, gdy samej jest się biegłą jedynie w odróżnianiu brzozy od sosny?).
W teorii pożądane wydawałoby się przyjęcie postawy duchowego dziecięctwa, zrównania własnej otwartości z otwartością dziecka, wspólne cierpliwe zdobywanie upragnionych kompetencji. Kuszące: ramię w ramię odkrywać z córką nieznane światy, razem świętować świeże olśnienia. Praktyka pokazuje jednak, że to tylko brzmi całkiem prosto. Chociaż na szczęście się zdarza. Co to są za chwile!
Wydawałoby się, że o wiele łatwiej przekazać dzieciom coś, co samemu się MA (i mówię oczywiście o rzeczach, które świadomie chciałoby się przekazać, a nie na przykład o skłonności do przypalania owsianki). Chodzi więc o taki wariant: mam oto pasję i gorąco pragnę podzielić się nią z dzieckiem. Jednak choć w teorii brzmi to jeszcze prościej – praktyka znów jest nieubłagana. O niespodzianko, to także nie dzieje się przez osmozę!
W obu przypadkach świat dostarcza nam jednak różnych błogosławionych narzędzi. Czy też, mówiąc ładniej, pomostów między dorosłą fascynacją (lub dorosłą świadomością braku) a światem dzieci. Moim ulubionym z tych pomostów są książki.
Napisałam tak ogólny wstęp, aby jak się da odsunąć konstatację, że meritum tego tekstu jest dość niszowe. Pragnę zaledwie podzielić się pomysłem, co czytać z dziećmi, gdy ma się szmergla na punkcie Rosji. Jeśli ktoś dobrnął do tego miejsca, a nie ma szmergla na punkcie Rosji – cóż, może za pomocą niniejszego tekstu wypróbować wariant pierwszy wstępu. Czyli przetestować dawanie dzieciom czegoś, czego się nie ma. Dziecięctwo, olśnienia, wspólne odkrywanie światów – te sprawy. Zachęcam, bardzo warto! Jeśli natomiast ktoś, tak jak ja, rzeczonego szmergla posiada – dzielę się zachwytem! Całkiem niedawno ukazały się trzy książki, które pomogą dać dzieciom przedsmak naszej fascynacji.
Historia starego mieszkania. Fascynująca podróż po XX-wiecznej Rosji, Aleksandra Litwina, przełożyła Agnieszka Sowińska, zilustrowała Ania Diesnicka
W tę książkę wsiąknęliśmy na wiele upojnych godzin. Wspaniały ilustrowany album, który prowadzi nas przez dzieje osób żyjących w pewnym moskiewskim mieszkaniu. Przed wojną należało do rodziny Muromcewów – i jeśli ktoś w młodości zawarł duchowe przymierze z Turbinami Bułhakowa (Biała gwardia), Szaposznikowami Grossmana (Życie i los) czy innymi podobnymi rodzinami, ten zrozumie i polubi Muromcewów od pierwszych kart książki. Śledzimy ich losy przed pierwszą wojną światową, po rewolucji październikowej, w czasach NEP‑u, wielkiej czystki, drugiej wojny, stalinizmu, odwilży…
Książka “Historia starego mieszkania” (wyd. Prószyński i S‑ka), fotografia: Joanna Czeczott
Kolejne rozkładówki mistrzowsko pokazują klimat epoki: bez epatowania grozą, ale i bez wybielania historii. Umożliwia to zabieg oddania głosu dzieciom, bo opowieść o kolejnych epokach snuje za każdym razem inne dziecko od Muromcewów (lub dokwaterowanych rodzin, gdy mieszkanie zmienia się w komunałkę). W tej książce roi się od charakterystycznych przedmiotów, gazet, wierszy, minidialogów z pobocznymi bohaterami, a nawet zabawek i kulinariów, dzięki czemu uzyskujemy wrażenie intymnego kontaktu z żywymi ludźmi.
Książka “Historia starego mieszkania” (wyd. Prószyński i S‑ka), fotografia: Joanna Czeczott
Wreszcie – książka jest świetna od strony faktograficznej i edytorskiej. Za którymś razem obejrzałam ją sobie okiem redaktorki, z przyjemnością, jaką mam za każdym razem, czytając „Kosmos dla dziewczynek” przed wysłaniem do druku – to frajda tropienia błędu na ostatniej prostej, gdy wszystko jest gotowe. W 60-stronicowym przebogatym albumie, pełnym szczególików, wewnętrznych odniesień i wzajemnych powiązań, znalazłam tylko dwie drobne rzeczy, o które dopytałabym Autorki. I całkiem możliwe, że oba moje znaki zapytania to celowe zabiegi, które tylko dodają książce smaczku.
Wilczerka, Katherine Rundell, przełożyła Paulina Braiter
Jeśli mamy szmergla na punkcie Rosji, to całkiem prawdopodobne, że u jego podłoża leży młodociany afekt do tak zwanej wielkiej powieści rosyjskiej. I w tym przypadku chyba dzielimy los z osobami, które mają szmergla na punkcie fizyki kwantowej – nie sposób tego dać kilkulatce! Osobiście nie znam żadnej wielkiej powieści rosyjskiej dla dzieci (jeśli ktoś zna – niech koniecznie się podzieli!). I choć w dzieciństwie bardzo lubiłam radziecką propagandową ksiażeczkę Timur i jego drużyna – wątpię, czy jest ona w stanie dać dzieciom przedsmak obcowania z rosyjską literaturą złotego wieku.
Ukazała się za to (już prawie dwa lata temu) książka, która – naprawdę! – daje ten przedsmak. W dodatku, o dziwo, napisała ją brytyjska autorka. Dla porządku dodam, że Katherine Rundell (bo o niej mowa) spędziła trochę czasu w rosyjskiej tajdze, a jej babka do dziś mieszka w Petersburgu (i coś mi mówi, że dogadałaby się z Muromcewami). Tytułowa Wilczerka – dziewczynka „mroczna i groźna jak burza”, mieszka w lesie z silną matką, z którą opiekuje się wilkami.
Książka “Wilczerka” (wyd. Poradnia K), fotografia: Joanna Czeczott
Poznajemy je w chwili, gdy w ich życie gwałtem wdziera się imperialna armia carska – i od tego momentu zaczyna się brawurowa epopeja Fieo (tak nazywa się bohaterka).
Poczujemy w tej książce zapach rewolucji, damy się porwać realizmowi magicznemu, doznamy triumfu uniesienia i posmakujemy goryczy. Tak, znam kilka dziewczynek, które czytając tę powieść, w którymś momencie lektury płakały. Bo to nie żadna Masza i niedźwiedź; to sztuka, która porusza głębokie pokłady wrażliwości.
Jeśli jednak nie boicie się katharsis u bliskich dziewczynek – podsuńcie im Wilczerkę. Bo ta powieść, pomijając wszystkie zalety rusofilskie, niesie też przesłanie o dziewczyńskiej mocy. I to jest w niej uniwersalne.
Trzy pytania, Jon J. Muth, przełożyła Ewa Penksyk-Kluczkowska
I jeszcze coś dla młodszych, do wspólnego zamyślenia się, kontemplowania – i wspólnej radości dojścia do wniosków, które są Słuszne i Dobre. Autor – tym razem Amerykanin – stworzył książeczkę na podstawie przypowieści Lwa Tołstoja Trzy pytania cesarza. Jon Muth jest artystą malarzem i zachwycają jego nastrojowe akwarelowe ilustracje, w których realizm przeplata się z niedopowiedzeniami i klimatem baśni czy przypowieści.
Książka “Trzy pytania” (wyd. Tekturka), fotografia: Joanna Czeczott
Sama treść jest zapisem poszukiwania przez małego chłopca odpowiedzi na trzy pytania: „Kto jest najważniejszy?”, „Kiedy jest właściwy moment na działanie?”, „Jak odgadnąć, co należy zrobić?”. Ha, kto z rodziców nie był kiedyś zastrzelony przez latorośl pytaniami podobnego kalibru?!
Jeśli chodzi o ofertę kultury rosyjskiej – z dwóch tworzących mniej więcej w tym samym czasie gigantów powieści, Tołstoja i Dostojewskiego, to Tołstoj był zawsze Tym, Który Wie. Nie bez powodu z jego twórczości pochodzi tyle aforyzmów i prawd, na czele ze słynnym „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Dostojewski przeciwnie, dawał przekonujący głos każdemu swojemu bohaterowi i bohaterce; każdy i każda mają u niego swoje własne Prawdy. Ta postawa była mi zawsze bliższa, a powieści polifoniczne uczyły mnie pisania reportaży. Jednak teraz, gdy jestem rodzicem, odczuwam czasem ulgę, mogąc przeczytać z dziećmi książkę z przesłaniem Tego, Który Wie. Pytania są w niej trudne, ale odpowiedzi Jasne i Dobre. A cała złożoność świata ludzi i tak do dzieci przyjdzie.
Książka “Trzy pytania” (wyd. Tekturka), fotografia: Joanna Czeczott
I jeszcze jedno, o czym trzeba wspomnieć i co łączy wszystkie opisane książki. Jeśli jakiś rodzic ma szmergla na punkcie Rosji, czytanie każdej z tych pozycji będzie dla niego samego, dla niej samej niewypowiedzianą frajdą. A to jest oczywisty warunek sukcesu przekazywania każdej fascynacji. Bo dzieci bezbłędnie tę frajdę wyczują – i z frajdą dołączą.