O tym, jak rozmawiać z dziećmi na tematy dotyczące migracji, opowiada Anna Alboth, dziennikarka, aktywistka w Minority Rights Group, mama 12-letniej Hanny i 10-letniej Mili. W swojej pracy była na prawie wszystkich granicach i odwiedziła większość obozów dla uchodźców i uchodźczyń w Europie. Była inicjatorką nominowanego do Pokojowej Nagrody Nobla „Civil March for Aleppo”. Na co dzień mieszka w Berlinie.

Od tygodni w mediach pojawiają się informacje dotyczące sytuacji uchodźców i uchodźczyń znajdujących się na granicy polsko-białoruskiej. Te wiadomości mogą wywołać w dzieciach cały wachlarz emocji: smutek, zmartwienie, gniew, niezrozumienie. Jak z nimi o tym rozmawiać?

Ważniejsze niż to, co się mówi, jest to, co się samemu czy samej robi. To rodzic powinien zadać sobie pytania: kim jest uchodźca/uchodźczyni, skąd przyszedł/przyszła i dlaczego. Poznać szerszy kontekst. Z perspektywy rodzica, dopóki dziecko wykazuje zainteresowanie światem, pyta o to, co w tym telewizorze widzi, jest dobrze. Bo to są otwarte drzwi do rozmowy. Można odpowiedzieć bez zagłębienia się w temat: „A… to ktoś na granicy, nie wiem kto, nie wiadomo, czy to jest dobry człowiek, czy zły człowiek…”. I to jest prawda – nie wiadomo. Jednocześnie nie chcemy w dzieciach zasiewać strachu. Jeśli powiemy, że może być to „każdy”, to może być dla nich przerażające.

Co więc możemy zrobić?

Szukać razem ze swoimi dziećmi odpowiedzi. Jeśli pojawia się wiadomość, że uchodźcy/uchodźczynie są z Iraku, to ja razem z córkami zasiadamy do globusa i szukamy Iraku. Staram się sprowadzić takie historie do bardzo konkretnych treści.

Kiedy znajdujesz miejsce na mapie i widzisz odległość, jaką ten człowiek pokonał ze swojego kraju do Grecji czy na Białoruś, to daje wyobrażenie o jego losie.

Opowiadałam dziewczynkom na przykład historię 15-latka, czyli chłopaka tylko o trzy lata starszego od jednej z moich córek, który przyszedł do Europy z Afganistanu na własnych nogach. Sprowadzam to do naszej codzienności, na przykład kiedy idziemy przez las i moja córka mówi, że bolą ją nogi, to uruchamiam jej wyobraźnię, mówiąc: „Pomyśl, że możesz tak iść dokądś przez rok”. Warto też brać udział w wydarzeniach międzykulturowych, na przykład w Nocy Świątyń, kiedy to, również w Polsce, można odwiedzić kościoły, meczety czy synagogi, czyli miejsca, w których na co dzień nie bywamy. Podczas takich spotkań można poznać inne religie, tradycje, kultury. Warto stawiać i dzieci, i siebie w nowych sytuacjach.

Jestem przekonana, że ze względu na pracę, którą wykonujesz, twoje córki wiedzą więcej na temat uchodźców/uchodźczyń i migracji niż inne dzieci.

Jeszcze niedawno wydawało mi się, że rozmawiam z nimi bardzo dużo na ten temat, że one wiedzą, kim są uchodźcy i jaka jest ich sytuacja w Europie. Ale w ubiegłym roku byliśmy w Grecji na wakacjach. To był czas, kiedy na placu Wiktorii w Atenach przebywało wielu bezdomnych uchodźców, którzy tam spali. Wcześniej zamknięto im obozy, nie mieli wyjścia, zostali w tym miejscu. Byłam tam wcześniej zawodowo. Mąż chciał poznać to miejsce. Zastanawiałam się, czy nie będzie to za trudne dla naszych córek. Rozmawiałam z mężem, bo co innego mówić o tym, a co innego zobaczyć. On stwierdził, że skoro będziemy razem i o tym wielokrotnie rozmawialiśmy, to nasze córki będą czuć się bezpiecznie. Poszliśmy. Wieczorami, kiedy temperatura stawała się bardziej znośna, wszystkie dzieci grały tam razem w piłkę. Plac stawał się wielkim placem zabaw. Moje dzieci od razu tam pobiegły. W tym tłumie spotkały rodzeństwo z Afganistanu. Kiedy te dzieci były jeszcze bardzo małe, wraz z mamą i tatą trafiły do Norwegii, gdzie rodzina spędziła chyba z siedem lat. Dzieci chodziły do norweskiego przedszkola i szkoły, mówiły po norwesku, miały tam normalne życie. Jednak norweski rząd podjął decyzję o ich deportacji, tłumacząc, że w Afganistanie nie ma wojny. Rodzina wróciła do Afganistanu, ale w związku z tym, że ojciec pracował w służbach i był w śmiertelnym zagrożeniu, zdecydowali się na to, by znów przekroczyć granicę i wrócić do Europy. Tak trafili do Grecji. Spali na placu Wiktorii. Mimo że mieli pieniądze, nikt im nie chciał wynająć mieszkania. To standardowy problem uchodźców, a procedury trwają miesiącami. Dzieci mówiły świetnie po angielsku i były komunikatywne. Opowiedziały moim córkom całą tę historię podczas gry w piłkę. Wydawało mi się, że moje dziewczyny od pięciu lat wiedzą, kim jest uchodźca w Europie. Ale to spotkanie zrobiło na nich olbrzymie wrażenie. Nagle wszystko zrozumiały, bo historię opowiedział im rówieśnik i rówieśniczka, ubrani w tej samej europejskiej sieci sklepów. To była wielka lekcja.

A jak do tego tematu podchodzą nauczyciele i nauczycielki w szkołach dziewczynek?

W 2015 roku, kiedy pojawiło się tak wielu migrantów w Berlinie, nauczyciele i nauczycielki zabierali dzieci na wycieczki szkolne pod urzędy, gdzie uchodźcy miesiącami stali w kolejkach, aby się zarejestrować. Uczniowie i uczennice, i to nawet z pierwszych klas, poznawali ich na żywo. Przychodzili z flamastrami i kartkami, a dzieci uchodźcze nieśmiało się do nich przyłączały.

Najważniejsze było stanąć twarzą w twarz, poznać się.

W tutejszych szkołach nauczyciele i nauczycielki, którzy są autorytetami dla dzieci, dają im przestrzeń, aby o tym rozmawiać. Na przykład w podręcznikach do drugiej klasy poruszony został temat, że nagość w różnych kręgach kulturowych jest czymś inny. Był rysunek dzieci chodzących na basen i niektóre dziewczynki miały bikini, a inne burkini, czyli stroje kąpielowe przeznaczone dla muzułmanek. Bardzo bym chciała, aby uczniowie i uczennice w każdej szkole mieli przestrzeń do zadawania pytań, aby nie było tematów tabu związanych z uchodźcami i w ogóle z innością.

Zdarza się, że sama prowadzisz warsztaty w szkołach. O co cię pytają wtedy dzieci?

One zadają pytania, które wiele dorosłych osób ma w głowie, ale boi się je zadać. Nie wstydzą się. Nie mają filtra. Czy uchodźcy są brudni? Dlaczego mają telefony komórkowe? Dzieci mówią, że widziały, jak uchodźcy przechodzą i zostawiają śmieci. Pytają więc: „Dlaczego oni tak brudzą?”. I to jest dobre pytanie. Kiedy nie masz nic, a ktoś cię przerzuca z jednego pociągu do drugiego, to wyrzucasz śmieci gdziekolwiek, nie szukasz śmietnika. Pytają też, dlaczego na zdjęciach z obozów widać więcej mężczyzn. Kiedy tworzy się kolejka po coś, to wiadomo, że tata w niej stoi, a mama z dzieckiem jest 50 metrów dalej. Zawsze próbuję im pokazać szerszy kontekst. Ale opowiadałam też dzieciom, dlaczego w telewizyjnych serwisach informacyjnych w 2015 i 2016 roku pojawiały się zdjęcia tłumów uchodźców – samych mężczyzn. Dzieci nie wiedzą tego, że na Węgrzech, gdzie fotografowano grupę idącą z Serbii, był nakaz skierowany do dziennikarzy, by pokazywali wyłącznie mężczyzn, a nie kobiety i dzieci.

Dlatego ważne jest także, aby rozmawiać z dziećmi, jak działają media, czym jest manipulacja informacjami, co słowa „najeźdźca”, „nielegalny”, „fala uchodźców” robią w naszych głowach.

Warto jest zwracać, nawet dzieciom, uwagę na to, aby mówiąc o uchodźcy, używać jego imienia, a nie opowiadać o „jakimś uchodźcy”. Nie należy też generalizować, mówiąc: „Wszyscy uchodźcy…”.

Wspomniałaś o wspólnym poszukiwaniu miejsc na mapie, z których pochodzą uchodźcy i uchodźczynie. A jakie książki podsuwasz swoim córkom?

Chłopiec znikąd Katherine Marsh to tytuł, który zrobił na nich największe wrażenie. Bardzo chciałabym, aby ta książka znalazła się na liście lektur. Autorką jest Amerykanka, która przez rok mieszkała w Belgii. Książka inspirowana jest prawdziwą historią. Oto amerykański nastolatek wprowadza się do domu w Brukseli, w którym ktoś w czasie wojny ukrywał Żyda. Ale jest 2015 rok i w piwnicy tego domu pojawia się inny chłopiec, Syryjczyk Ahmed. Dzieci się zaprzyjaźniają. Opowieść jest fantastycznie napisana, bo autorka wplata w nią odpowiedzi na te pytania, które zadają sobie młodzi czytelnicy. Na podstawie tej właśnie książki prowadzone są na całym świecie zajęcia edukacyjne. Inną pozycją jest Drzewo życzeń Katherine Applegate, czyli opowieść o miasteczku, do którego wprowadza się rodzina uchodźców.

A warto opowiedzieć dzieciom własne rodzinne historie migracyjne?

Wystarczy opowiadać proste historie, choćby o naszym krewnym, który wyjechał do Wielkiej Brytanii, szukał pracy, mieszkania, nie znał na początku języka. My przez dwa lata mieszkaliśmy w Budapeszcie i też nie znaliśmy węgierskiego. Na tych przykładach rozmawiałam z córkami o tym, jak trudno musi być Syryjczykom w Berlinie znaleźć odpowiednie biuro i się zarejestrować. Ale opowiadałam im także historię Polaków, którzy w 1942 roku ewakuowali się z Syberii do Iranu. Ratując swoje życie, znaleźli się w kraju o innej kulturze, religii, innym klimacie i języku. Nagrywałam rozmowy w tymi Polakami, które potem odtwarzałam córkom. Chciałam, aby usłyszały te opowieści w języku polskim, od świadków.

A czy poruszać w rozmowach z dziećmi temat straty? Tego, że może nadejść taka chwila, kiedy i my będziemy zmuszeni spakować się i opuścić dom?

Myślę, że to jest bardzo trudne do wyobrażenia dla każdego, nawet dla dorosłego. Pamiętam, że byłam kiedyś w jednej z czeskich szkół, razem z młodym chłopakiem, Syryjczykiem. Opowiedział, jak był ze swoimi kolegami z klasy w kinie w Aleppo, a następnego dnia wybuchła rewolucja. Zmiany zachodziły bardzo szybko. Wychodząc z seansu, nie przypuszczał, że już nigdy nie pójdzie do tego kina, bo budynek za parę miesięcy został zbombardowany. I zadał pytanie tym czeskim uczniom i uczennicom: „Kiedy ostatnio byliście w kinie?”.

Powiedział: „Wyobraźcie sobie, że już nigdy z klasą nie pójdziecie na film. Ja marzę tylko o tym, aby pójść z moimi kolegami do kina”. Jego słowa miały olbrzymią moc, bo mówił językiem swoich rówieśników.

Pamiętam też, jak z moimi dziewczynami oglądałam krótki film, w którym aktorzy i aktorki recytowali, co uchodźcy zabierają ze sobą. Wymieniano: telefon, dokumenty, zdjęcia… Rozmawiałam wtedy z córkami, co one by zabrały ze sobą.

Jak wzbudzić w dzieciach poczucie bezpieczeństwa, skoro w przekazie medialnym, który dociera także do nich, pojawiają się informacje o wojnie hybrydowej czy o wprowadzeniu stanu wyjątkowego?

Wiem, że zdarzały się rodziny, które jechały na granicę polsko-białoruską, kiedy to jeszcze było możliwe, aby pokazać dzieciom, co się tam dzieje. Chcieli obejrzeć z bliska brak serca polskich służb, uczulić dzieci na propagandę telewizji, a także pokazać, że sami zrobili wszystko, co mogli, żeby dostarczyć pomoc.

Sama zabrałabyś tam córki?

Chyba nie, bo to mogłoby być dla nich zbyt przerażające. Ale pomyśl o rodzinach z polskiego przygranicza, jak dla nich musi być to trudne. Rozmawiałam parę dni temu z ojcem, który ma córkę w szkole podstawowej. Kiedy bawi się na podwórku, słyszy głośne wołanie uchodźczyni w lesie: „Help, help!”. Wyobraź sobie, że kobieta krzyczy o pomoc, słyszy to twoje dziecko, a ty nie możesz nic zrobić. A przecież uczymy własne dzieci, że kiedy ktoś jest głodny, to my pomożemy. Że należy sobie pomagać.

Wraca więc pytanie: jak o tym rozmawiać?

Dzieciom wejście w temat ułatwi wyjaśnienie, że coś się gdzieś dzieje, na przykład zaczyna się wojna, i to ma swoje konsekwencje dla ludzi w wielu krajach. To nie jest tak, że nagle „najeźdźcy” z Afganistanu zaczynają przybywać do Polski bez powodu. Warto opowiadać o tym, że tam wydarza się coś bardzo, bardzo trudnego.

Można zadać pytanie: „Czy chciałbyś/chciałabyś wybudować mur?”. Czy mur daje poczucie bezpieczeństwa? Dlaczego nasze poczucie bezpieczeństwa miałoby być ważniejsze od poczucia bezpieczeństwa na przykład Afganki na granicy?

Ani nie jej wina, ani nie moja zasługa, że urodziłyśmy się tu, gdzie się urodziłyśmy – zadaję takie pytania nie tylko dzieciom, ale i dorosłym.

W jaki sposób więc oswoić ten lęk, jak mu zaradzić?

W 2016 roku zrealizowaliśmy w Berlinie krótki film dla Amnesty International Polska pod tytułem Look Beyond Borders – 4 minutes experiment. Według psychologa Arthura Arona cztery minuty patrzenia sobie w oczy potrafi zbliżyć do siebie ludzi. Sadzaliśmy naprzeciwko siebie Europejczyków, ludzi z Polski, Niemiec, Belgii czy Wielkiej Brytanii, i uchodźców, przede wszystkim z Syrii. Nie znali się wcześniej i patrzyli sobie w oczy przez cztery minuty. W eksperymencie brali udział dorośli, którzy często po pierwszej minucie zaczynali zadawać sobie pytania, byli siebie ciekawi. W tym nagraniu wzięła też udział moja starsza córka Hania i jej rówieśniczka z Syrii, Afra. Dla dziewczynek było to bardzo trudne, by w skupieniu patrzeć na siebie przez cztery minuty. Ale kiedy ten czas minął, momentalnie zaczęły bawić się w berka. Język, różnice kulturowe nie miały żadnego znaczenia. Bardzo mnie to wzruszyło, bo zrozumiałam, jakie to może być proste: klepiesz kogoś i uciekasz, wszystkie dzieci wiedzą, o co chodzi. Nie trzeba do tego zbyt wielu słów.

Zajrzyj do najnowszego 42. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 42 / GOTOWE, START!

Zajrzyj do najnowszego 42. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 42 / GOTOWE, START!