Jestem matką chłopców, nie mam córki. Mogę sobie jednak wyobrazić, w świat jakich lektur zabrałabym córkę, gdybym ją miała. Chodźcie ze mną, mamy prawdziwych, nie wyobrażonych córek. Dziś chcę wam polecić trylogię o Emilce Byrd Starr (Emilka ze Srebrnego Nowiu, Emilka dojrzewa i Emilka na falach życia L.M. Montgomery) oraz O tym się nie mówi Emilie Pine. Obie te opowieści pochodzą z obszaru kultury anglosaskiej, w której kobiecość jest widziana jako źródło zarazem mocy i wstydu. Obie, każda na swój sposób, mocują się z systemem, w którym żyją. Obie niosą nadzieję. Wzmacniają.
To pierwszy tekst Katarzyny Michalczak z autorskiego cyklu „Książki, które czytałabym córce do snu, i książki, które czytałabym, kiedy by już zasnęła”.
Książki o Emilce ze Srebrnego Nowiu to trylogia. Każda z nich opowiada o kolejnym okresie życia dziewczynki na kanadyjskiej prowincji, na Wyspie Księcia Edwarda, na przełomie XIX i XX wieku. Pierwsza, wydana w roku 1923, zapoznaje nas z całkiem małą Emilką – dziewczynka w wieku czterech lat traci jedynego rodzica i jakiś czas później zostaje wysłana na wychowanie do rodziny matki, do domu zarządzanego przez zimną, oschłą ciotkę Elżbietę. Kolejne powieści, wydawane w odstępie paru lat, pokazują losy Emilki kilkunastoletniej, dojrzewającej, a wreszcie całkiem dorosłej.
Jako pierwszą przeczytałam część środkową, czyli Emilka dojrzewa. Sprezentował ją mnie, dziewczynce słynącej w rodzinie z dwóch rzeczy – tego, że jest dziwna, i tego, że kocha książki – ulubiony wujek. Od razu odpadłam, na zabój, na całe życie.
Twórz!
Nie jestem jedyna. Wśród znajomych mi twórczyń wszelkiego rodzaju – pisarek, malarek, muzyczek – działa sekta Emilki. „A czytałaś Emilkę?” – pada w pewnym momencie realizacji wspólnego projektu czy zwykłych pogaduszek. Porozumiewawcze spojrzenie: „No pewnie”. I już wiadomo. Znajoma twórczyni też kocha Emilkę.
Dlaczego kochamy Emilkę? Bo Emilka była wierna sobie. Chciała tworzyć – i tworzyła. Mimo że ciotka Elżbieta kazała jej spalić zeszyt z notatkami, mimo że nauczycielka przy całej klasie nie zostawiła na jej twórczości suchej nitki. Marzeniem Emilki było zostać pisarką. I – zupełnie inaczej niż tej samej autorki Ania z Zielonego Wzgórza – Emilka dopięła swego. Nie poszła na kompromis. Nie oddała swojej pasji, ambicji na rzecz dobrych stosunków z rodziną czy na rzecz szczęścia przyjaciółki. Nie oddała ich nawet po to, by ktoś ją pokochał. To nie znaczy, że było jej łatwo. Wręcz przeciwnie. Ona też wątpiła, wahała się, poddawała w poczuciu samotności, której nie da się udźwignąć. Ale potem budziła się nowego dnia i znów czuła swój „promyk” – jak nazywała pragnienie, by tworzyć, by za pomocą tworzenia zająć miejsce w świecie. I znowu walczyła. O siebie. Czyż to nie wspaniała rekomendacja lektury dla córki?
Emilie Pine pisze
Kiedy córka już zaśnie po wspólnym czytaniu o Emilce, można przenieść się do świata Emilie Pine: świata czterdziestoletniej profesorki akademickiej w Irlandii XXI wieku. Świata, w którym wiele złudzeń już opadło, ale to dobrze, bo na tym polega dorosłość.
Książka to zbiór esejów, szczerych, autentycznych, pisanych z serca, a zarazem pisanych świetnie, ze wspaniałą dyscypliną słowa, dzięki czemu trafiają w sedno. Pine ma w sobie dużo mniej dzikości niż Emilka. Miała więcej czasu, żeby przesiąknąć społecznymi oczekiwaniami i rolami. Potrafi za to je zobaczyć, przyjrzeć się im i je przeanalizować. Zadać podstawowe pytanie: czy to mi służy?
Gdybym miała córkę, o tym, o czym pisze Pine, raczej nie rozmawiałabym z nią wprost, póki by nie podrosła. Ale dzięki czytaniu tych wspaniałych esejów umiałabym być dla mojej córki mądrzejszą matką. Taką, która pomaga córce ufać samej sobie, podejmować własne decyzje, budować dobrą relację ze swoim ciałem.
To, co zapisane na naszych ciałach
Wydaje mi się, że to jedno z najtrudniejszych zadań, gdy ma się córkę: pokazać jej, jak traktować dobrze własne ciało. Trudno to zrobić w kulturze, która kobiece ciała cały czas ocenia i tresuje. Jak pisze Pine, w naszej kulturze kobiece ciało zostało uznane za nieważne – jak więc mamy umieć traktować je dobrze? Zwłaszcza jeśli każe się nam kojarzyć je z koniecznym, nieuniknionym cierpieniem. Od kobiet oczekuje się, że będą milczeć na temat swojego bólu. Pine wspomina dzieciństwo: wtedy ból to było coś, o czym się mówiło. Podrapane kolana, zdarte łokcie, skręcone kostki, blizny – były powodem do dumy. Były dowodem odwagi, śmiałości, przeżytej przygody. Jak w życiu Emilki Byrd Starr, która samodzielnie wybierała się na ryzykowne wyprawy po lesie, po górach. Pozostawała w pełnej namiętności relacji z przyrodą. Ukradkiem czytała zakazane książki o anatomii. „Gdy dorosłyśmy, nasze biografie stały się racjonalnymi opowieściami, w których skupiamy się na tym, co mamy w głowie, i ignorujemy to, co jest zapisane na naszych ciałach” – pisze Pine. A tymczasem, dodaje, to nie ciało jest źródłem jakichkolwiek uczuć, tylko to, jak je postrzegamy. A to, jak je widzimy, możemy zmienić.
Bo postrzeganie rzeczy opiera się na przekonaniach. A przekonania na szczęście możemy modyfikować, jeśli dojdziemy do wniosku, że nam nie służą. Czy to będą przekonania dotyczące naszego wyglądu, czy tego, co powinnyśmy w życiu robić, w jaki sposób się realizować. Jakie role społeczne odgrywać.
„Matka” to chyba najbardziej oblepiona oczekiwaniami rola w naszym społeczeństwie. Lektura Pine pewnie zainspirowałaby mnie do przemyślenia, jak moja córka widzi macierzyństwo: moje, innych kobiet, potencjalne swoje własne. Czy czuje się zobligowana do bycia matką? I jeśli tak, to czy ja tego dla niej chcę?
Najważniejsza rola? Niekoniecznie
Związana z rolą matki część historii Emilie mogłaby być kontynuacją historii Emilki.
Emilka, wymyślona bohaterka powieści z początku XX wieku, zgodnie z tym, co przekazywało jej otoczenie, przyjmowała za pewnik, że kiedyś zostanie matką. Jednocześnie nie śpieszyła się do tej roli, czym na pewno szokowała. W tamtych czasach większość dwudziestolatek była już zamężnymi matkami, często niejednego dziecka – Emilka wolała pisać.
Emilie, rzeczywista autorka eseju pisanego w XXI wieku, również nie śpieszy się z macierzyństwem, choć tym akurat w swoich czasach już nikogo nie szokuje. Po trzydziestce, po osiągnięciu jako takiego spełnienia zawodowego i ogólnej życiowej stabilizacji, postanawia mieć dzieci. I oto okazuje się, że nie jest w stanie zajść w ciążę.
Rozpoczyna próby i starania, trwające kilka lat, niezakończone „sukcesem”. I oto Pine mówi pas: przyznaje sama sobie, że nigdy nie urodzi dziecka. Godzi się z tym: nie uznaje tego za porażkę. Przyjmuje swój stan raczej jako niekonieczność macierzyństwa. Tak jakby mówiła: „nie ma się co spinać. Niektóre kobiety mogą być matkami, ja nie mogę. Jeśli będę chciała, mogę matkować różnym istotom na własnych warunkach. W związku z tym, że chciałam odgrywać tę rolę biologicznie, a jest to niemożliwe, nie muszę być nieszczęśliwa”. Dzięki takiej postawie Pine otwiera przestrzeń na inne podejścia, na zupełnie inne historie – które czyni równorzędnymi, równoprawnymi. Emilka ze Srebrnego Nowiu pewnie by jej przyklasnęła. Ja na pewno chciałabym, żeby moja córka, gdybym ją miała, korzystała z tej przestrzeni i żeby miała śmiałość, swobodę o tym mówić – o tym czy o czymkolwiek innym, co byłoby dla niej istotne.
Zabierz głos, pisz krew
Odwaga wyrażania siebie nie jest wcale oczywista, jeśli chodzi o dziewczynki i kobiety. Sama Pine zwraca uwagę, że mimo wysokiej pozycji w świecie akademickim nadal zdarza jej się wstydzić, drżeć, tracić zdolność wypowiadania słów, gdy chce zabrać głos. Wstydzić się siebie? Tego uczy się kobiety.
Ale Pine się nie poddaje, wręcz przeciwnie: w swoich esejach odchodzi od męskocentrycznego pisania akademickiego. Wybiera pisanie w głębokiej łączności z ciałem. Oddaje ciału przestrzeń pisania. Idąc za klasyczkami Luce Irigaray czy Hélène Cixous, nawiązuje do tego, że to nasza krew pisze, że piszemy naszą krew. Warto pisać o cielesności, podsumowuje. Nigdy za mało pisania o cielesności, zwłaszcza gdy pisanie to uprawia kobieta.
Pisanie jest szczególną formą zabierania głosu: taką, która zostaje i idzie w świat, staje się większa od tej, która jej użyła. „Będę pisać codziennie, bo pisanie jest jedną z rzeczy, które sprawiają, że czuję, że żyję” – postanawia Pine. Zupełnie jak Emilka ze Srebrnego Nowiu. Obie dotrzymają danego samej sobie słowa.