O wyboistej drodze do samodzielnego czytania, lekturach, które pochłaniają, i zgodzie na to, że może być inaczej, niż to sobie wyobrażamy, rozmawiają Alicja Niewęgłowska i Marysia Majewska, mamy i trenerki Familylab.

Alicja Niewęgłowska: Czy twoje dzieci chcą czytać?

Marysia Majewska: Znowu trafiłaś w mój czuły punkt! Moje dzieci nie chcą samodzielnie czytać. Czasem sięgają po jakieś książki, ale jeśli porównam to do tego, ile ja czytałam w ich wieku, czyli jak miałam 11–13 lat, to można śmiało powiedzieć, że bronią się przed lekturą jak przed zarazą.

Alicja: Kiedy myślę o drodze mojego syna do czytania, to dochodzę do wniosku, że ona nie była łatwa. Miałam wrażenie, że czytanie sprawia mu trudność i w ogóle nie jest dla niego przyjemne. Ale kiedy pomyślę o sobie, to dla mnie też była to droga przez mękę. Szczególnie w klasach 1–3, kiedy zaczynałam. Pamiętam, że moja mama miała sentyment do książki Serce Amicisa i przekonała mnie do sięgnięcia po nią, a to w ogóle nie była lektura dla mnie, nie wtedy. Myślę, że ona sobie wyobraziła, że to będzie moja droga do czytania.

Marysia: A to była pewnie jej droga.

Alicja: Z moim synem było inaczej. Mąż powiedział, że bardzo lubił czytać komiksy, i zachęcił do tego naszego syna. Ja w ogóle nie czytam komiksów, ale rozumiem, że kogoś innego mogą interesować. I tak się zaczęło. Uznaliśmy, że będzie lepiej dla nas wszystkich, jeśli będzie czytał to, co mu się podoba. Oczywiście są lektury, które czyta do szkoły, ale czasem jest tak, że on czyta trzy rozdziały, a potem ja mu czytam kolejne dwa.

Marysia: To całkiem niezły bilans! Ja bardzo wcześnie wkręciłam się w literaturę, ale dla mnie to była też jakaś forma ucieczki. Byłam ruda, chuda, blada i piegowata, więc w szkole podstawowej miałam z czym się mierzyć. Absolutnie najważniejszymi postaciami, które uratowały mnie przed tym, czego doświadczałam ze strony dzieciaków, były Pippi i Ania z Zielonego Wzgórza. U mnie w rodzinie panował zresztą kult czytania, co miało swoje dobre i złe strony. Moi rodzice są polonistami i oboje zawsze dużo czytali, do tej pory zresztą często rozmawiamy o literaturze.

Od dzieciństwa miałam wokół siebie książki, to fajne. Z drugiej strony czułam też presję: „Jak nie czytasz, to znaczy, że coś jest z tobą nie tak”.

Ja akurat czytałam bardzo dużo, mój brat mniej – i to już był problem. Ale pamiętam na przykład, jak moja mama chciała, żebym koniecznie przeczytała Trylogię Sienkiewicza, a dla mnie to był jakiś koszmar! Na różne sposoby próbowała mnie do tego nakłonić. Ostatecznie zaparłam się, powiedziałam: nie i basta!

Alicja: Było dla ciebie oczywiste, że twoje dzieci będą dużo czytać?

Marysia: Tak. I od początku im czytałam, kupowałam dla nich książki, szukałam klasyki, nowości, komiksów. A później zaczęły się trudności z nauką czytania i z tym, że one nie chcą po prostu wziąć sobie książki i poczytać. To był dla mnie problem. Nawet szok. Do tej pory mało czytają. Inna sprawa, że dwójka starszych ma kłopoty z koncentracją i dysleksję. Czytanie może być dla nich niekomfortowe i trudne. Nadal lubią, kiedy im czytam, lubią też słuchać audiobooków. Ale żeby tak sobie po prostu leżeli i czytali, to raczej nie… Dla mnie to jest nadal jakiś problem, bo jednak czytanie niesamowicie otwiera umysł, wzbogaca słownictwo, rozwija wyobraźnię. Ale myślę – może ja miałam tak, a oni inaczej, i pozostaje mi to zaakceptować?

Alicja: Ja zaczęłam czytać dla przyjemności bardzo późno, dopiero w szkole średniej. Początkiem była dla mnie literatura wojenna i międzywojenna. Teraz nie wyobrażam sobie wieczoru bez książki. Mój syn ma 10 lat, córka 7. Widzą, że my z mężem siedzimy na kanapie i czytamy, może to będzie dla nich jakiś wzór, jakaś droga? Zresztą trochę już tak jest, że po naszym wieczornym wspólnym czytaniu często każde z nich samo czyta sobie jeszcze kilka stron książki.

Marysia: Jesper Juul mówił, że ważne jest przede wszystkim to, co dzieci obserwują u rodziców. Tak działa modelowanie. No ale moje dzieci widzą, że czytam, że mam stos książek przy łóżku, i nadal nic. Choć jak powiedziałaś, że sama odkryłaś książki tak późno, to łatwiej mi myśleć, że może u moich dzieci w pewnym momencie też coś zaskoczy. A może nie zaskoczy nigdy, i to też będzie w porządku. Choć dla mnie to trudna myśl, bo byłam wychowywana w przekonaniu, że inteligentny człowiek czyta książki. Dla moich rodziców to już jest zresztą wielki problem, że wnuki nie czytają. Często wprost mi mówią, żebym coś z tym zrobiła, jakoś je zachęciła, nakłoniła. A jeszcze jest syn mojej siostry, który non stop czyta. Więc ja sobie myślę, jak to wspaniale, że książki go tak wciągnęły! A moja siostra mówi, że to nie jest takie bardzo fajne, bo on się tym w pewien sposób odcina od rodziny. To skomplikowane.

Trudność polega na znalezieniu w sobie zgody na to, o czym też pisał Juul: żeby pozwolić dzieciom stać się najlepszą wersją ich samych. Pozwalać im odkryć, jaki jest ich własny potencjał, żeby nie realizowały moich koncepcji na temat tego, jakie powinny być. Ja mam dać im przestrzeń na to, żeby mogły być tym, kim mogą, tym, kim chcą.

Mogę kupować im książki, rozmawiać z nimi o czytaniu, literaturze, ale nie mogę ich do tego zmusić. I nie chcę tego robić.

Alicja: Ciekawe są też wybory lekturowe dzieci. Droga mojego syna do samodzielnego czytania prowadziła przez DeadpoolDzienniczki cwaniaczka. Ale razem przeczytaliśmy też Harry’ego Pottera. Czasem jest tak, że ja chcę jakieś treści przemycić, a dzieci stawiają opór. Przyniosłam na przykład książkę Kim jest ślimak Sam i moja córka absolutnie odmówiła słuchania jej. Ale mój syn był już wtedy starszy i wysłuchał jej z zainteresowaniem. Podobnie było z książką Zgadzam się albo i nie – moja córka też miała opór, ale słuchała, kiedy czytałam synowi. I teraz sama do niej wraca. Czasem proszę ich, żeby dali szansę jakiejś książce. Umawiamy się, że najpierw razem czytamy to, na co oni mają ochotę, a potem moją propozycję. Tak było ze Śnieżną siostrą Mai Lunde – i po pierwszym rozdziale nie mogli się już doczekać kolejnego. Dla mnie to trudne momenty – kiedy chcę się z dziećmi podzielić czymś fascynującym, a one mówią, że nie będą tego słuchać…

Marysia: Wiem… I chcesz wtedy krzyknąć: „Ale jak to?!”. A to jest jak z tym Sercem Amicisa…

Alicja: Wiesz, ja jeszcze patrzę na to czytanie dzieciom jak szansę dla mnie na poznanie nowych książek, nowych autorów. Kiedy pojawił się w księgarniach Harry Potter i sięgały po niego moje przyjaciółki, już wtedy dorosłe kobiety, to sobie myślałam – zwariowały… I dopiero z moim synem zaczęłam czytać Harry’ego, choć na początku z wielkim oporem. A potem nie mogłam się oderwać i umówiliśmy się, że po każdej przeczytanej książce oglądamy film – to było świetne doświadczenie, chociaż przeżywaliśmy z synem małe frustracje pod tytułem „w książce było inaczej!”.

Marysia: Ale to fajne, bo znaczy, że uważnie słuchał.

Alicja: Robimy teraz taki quiz z Harry’ego Pottera i syn mnie w nim rozkłada. Widzę, że był dużo uważniejszy niż ja.

Marysia: Wspólne czytanie czy słuchanie książek jest naprawdę fajne. To, co wydaje mi się trudne, to dostrzeżenie i zaakceptowanie tego, że nasze dzieci mogą podchodzić do tego inaczej niż my. Ja jestem bardzo wkręcona w literaturę, czasem też w bardzo specyficzną, jak z zakresu historii medycyny. Potrafię opowiadać ludziom na imprezach o historii leczenia prostaty! I jeszcze mówię do znajomych: „Bierzcie tę książkę, pożyczam ją wam…”. Tylko że dorośli mogą odpowiedzieć: „Nie, Marysiu! Nie będziemy czytać takiej książki! Dzięki!”, a dzieci nie zawsze potrafią się przed tym namawianiem obronić. Fajnie o tym pamiętać.

Alicja: Pamiętać i dać innym – także swoim dzieciom – prawo do tego, żeby miały inaczej. 

Zapoznaj się z najnowszym 46. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 46 / BAŁAGAN

Zapoznaj się z najnowszym 46. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 46 / BAŁAGAN