CYKL REPORTERSKI: MOJE CÓRKI, OBYWATELKI ŚWIATA. – Mieszkamy w Berlinie od czterech lat i chyba najbardziej żałujemy, że podjęliśmy decyzję o przeprowadzce tak późno – mówi Joanna, mama dwudziestotrzyletniej Karoliny i dziewiętnastoletniej Nataszy. – Bo zarówno my, jak i nasze córki żyjemy tu w wolności, takiej dotyczącej codziennych decyzji, której w Polsce, w obecnej sytuacji politycznej, jest coraz mniej.

Wcześniej mieszkali pod Warszawą, potem w Trójmieście. Joanna prowadziła firmę zajmującą się marketingiem internetowym. Łukasz, jej mąż, pracował w branży IT i wdrażał systemy informatyczne. To on poczuł, że czas na zmianę. Pod uwagę brał tylko pracę za granicą. Gdy usiedli z córkami do rodzinnej narady, na stole wylądowały dwie opcje – Niemcy i Szwajcaria. – Ta druga kojarzyła nam się ze spokojną emeryturą – śmieje się Joanna. – Stanęło więc na Berlinie. – No i było bliżej do Polski. To miało znaczenie, bo na wyjazd zdecydowali się we trójkę: Aśka, Łukasz i Natasza, która wtedy właśnie skończyła polskie gimnazjum. Karolina akurat dostała się na filmoznawstwo na Uniwersytecie Gdańskim, więc postanowiła zostać. Zresztą jej mama też potrzebowała kilka razy w miesiącu dojeżdżać do Gdańska, do swojej firmy.

– Niemcy, a właściwie Berlin, bo to inne Niemcy – bardziej otwarte, na luzie – na pewno zmieniły mnie jako kobietę i mamę – opowiada Asia.

 – Zawsze byłam osobą tolerancyjną, ale dopiero tutaj pewne rzeczy dotyczące swobody wyglądu, pochodzenia stały się dla mnie oczywiste. Choćby ludzie w mojej dzielnicy o różnych kolorach skóry, barwnie ubrani, wynieśli moją tolerancję na wyższy poziom.

Gdybyśmy zostali w podwarszawskim Zalesiu, być może byłabym taką mieszczańską babą, przywiązaną do konwenansów, bycia jakąś dla sąsiadów. I to byłoby straszne. Gdy zamieszkaliśmy w Gdańsku, poczułam powiew miejskości, a Berlin to kolejny poziom wielkomiejskości, takiej światowej, na dużą skalę. To otwiera oczy. Żyję tu swoim życiem i nie czuję się obserwowana ani pouczana, i to jest naprawdę fajne. Mogę tu być, jak chcę.

Asia podkreśla, że jest w gościach, respektuje tutejsze zasady, choć niektóre ją zaskakują, np. totalny brak administracyjnej digitalizacji. – Są rzeczy po prostu fajne: spacery po parkach, niesłabnące tętno miasta, knajpki prowadzone przez Azjatów, Włochów czy Brazylijczyków – mówi. – Czy widzę wady mieszkania w Berlinie? Czasem jest zbyt dużo, zbyt głośno i brudno, ale w sumie to po prostu życie w dużym mieście. Jak pojawi się więcej wad niż zalet to… wyjedziemy i już. A na razie lista miejsc do odkrycia w stolicy Niemiec jest nadal długa, nudy nie będzie.

Chociaż pierwszy rok w Berlinie minął, jakbyśmy tam nie mieszkali – ciągnie Joanna. – Wybuchła pandemia, wszystko pozamykane, miasto opustoszałe, zupełnie inne niż na co dzień. Natasza uczyła się zdalnie. Najpierw chodziła do klasy Willkommen, przygotowującej obcokrajowców i uchodźców do niemieckiej szkoły. Spotkała się tam z dziećmi o niskim stopniu edukacji z Gruzji, Syrii, Ameryki Środkowej, Rumunii, Grecji. Te początki to był strach, trochę osamotnienie.

Pierwszy raz w życiu, choć wcześniej podróżowali po świecie wakacyjnie, córka Asi, Natasza, zetknęła się w Berlinie ze stereotypem Polaka czy Polki jako osoby, która wykonuje proste prace za niską płacę. Czuła, że w związku z tym wizerunkiem z założenia jest dla rówieśników mniej atrakcyjna towarzysko niż np. dziewczynka z USA. – Było jej trudno, a potem nastąpił błyskawiczny progres – opowiada jej mama. – Opanowała język, teraz nawet czasem w wypowiedziach wtrąca kwestie po niemiecku. Wśród znajomych ma głównie Niemców. Ale ma też przyjaciółkę Brazylijkę, a rodzina jej chłopaka pochodzi z Zimbabwe. A przede wszystkim po tych paru latach przesiąkła już tutejszym myśleniem, mentalnie jest stąd. Śmiejemy się z Łukaszem, że młodsza córka to nasza Brama Brandenburska, która wprowadza nas w te Niemcy.

Pomóż nam wydawać „Kosmos dla dziewczynek” – pismo, które dla mnóstwa dziewczynek jest prawdziwym skarbem!

Pomóż nam wydawać „Kosmos dla dziewczynek” – pismo, które dla mnóstwa dziewczynek jest prawdziwym skarbem!

Przystanek

Karolina dołączyła do rodziny po roku. W Polsce przygotowywała się do egzaminów do szkoły aktorskiej i powiedziała sobie, że dostanie się do niej to jedyna rzecz, która zatrzymałaby ją w kraju. Nie udało się, więc decyzja była prosta: Polska już jej więcej nie zobaczy. Nie żałuje, że tak wybrała. W Berlinie poszła na studia z produkcji filmowej, w prywatnej szkole z wykładowym angielskim, gdzie uczy się młodzież z różnych krajów, czasem bardzo odległych od Europy, na przykład Indii i Arabii Saudyjskiej. Właśnie robi licencjat i montuje swój film dyplomowy. Interesuje ją tworzenie fabuł, a jej największą inspiracją jest amerykański reżyser Wes Anderson. Karolina myśli, żeby pojechać dalej, do Australii czy Kanady, i rozwijać się w dziedzinie filmowej. Berlin to dla niej tylko przystanek. W Niemczech zostawać nie planuje – nie lubi tutejszej biurokracji, uważa, że Niemcy są mało elastyczni. Nikt tu uczniów nie oblewa

– Córki powiedziały mi, że polska szkoła nauczyła je głównie rywalizacji, zawiści i kompleksów – mówi Joanna. – Masz być lepsza, stale się porównujesz do innych, ciągle jesteś oceniana.

A tutaj: nie poprawia się ocen, nie pisze testów po raz drugi, nie oblewa się ucznia czy uczennicy, nie ma stygmatyzowania zostawaniem w klasie na drugi rok. Jeśli młoda osoba ma z czymś problem, mówi się, że potrzebuje więcej czasu. Może poziom jest trochę niższy niż u nas? Ale co z tego. Postrzegam to raczej jako zaletę, bo tutaj edukacja jest ważna, ale nie traktuje się jej jako warunku udanego życia. Niemcy mają w tym obszarze dużo większy luz. Tu się odpuszcza.

Zresztą panuje też przekonanie, że pracuje się, żeby żyć, nie na odwrót. Ludzie zarabiają, a potem biorą parę miesięcy wolnego i jadą w podróż. Jasne, inna jest wartość pieniądza. – Natasza od drugiej klasy liceum pracuje w weekendy w kawiarni. Samodzielnie zarobione pieniądze mogła wydać na weekend w Paryżu czy tydzień w Nowym Jorku z siostrą. Było ją na to stać.

Po maturze Natasza chce sobie zrobić gap year – pojechać dokądś na wolontariat i pomyśleć, co dalej. Nikt z jej otoczenia się temu nie dziwi, nikt nie sugeruje, że dziewczyna cokolwiek w ten sposób straci.

Drag queen to zawód

Natasza chodzi do rejonowej szkoły publicznej w Mitte, dzielnicy w centrum Berlina, do klasy dwujęzycznej o rozszerzonym profilu matematyczno-fizycznym. Część przedmiotów ma po niemiecku, inne po angielsku, a maturę będzie zdawać międzynarodową. Uczą się z nią dzieci o bardzo różnorodnym pochodzeniu. Córki i synowie polityków i polityczek, lekarzy i lekarek, ale też robotników i robotnic; z niemieckich rodzin i tych z doświadczeniem uchodźstwa. – Pamiętam, jak przyszłyśmy tutaj pierwszy raz. Byłam w szoku, bo na ścianach tego zabytkowego budynku nie wisiały krzyże, tylko pięknie namalowane, wielkie kobiece akty – opowiada Joanna. – To szkoła tęczowa – jedna z nauczycielek mojej córki ma partnerkę. Są nauczyciele z tunelami w uszach i kolczykiem w nosie. Po polskiej szkole od razu poczułam, że to będzie coś innego. Kolejny poziom nauki otwartości w praktyce. Albo taki przykład. Od drugiej klasy gimnazjum (odpowiada to drugiej klasie naszego liceum) uczniowie i uczennice w ramach planowania przyszłości spotykają się z przedstawicielami i przedstawicielkami różnych zawodów. W zeszłym roku Natasza powiedziała, że idą do teatru na spotkanie z drag queen, bo ludzie w tym kierunku też się rozwijają zawodowo. Szczęka mi opadła. A tydzień wcześniej rozmawiali z panem, który produkował okna.

O różnorodności się nie dyskutuje

– Na początku szłam po ulicy i dziwiła mnie różnorodność: tu punk, tam ktoś z kolczykami w miejscu, które nie przyszłoby mi do głowy, obok człowiek wystylizowany na Czarnoksiężnika z Oz, tam przejechał goły facet na rowerze – opowiada Aśka. – Teraz do tego przywykłam. Życie w tak różnorodnym wizualnie środowisku to najlepsza lekcja tolerancji. Otwiera oczy na to, że jesteśmy różni z natury rzeczy. Moje córki dostały to w pigułce. Bardzo się z tego cieszę, bo to wiedza na całe życie.

Kiedy w ostatnie święta Bożego Narodzenia przy stole w Berlinie spotkała się cała rodzina – także mama Joanny, która mieszka pod Warszawą, oraz brat Asi ze swoim mężem (ślub brali w Holandii, gdzie żyją), zaczęła się dyskusja o tolerancji w Polsce. – Natasza powiedziała wtedy, że nietolerancją jest sama rozmowa o tym, że ktoś jest inny – mówi Aśka. I dodaje, że musiała wyłączyć sobie kalki w głowie, gdy jej córka zaczęła się spotykać z chłopcem z Zimbabwe.

Grzeczna, czyli jaka?

Grzeczna, czyli jaka?

Tu nie ma „grzecznych dziewczynek”

Mieszkają nad przedszkolem, więc Joanna często obserwuje maluchy z piętra. Wniosków ma kilka. Po pierwsze, trudno jej po ubraniu rozpoznać, czy w rowerowym foteliku lub przyczepce (ulubiona forma transportu rodziców w Berlinie to rower) siedzi dziewczynka czy chłopiec. U dziewczynek nie dominuje róż i słodkie sukieneczki, chłopcy często miewają dłuższe włosy. Różnice strojów bardziej widać po maluchach z tureckiej muzułmańskiej mniejszości, gdzie tradycyjne role przypisane do płci wciąż są silne. Drugi wniosek dotyczy tego, że ulubione hasło tutejszych rodziców to „brudź się i bądź szczęśliwy”. Na wielu placach zabaw do dyspozycji dzieci jest woda, a błoto to ukochana zabawa większości dzieci – dziewczynek i chłopców. Po trzecie, Niemcy od najmłodszych lat kładą nacisk na sport i aktywność na świeżym powietrzu niezależnie od pogody. To dotyczy też młodzieży. Dzięki temu młode osoby i spędzają czas w internecie, i uprawiają ruch, nierzadko na świeżym powietrzu.

Dziewczynki zdaniem Joanny są w Niemczech mocno wyemancypowane. Nie ma wyraźnego podziału na sporty męskie i kobiece. Gdy nauczyciel wuefu w klasie Nataszy zapowiedział, że chłopcy będą grać w piłkę, a dziewczynki uprawiać gimnastykę, te od razu zaprotestowały.

Młode dziewczyny mogą krzyknąć i napić się piwa tak samo jak chłopcy i nikogo to nie razi (w Niemczech podobnie jak w Szwajcarii napoje spirytusowe może legalnie kupić osoba, która ukończyła 18 lat, zaś piwo i napoje niskoprocentowe dostępne są dla osób od 16. roku życia – przyp. red.). – Nie ma społecznej kalki „grzeczna dziewczynka” i „chłopiec rozbójnik” – podkreśla Aśka. – Są po prostu dwie płcie, ale reprezentowanie jednej z nich w mniejszym niż u nas stopniu wiąże się z przywilejami lub ograniczeniami.

Moje ciało, moja sprawa

Ogromna różnica w wychowaniu dziewczynek w Polsce i Niemczech to dostęp do wiedzy o sprawach związanych z ciałem. – Od ginekolożki Natasza dostała na wizycie pełny pakiet informacji o antykoncepcji; szczepienie HPV to rzecz bezdyskusyjna – opowiada Joanna. – O wszystko związane z seksem możesz zapytać. Jeśli chodzi o aborcję, jest dostępna, ale nie tak, jak może się często wydawać, że przychodzisz z ulicy i już. Zabieg poprzedzony jest wywiadem, rozmową z psychologiem czy psycholożką. Zajęcia z edukacji seksualnej są w podstawówce, w szkole średniej już nie ma takiego przedmiotu. Ale w szkole Nataszy są nauczyciele i nauczycielki, z którym można o tym porozmawiać.

Ale chyba jeszcze ważniejsze jest podejście do wyglądu. W Polsce, podkreśla Aśka, licealistki w większości wyglądają jak takie same „porządne dziewczynki”. W liceach, gdzie uczą się dzieci klasy średniej, są jak spod sztancy, na wzór perfekcyjnej pani domu – markowe dżinsy, markowe buty, wełniany płaszcz. A tutaj jest bardzo różnorodnie. Niektórzy mówią, że istnieje berliński look, najbardziej pożądany wśród młodzieży – najpowszechniejszy to techno styl.

– Ale to wszystko jest bardzo płynne i swobodne. Widzę to na ulicy i po Nataszce, która raz wychodzi z domu w zwiewnej sukience, a innym razem w martensach i spodniach. Dziewczyny robią sobie paznokcie, jakiś makijaż, ale subtelny. Nie są wymuskane, tak skupione na wyglądzie. Jak Natasza maluje sobie oko, to kładzie trochę tuszu na rzęsy, jakąś złotą kropkę zrobi sobie na powiece i tyle. Mam poczucie, że chodzi im bardziej o wyrażenie siebie niż bycie diwą czy drugą panią Rozenek, kobietą perfekcyjną – mówi Aśka. Ten trend dobrze widać zresztą po dorosłych Niemkach – wiele z nich w ogóle się nie maluje, a na co dzień ubiera na sportowo i wygodnie, buty na płaskim obcasie są wśród nich znacznie popularniejsze niż szpilki.

– A przede wszystkim tu nie ma stygmatyzacji z powodu tego, jak wygląda czyjeś ciało. To ogromna różnica – podkreśla Joanna. – W klasie mojej córki są dziewczyny jak przecineczek i bardzo okrąglutkie, ale i jedne, i drugie są swobodne w ubieraniu się, jak któraś ma fałdkę na brzuchu, to jej nie chowa w wielkich tiszertach i nikt jej nie wytyka palcami.

Dla ich rodziny ma to szczególne znaczenie, bo starsza córka Joanny, Karolina, od 15. roku życia zmagała się z zaburzeniami odżywiania. Wszystko zaczęło się, gdy w wieku 13 lat usłyszała od koleżanek w polskiej szkole, że jest za gruba: „jak schudniesz, to pogadamy”. Na szczęście problem w porę zauważyła wrażliwa wychowawczyni, a rodzice od razu zareagowali. Ale do dziś pamięta tamte słowa i nadal jest w terapii.

Ten tekst nawiązuje do 31. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 31 / KOLEŻANKUJMY SIĘ

Ten tekst nawiązuje do 31. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 30 / W CO TY GRASZ?

Autonomia

– Wielu znajomych Nataszy, osiemnastolatków, mieszka samodzielnie. Część pewnie dlatego, że ich rodzice są po rozwodzie – ja i Łukasz to jedna z nielicznych par rodziców z otoczenia córki, które wciąż są razem. Ale znaczenie ma też to, że w Niemczech nie ma modelu matkowania w stylu „jadłaś już?”, „załóż czapkę”. Tutaj rodzice tak samo, jak na placach zabaw nie wiszą nad dziećmi, tylko pozwalają im się swobodnie bawić, tak też i młodzieży dają dużo autonomii – mówi Joanna.

Natasza również chciała się wyprowadzić, ale Joanna i jej mąż zdecydowali, że do matury chcą być obok; jak mówią, w duchu pozytywnej kontroli. Po polsku. Potem dadzą jej wolną rękę. Czy dziewczyna zdecyduje się żyć w Niemczech? To się okaże.

– Co do nas samych, to myślę, że nie zostaniemy tu na zawsze. Na razie na pewno jeszcze przez rok, do matury Nataszy, zwłaszcza że wtedy, po pięciu latach pobytu, możemy dostać obywatelstwo – mówi Asia. – Póki co właśnie zamykam moją polską firmę. Tu, w Berlinie, pomagam znajomym, którzy prowadzą fajną kawiarnię. Może otworzę jakieś bistro, miejsce spotkań. Po latach pracy w marketingu internetowym czuję, że rzemiosło to będzie ostoja balansu. Czy wrócimy do Polski? Nie wiem. Wiem za to na pewno, że nasze córki nie wrócą. Czy tego żałuję? W sumie już nie. Był czas, gdy myślałam, że choć sama angażowałam się w Polsce w różne działania prodemokratyczne, to „może nie nauczyłam ich patriotyzmu”? Dziś wiem, że moje córki to Europejki, a może nawet obywatelki świata. Są po prostu kobietami, które w każdej szerokości geograficznej będą odważnie dbać o swoje przekonania, wartości i niezależność.

Zapisz się do naszego newslettera