CYKL REPORTERSKI: MOJE CÓRKI, OBYWATELKI ŚWIATA. Ośmioipółletnia Elena gra w bejsbol i na perkusji, choć w Japonii, gdzie teraz mieszka, dziewczynki tego nie robią. Wyłamała się z obowiązujących schematów, bo w jej domu panuje równouprawnienie – tak było w Polsce i tak jest w Japonii. Hasło „dziewczynki mogą wszystko” pasuje do niej idealnie.

Na zdjęciach mała dziewczynka z ciemnymi włosami związanymi w koński ogon, o lekko azjatyckim wyglądzie, wspina się na ściance, układa ikebanę – tradycyjne japońskie kompozycje z kwiatów – i kaligrafuje tuszem znaki kanji [1]Kanji to znaki ideograficzne zapożyczone z języka chińskiego. Każdy znak czyta się na różne sposoby. Nauka kanji polega na ich pisaniu (kolejność kresek się liczy!), czytaniu po chińsku i … Czytaj dalej. Na kolejnych widzę ją w kimonie przed świątynią – w Japonii dziewczynki uroczyście zakładają kimono zgodnie z tradycją shinto [2]Shinto, po polsku inaczej szintoizm, to tradycyjna religia japońska, która sięga początków istnienia tego państwa. Jej wyznawcy wierzą w wiele bóstw nazywanych „kami”, które żyją … Czytaj dalej po raz pierwszy, gdy mają 3, a potem 7 lat (chłopcy robią to raz w wieku lat 5) i jest to dla nich wielkie przeżycie. Ceremonia nazywana shichigosan odbywa się na jesieni (dla Japończyków cykle przyrody są bardzo ważne i związane są z tym różne zwyczaje). Dalej są fotografie, gdzie dziewczynka grabi domowy miniaturowy ogród buddyjski z piasku i kamieni (zrobiony na wzór ogrodów zen, które jej rodzina lubi odwiedzać), łowi z tatą ryby i jedzie na rowerze podczas wycieczki wokół góry Fuji. „Tak wygląda nasza codzienność”, pisze mi Monika z Tokio. Dziewczynka na zdjęciach to jej córka Elena, która ma osiem i pół roku.

Fotografia: Elena. Archiwum prywatne

Jest jeszcze zdjęcie, na którym dziewczynka siedzi po turecku uśmiechnięta przed czerwonym postumentem z ustawionymi na nim dwiema lalkami cesarskiej pary w paradnych kimonach (tradycyjnych japońskich strojach). Takie lalki dostaje każda japońska dziewczynka. Na co dzień są schowane, ale w lutym, pomiędzy kwitnieniem śliw i brzoskwiń, wyjmuje się je i ustawia w widocznym miejscu z okazji Hina Matsuri – Święta Lalek, podczas którego obchodzony jest też Dzień Dziewczynki. Przesąd głosi, że lalki trzeba spakować nim upłynie jeden dzień od zakończenia święta. Jeśli się tego nie zrobi, ich posiadaczka nie wyjdzie za mąż, a małżeństwo wciąż jest w Japonii oczekiwaną ścieżką życia kobiety. Lalki dziedziczone są z pokolenia na pokolenie; te należące do Eleny przekazali jej dziadkowie, gdy miała 7 lat – wcześniej należały do babci, a potem do cioci, siostry taty.

Obywatele świata

Historia rodziny Elenki jest prawdziwie międzynarodowa. Jej mama Monika, Polka, i tata Kazu, Japończyk od dwunastego roku życia dorastający w Bostonie, poznali się na trekkingu w Nepalu. Ślub brali w Japonii na Hokkaido, a potem mieszkali przez pewien czas w Nowym Jorku. Tam urodziła się Elena. Gdy miała 9 miesięcy, przeprowadzili się do Warszawy. Dziewczynka chodziła tam do przedszkola. W domu mówi się w trzech językach. Z mamą i jej rodziną Elena rozmawia po polsku, z tatą i jego rodziną po japońsku. Monika i Kazu porozumiewają się po angielsku, więc dziewczynce nieobcy jest także ten język. Jej dziedzictwo to dwie kultury: polska i japońska – bo Monika i Kazu od początku dbają, by ich córka poznawała je równolegle. Do szkoły – publicznej, lokalnej podstawówki – Elena poszła już w Japonii, gdzie rok szkolny zaczyna się na wiosnę, kiedy kwitną wiśnie. Teraz jest w trzeciej klasie.

Jesteś dziewczynką, gratuluję!

Jesteś dziewczynką, gratuluję!

Oddzielne plemiona

Nad kolejnym zdjęciem się zatrzymuję. Elena gra na nim w bejsbol. Bejsbol w Japonii?
– Podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, tutaj to sport narodowy – tłumaczy Monika. – Przywieźli go Amerykanie pod koniec XIX w., gdy zdobywając wpływy w tej części świata, doprowadzili do upadku rządów wojskowych i przywrócenia władzy cesarskiej. [3]Od 1600 roku imperium japońskie było odcięte od świata zewnętrznego (Japonia w ten sposób broniła się m. in. przed ekspansją chrześcijaństwa). 8 lipca 1853 roku „Czarne Okręty”, jak … Czytaj dalej Pierwsze dwie drużyny bejsbola założył w 1878 roku Horace Wilson i był to pomysł na budowanie stosunków dyplomatycznych z Japonią. Dziś jest on tutaj tak ważny jak piłka nożna w Europie. Nawet jeśli nie kibicujesz aktywnie, znasz drużyny i orientujesz się, kto jest na topie. W większości szkół są zgrupowania bejsbolowe należące do międzyszkolnych lig.

Fotografia: Elena. Archiwum prywatne

Elenę zachęcił do gry tata, który sam był zawodnikiem jako chłopak, jeszcze w Japonii, potem w Stanach, a teraz sędziuje podczas meczów. A jej się spodobało. – W swojej drużynie Elenka jest jedyna, pozostali członkowie to chłopcy. W szkole są jeszcze dwa zespoły złożone ze starszych uczniów i w jednym z nich gra kolejna dziewczynka. Czyli jest ich dwie na 60 osób. Na dziesięć drużyn z innych szkół, których mecze widziałam, tylko w jednej zauważyłam zawodniczkę – wylicza Monika. – Dziewczynki nie grają w bejsbol, bo tutaj, podobnie jak w USA, nie ma bejsbolowej ligi kobiet.

A w Japonii dziewczynki i chłopcy to dwa oddzielne plemiona: właściwie nie bawią się razem, a do każdej z płci przypisane są różne aktywności. Kobiety mają tu trudno. Wielu rzeczy, już odkąd pójdą do szkoły, im nie wypada – podkreśla Monika.

W placówkach są na przykład jednokołowe rowery, takie akrobatyczne, na których można jeździć w czasie przerwy. Z jakichś powodów przyjęło się, że robią to tylko dziewczynki i chłopcy ich nie dotykają. Albo kwestia instrumentów muzycznych – bo tutaj rodzice bardzo dbają, by ich dzieci uczyły się grać na czymś, gdyż to doskonale stymuluje młody mózg do rozwoju i pomaga w nauce innych przedmiotów. Dziewczynki tradycyjnie grają na pianinie lub skrzypcach, chłopcy na pianinie i wszelkich innych instrumentach. Tu Elena znów się wyłamała, bo wybrała perkusję. W swojej szkole jest jedyną dziewczynką, która na niej gra.

– Jedna z nauczycielek powiedziała mi, że moja córka wyróżnia się, bo ma kolegów; co więcej, dzięki grze w bejsbol także w starszych klasach. Bawi się z nimi na przerwach i po lekcjach. Niektóre koleżanki nawet się od niej przez to odsunęły – opowiada Monika. – Na początku nie było jej łatwo. Kiedy po meczu dzieci zostawały na boisku, żeby się pobawić, a chłopcy z drużyny wybierali się po czipsy, nie chcieli, by szła z nimi. Gdy przed grą wszyscy ustawiali się w kółku, chłopcy przepychali się, by nie stawać obok niej. Ale Elena konsekwentnie nie dawała się spychać na margines i wywalczyła sobie pozycję. Choć ostatnio opowiadała mi, że jeden z chłopców powiedział, że więcej dziewczynek w drużynie nie potrzebują, bo przecież mają ją. Jednak gdy zapytałam, czy nie chce zrezygnować z bejsbola i skupić się na badmintonie, w którego też gra, bo ten sport trenuje więcej dziewczynek, powiedziała: nie.

– Słyszałam niedawno, że w dzielnicy Meguro (wielkiej jak Warszawa), w której mieszkamy, pojawił się pomysł, by stworzyć drużynę samych dziewczynek – kontynuuje Monika. – Może to spowoduje, że więcej ich będzie chciało uprawiać ten sport.

Równość przywieziona w bagażu

– Skąd wytrwałość Eleny w realizacji swoich pasji wbrew społecznie przyjętym w Japonii rolom? – zastanawia się jej mama. – Myślę, że wyniosła ją z domu, gdzie od początku obserwuje równouprawnienie i płynność ról.

Przez kilka lat życia w Polsce to Monika pracowała zawodowo w galerii sztuki, a Kazu zajmował się na co dzień domem: gotował (w pewnym momencie Elena myślała nawet, że tylko tata to potrafi), robił zakupy. Jeśli pracował, to dorywczo, nie w pełnym wymiarze.
– Decyzja o wyjeździe dwa i pół roku temu była dosyć spontaniczna – opowiada Monika. – Trwała pandemia, świat sztuki, w którym realizowałam się zawodowo, zamarł. Za to Kazu, specjalista od finansów, dostał od kolegi pracującego w Japonii propozycję współpracy. Otworzyło nam się okienko na zmianę, więc się na nią zdecydowaliśmy. Szczególnie, że już wcześniej, bywając regularnie w Japonii, czuliśmy, że fajnie byłoby, gdyby Elena miała szansę lepiej poznać jej kulturę, która jest szalenie bogata.

Gdy zamieszkali w Tokio, Monika i Kazu zamienili się rolami. Teraz to ona jest opiekunką domu i czasem bierze dorywcze prace. – Funkcjonuję tu więc trochę podobnie jak japońskie mamy, które, jeśli mają zajęcie zarobkowe, to dorywczo i na śmieciowych umowach. I chociaż obecnie już około 70% Japonek pracuje, co jest sporą zmianą w stosunku do przeszłości, to zazwyczaj robią to po to, by dorobić, a nie by konsekwentnie budować karierę – mówi Monika. – Ich główna rola to nadal przede wszystkim zajmowanie się domem i pilnowanie nauki dzieci. Są w to bardzo zaangażowane, bo w Japonii panuje kult edukacji. Po szkole dzieci spędzają czas w świetlicy publicznej albo płatnej i uczą się na zaś, wyprzedzając program.

Mimo że Kazu ma teraz pełnowymiarową pracę, wciąż dużo czasu spędza z córką. – Nie jest typowym japońskim ojcem, bo ci w opiekę nad dziećmi się raczej nie angażują; może jakiś promil z najmłodszej generacji. Japoński tata spędza czas z dziećmi tylko w weekendy i to nie przez cały dzień, bo ma swoje własne aktywności – stwierdza Monika. – Niestety, kultura Japonii jest patriarchalna i to się specjalnie nie zmienia, co pokazują wyniki ostatniego Global Gender Gap Report [4]https://www.weforum.org/reports/global-gender-gap-report-2022/, badania realizowanego na zlecenia Światowego Forum Ekonomicznego, które dotyczy między innymi udziału kobiet na kierowniczych stanowiskach w biznesie i polityce (im jest on mniejszy, tym niższe miejsce w rankingu) oraz luki płacowej między płciami (im większa, tym niższe miejsce zajmuje dany kraj). Kraj Kwitnącej Wiśni jest na 125. miejscu, na które spadł ze 116. pozycji zajmowanej rok wcześniej (dla porównania Polska jest na 77.).

Pomóż nam wydawać „Kosmos dla dziewczynek” – pismo, które dla mnóstwa dziewczynek jest prawdziwym skarbem!

Pomóż nam wydawać „Kosmos dla dziewczynek” – pismo, które dla mnóstwa dziewczynek jest prawdziwym skarbem!

Być jak laleczka

Dość tradycyjne jest też podejście kobiet do wyglądu. – Japońskie mamy wstają wcześnie, żeby poświęcić czas na staranną, wieloetapową pielęgnację skóry i dokładny makijaż – opowiada Monika. – Czuje się wśród nich presję, by wyglądać idealnie, jak laleczka. W publicznych toaletach, nawet na stacjach kolejki miejskiej, są tak zwane „powder rooms”, czyli specjalne miejsca, gdzie można poprawić makijaż. Dla Japonek ważny jest też ubiór i akcesoria; lubią rzeczy markowe, cenią jakość, a nade wszystko torebki od najlepszych projektantów modowych. Każdy szczegół jest dopracowany, jak ze strony kolorowego magazynu o modzie, których jest tu niezliczona ilość. Ja nigdy się szczególnie nie malowałam, a teraz nie robię tego w ogóle. Chodzę w zwykłych ciuchach. Chcę, by Elena widziała, że nie każda kobieta musi prezentować się idealnie i że wygląd nie jest wyznacznikiem wartości człowieka. Jedynie wtedy, gdy wychodzimy do teatru czy opery, dbam o makijaż i bardziej elegancki strój. To świadome podkreślanie strojem i brakiem makijażu, że wygląd nie jest kwestią kluczową, to zresztą chyba jedyna zmiana w moim podejściu do macierzyństwa i kwestii przekazywania wzorców po przyjeździe do Japonii. Poza tym jestem sobą i Kazu jest sobą, nasze wzorce rodzicielstwa są takie, jak wcześniej. Kształtowały się, gdy urodziła się Elena, jeszcze na Brooklinie, który jest równościowy jak Szwecja. W Japonii wciąż dbamy o równouprawnienie w rodzinie, wciąż oboje spędzamy dużo czasu z naszą córką i wspólnie angażujemy się w jej wychowanie. Wciąż też nie ma dla nas znaczenia, że standardy społeczne kładą nacisk na to, by dziecko podejmowało określone aktywności, na przykład bardzo dużo się uczyło; zależy nam, żeby Elena robiła te rzeczy, które ją pociągają i są dla niej ważne.

Żółte kapelusze

Gdy sprowadzili się do Tokio, Elena poszła do pierwszej klasy. Po tygodniu wędrowała już do szkoły sama, podobnie jak inne japońskie pierwszaki. Po drodze dołączały do niej inne dzieci, które chodzą do tej samej klasy.

- W całej Japonii dzieci w edukacji początkowej chodzą w żółtych kapeluszach, żeby były dobrze widoczne – mówi Monika. – To znak rozpoznawczy małych uczniów i uczennic, podobnie jak charakterystyczne, prostokątne tornistry, nazywane randoseru. Tutaj kładzie się duży nacisk na samodzielność już w tym wieku, co mile mnie zaskoczyło. W japońskiej szkole dzieci od pierwszej klasy dostają fartuszki i ochronne czapki i serwują z wózka posiłki rówieśnikom (dzieci jedzą w klasach, przy ławkach, na specjalnych matach). Są też dyżury po lekcjach, podczas których sprząta się klasy; nie ma woźnych jak u nas. Elena, która w Polsce chodziła do przedszkola realizującego plan daltoński, stawiającego na samodzielność, łatwo się w japońskim podejściu odnalazła. Monika podkreśla, że w Kraju Kwitnącej Wiśni jednocześnie bardzo dba się o bezpieczeństwo. Elena nosi ze sobą telefon, prosty model tylko do dzwonienia, nie smartfon.

W dzielnicy są tzw. „bezpieczne domy”, w których mieszkają rodzice wolontariusze współpracujący ze szkołą (np. niepracujące mamy). Dzieci znają ich położenie i wiedzą, że gdyby cokolwiek się działo, mogą tam przyjść i znajdą pomoc.

W szkole od pierwszej klasy jest przedmiot seikatsu (życie), który przysposabia do życia w społeczeństwie. Dzieci na jego lekcjach uczą się na pamięć różnych zasad postępowania, np. shiranai hito ikanai, czyli: jeśli kogoś nie znasz, nie możesz z nim nigdzie iść.

Ostrożnie, cichutko, dla dobra ogółu

W ramach seikatsu dzieci poznają też szereg reguł, którymi rządzi się japońskie społeczeństwo. – Tutejsza kultura nie jest nastawiona na indywidualizm jak zachodnia, ale na spełnianie wymagań i zasad, które pomagają żyć w społeczności – podkreśla Monika. – Jednym z efektów jest to, że wszyscy są dla siebie uprzejmi (nawet jeśli jest to uprzejmość sztuczna), co bardzo ułatwia życie w Japonii i co bardzo sobie cenię. Ale jest i druga strona medalu. Na pewno dzieci nie mają tu łatwo. Od małego wywierana jest na nie duża presja, żeby były grzeczne i ułożone. Słyszą wszędzie i od wszystkich: abunai – ostrożnie, które przypomina nasze „nie biegaj, bo upadniesz” i shizuka – cichutko. Na przykład po przegranym meczu bejsbolowym drużyny Eleny trenerzy robili dzieciom pogadankę przez godzinę, a one spokojnie stały i słuchały, nie wygłupiały się, nie przeszkadzały, nic z tych rzeczy. Myślałam, że może mówią coś szalenie ciekawego, ale córka powiedziała mi potem, że to były rzeczy niezrozumiałe i mało istotne. Obserwuję też koleżankę Eleny, Japonkę, która do niej przychodzi. Była już u nas wiele razy i za każdym razem grzecznie puka, zdejmuje buty i ustawia je równiutko, pyta, jeśli chce pójść do łazienki, często mówi: przepraszam, dziękuję, czy mogę? Jest perfekcyjna. Nie przypominam sobie, żebym w Polsce spotkała tak zdyscyplinowane dziecko. Ale zarazem japońskie dzieci są dużo bardziej niezależne i samodzielne niż polskie. Jeden z wielu paradoksów w tym kraju.

Ten tekst nawiązuje do 19. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 19 / LUSTRO

Ten tekst nawiązuje do 19. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 19
LUSTRO

Coco – towarzyszka w samotności

W Japonii bardzo ścisłe zasady dotyczą też tego, że uchi, czyli dom, to strefa zamknięta dla obcych (i przeciwieństwo soto, tego, co na zewnątrz). – Tu ludzie nie odwiedzają się spontanicznie i w ogóle robią to rzadko; nie ma popularnych u nas nocowanek, domówek, dzieci nie przychodzą do siebie po szkole – opowiada Monika. – Dla Eleny to był wręcz szok i na początku czuła się samotna, bo w Polsce prowadziliśmy bogate życie towarzyskie, ciągle nas ktoś odwiedzał, byli babcia i dziadek, byli kuzyni, z którymi spędzała mnóstwo czasu.

Aby zaradzić uczuciu samotności u córki, w ich rodzinie pojawiła się nowa członkini – królica Coco, której imię nadała sama Elenka. Nawiązuje ono do koloru łupiny orzecha kokosowego, bo taki jest odcień sierści królicy. Monika proponowała japońskie imię Okoge, co znaczy przypalony ryż, ale córce się nie spodobało.

– Jadąc tutaj, nie miałam żadnych oczekiwań, a to bardzo pomaga w każdej podróży poza własny świat – podkreśla Monika. – Jestem wdzięczna Japonii, że gości mnie i moją rodzinę, ale to trudny kraj, można go kochać lub nienawidzić. Mnie jest bliżej do tego drugiego, choć bardzo cenię japońską kulturę czy uprzejmość, o której mówiłam. Jednak tutaj, jak nigdzie, czuję się feministką, bo ciąży mi patriarchat. Są też, oczywiście, plusy. Udało mi się przeczytać kilka dobrych książek, bo mam teraz więcej czasu; skupić się na sobie, Elenie i Kazu. Wspólnie odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc, braliśmy udział w tradycyjnych uroczystościach z okazji cyklu przyrody i festiwalach związanych z religią shinto.

Czy myślę o wyjeździe stąd? Jasne. Kiedy to się wydarzy? Sporo zależy od tego, kiedy znów otworzy nam się okienko na zmianę. Dobrym momentem byłoby pewnie ukończenie przez Elenę trzeciej klasy wiosną przyszłego roku. Wtedy do czwartej klasy, od której zarówno w Polsce, jak i w Japonii rozpoczyna się kolejny poziom edukacji, nasza córka mogłaby iść w Warszawie. Polska, a właściwie Warszawa, wciąż jest dla nas domem.

Źródła

Źródła
1 Kanji to znaki ideograficzne zapożyczone z języka chińskiego. Każdy znak czyta się na różne sposoby. Nauka kanji polega na ich pisaniu (kolejność kresek się liczy!), czytaniu po chińsku i sinojapońsku (każdy znak może mieć od kilku do kilkunastu sposobów czytania) oraz zapamiętywaniu całych wyrazów, w których występują. Według tradycji wszystkich znaków kanji jest sto tysięcy. Dzieci w podstawówce w klasach 1–6 uczą się 1026 z nich; na kolejnych szczeblach edukacji znają już 2136, co daje im możliwość przeczytania codziennej gazety. Dobrze wykształceni ludzie znają ich około 6000.
2 Shinto, po polsku inaczej szintoizm, to tradycyjna religia japońska, która sięga początków istnienia tego państwa. Jej wyznawcy wierzą w wiele bóstw nazywanych „kami”, które żyją wśród ludzi i mogą przyjmować postać różnych zjawisk i rzeczy, np. drzew, wiatru czy deszczu. Wyznawcy modlą się do nich w świątyniach zwanych chramami. Obok buddyzmu, szintoizm to najpopularniejsza religia w Japonii.
3 Od 1600 roku imperium japońskie było odcięte od świata zewnętrznego (Japonia w ten sposób broniła się m. in. przed ekspansją chrześcijaństwa). 8 lipca 1853 roku „Czarne Okręty”, jak Japończycy nazwali eskadrę US Navy, wpłynęły do Zatoki Tokijskiej. Każdy z tych parowców był kilkakrotnie większy od jakiegokolwiek ówczesnego japońskiego statku. Komandor Matthew Perry, który stał na czele wyprawy, zburzył wówczas wielowiekowy porządek wyznaczony przez szogunat, rząd wojskowych, i 31 marca 1854 roku zmusił Japonię do podpisania Traktatu z Kanagawy oraz otwarcia dwóch portów dla statków amerykańskich. Japończycy bali się cudzoziemców, a winą za ich obecność obciążyli szogunat, co doprowadziło do jego upadku w 1868 roku i restauracji władzy cesarskiej.
4 https://www.weforum.org/reports/global-gender-gap-report-2022/

Zapisz się do naszego newslettera