Pamiętam, jak myślałam o tym, że moje dzieci nie potrafią spacerować, bo ciągle tylko ten plac zabaw i plac zabaw. A teraz chodzimy dookoła stawu, wrzucamy patyki do wody, obserwujemy ptaki, czasem ktoś zmoczy buty. Nikt nie narzeka, że bolą go nogi.
Początek kwietnia, pierwsze słoneczne i coraz dłuższe dni. Z wytęsknieniem ich wyczekuję, szczególnie od kiedy mam dzieci. Choć dla nich nie ma złej pogody, ja bardzo nie lubię zimna. Wiosna to dla nas taki szczególny czas: ja kończę wcześniej pracę, zabieram dzieci ze szkoły i przedszkola, a potem pędzimy do parku, a właściwie – na plac zabaw.
Zaopatrzona w książkę, kubek gorącej kawy, kilka warstw ubrań i pudełka z przekąskami, siadam na ławce i kontempluję rzeczywistość, zerkając co jakiś czas w stronę bawiących się dzieci. Czasem dołącza do mnie koleżanka ze swoimi. Rozmawiamy, one siedzą w zamkniętej przestrzeni placu zabaw, wspinają się, huśtają, coś budują. Co jakiś czas któreś krzyczy:
– Mamo, patrz!
– Widzę! – odkrzykuję.
Mijają kolejne dni, wracamy do domu coraz później – już nie o 17, a raczej o 18, a nawet 19. Po drodze zahaczamy o budkę z lodami.
Są też oczywiście takie dni, kiedy naprawdę mi się nie chce, kiedy czuję, że dziś będzie więcej:
– Nudzi mi się.
Albo:
– Mamo, a ona mi przeszkadza!
– Mamo, a on nie chce się ze mną bawić!
Do tego to wyciąganie sprzętów z piwnicy, znów i znów…
– Mamo, ja jednak chcę hulajnogę, nie rower, możemy wrócić?
W takich chwilach szepczę sobie pod nosem: „A może lepiej odbierać je po 17? I niech wyjdą z tatą…”.
W tym roku było inaczej
Jak zwykle wypatrywałam wiosny, już na początku marca wystarczał mi tylko gruby sweter i cienka kurtka, a na placu zabaw siedzieliśmy, dopóki nie robiło się zupełnie ciemno. I nagle, jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość – place zabaw zamknięte, za chwilę zamkną parki i lasy. „Co teraz?!” – chciałam krzyczeć.
Minęło kilka tygodni, które wydawały się wiecznością, i odzyskaliśmy nasz park, a ja nadal myślałam: „Co teraz?!”. Place zabaw nadal zamknięte, chciało mi się płakać.
Umawiałam się z koleżanką, brałyśmy dzieci i szłyśmy do parku. Przez pierwsze dwa tygodnie siadałyśmy na ławce przed placem zabaw i cieszyłyśmy się, kiedy nasze pięciolatki jeździły na rowerkach wokół ogrodzenia, zerkały co jakiś czas na drabinki i huśtawki i pytały:
– Możemy tam wejść? Przecież nikogo nie ma, a my przejdziemy przez płot.
Inaczej sprawa miała się z naszymi 8‑letnimi synami, którzy już na jesieni zdecydowanie byli bardziej zainteresowani zwalonym obok placu drzewem czy plenerową siłownią. Siłownia zamknięta, ale drzewo można było dalej eksplorować. Wystarczyło im go jednak tylko na kilka dni. Potem zaczęło się łażenie po parku, zbieranie gałęzi, patyków i rzucanie czarów, na wzór Harry’ego Pottera.
A my dalej siedziałyśmy na ławce przy placu zabaw…
W końcu poszły w ruch rowery i nasi synowie postanowili zwiedzać park. Ustaliłyśmy, że nie mogą wyjeżdżać poza jego granice, a same co jakiś czas wyglądałyśmy, czy przemykają gdzieś na swoich strzałach.
Uff, sytuacja opanowana
Aż tu nagle któregoś dnia chłopcy pytają, czy mogą pobawić się w swojej bazie, obok biblioteki. No jasne, to przecież 200 metrów stąd, a do tego nadal w parku. My dalej na ławce przy placu zabaw…
Chłopców nie ma już dobrą godzinę, pięciolatki pytają, czy mogą do nich pojechać.
Ale jak to?! Same?! No na pewno nie. Zapada decyzja, idziemy. Opuszczamy naszą ławkę obok wciąż zamkniętego placu zabaw i przenosimy się w pobliże biblioteki. Tutaj też są ławki!
A co robią dzieci?! Biegają po trawie, wspinają się na drzewa, robią wianki z mleczy. Tworzą swój domek, bazę, ozdabiają je. Czasem wsiądą na rowery, pokrążą po parku, czasem się pokłócą, a czasem powiedzą, że im nudno. Dołączyła do nas kolejna rodzina, teraz jest już sześcioro dzieci w wieku od 5 do 10 lat. Mają swój świat, swoją przestrzeń i swoje sprawy.
A mnie się przypomniało, że ja przecież też tak miałam. Większość dzieciństwa spędziłam na zwykłym podwórku, z bandą dzieciaków i jednym trzepakiem. Łaziliśmy po okolicy, w tajemnicy wchodziliśmy na budowę nowego domu. Raz nawet skręciłam kostkę, skacząc tam z tarasu na górę piachu. Czy byłam zaniedbana? Nie. Czy byłam wolna? Zdecydowanie tak. Dlaczego więc sama zamknęłam dzieci na placu zabaw, mając do dyspozycji wielki park z ogromnym potencjałem?
Fotografia: Annie Spratt, Unsplash.com
Dziś, kiedy wychodzimy z domu, dzieci nie pytają już o to, czy idziemy na plac zabaw. Pytają, czy idziemy do parku, nad staw, na spacer.
Zamknięte place zabaw dużo nam dały. Odkryliśmy nowe możliwości i dalej chcemy je odkrywać. Place zabaw znów się otwierają. Czy są mi jednak potrzebne?! Tak w ogóle? Czy na nie wrócimy?! Myślę, że tak, ale już bez przywiązania do jednej ławki.