Jak odrabianie lekcji wpływa na naszą codzienność? Co mówi o rodzinie? Postanowiłam zapytać o to nie ekspertów, nie badaczy, nie edukatorów, ale samych rodziców.
“Co masz dzisiaj zadane?” — to pytanie pada codziennie w tysiącach domów w Polsce. Nie: „Jak się masz?”, „Czy dzisiaj odkryłaś coś nowego?”, „Czy ktoś powiedział dziś coś takiego, co dało ci do myślenia?”. Tylko sakramentalne: „Co dzisiaj masz zadane?”.
Pada ono też regularnie z moich ust. Kiedy tylko starszy syn wpada do domu, chcę mieć to już za sobą i wiedzieć, czy tym razem będzie dużo, czy mało.
Prace domowe moich dzieci mnie stresują. Jakbym to ja miała je odrobić. Mam flashbacki z własnego dzieciństwa, widzę w nich małą Sylwię, która godzinami ślęczy nad zeszytami i idzie jej to bardzo słabo (byłam kiepską uczennicą). Pamiętam krzyki rodziców, groźby oraz niedowierzanie starszego brata, że tych zadań nie potrafię zrozumieć. I poczucie totalnej bezsilności.
Dziś sama jestem rodzicem i czuję się zażenowana tym, że zamieniam się czasem w kontrolera. Chodzę po domu i pytam: „Odrobiłeś już angielski? Przepisałeś słówka? Spakowałeś się na jutro?”. Sama nie mogę siebie słuchać. Czuję się wtłoczona w rolę nadzorcy, której nie lubię i która jest sprzeczna z tym, jak wyobrażam sobie relację rodzic–dziecko. Wiem, że im bardziej naciskam, tym mniejsza jest wewnętrzna motywacja mojego dziecka (według teorii reaktancji Jacka Brehma). Więc po co to robię? Dlaczego w tak wielu sferach życia potrafię moim dzieciom odpuścić, unikam wysokich standardów, nie przywiązuję się do ocen, a przy pracach domowych spinam się i zachowuje jak nie ja?
Może ta dezorientacja to dobry punkt wyjścia. Może zwiastuje szerszy temat. I nie, nie chodzi mi o dylemat, który polaryzuje środowisko rodziców: czy prace domowe są dobre, czy złe (każdy ma swoją opinię). Interesuje mnie coś innego – co prace domowe zmieniają w życiu rodziny?
Trochę policjantka, trochę ukochana mama, czyli jak wygląda wspólne odrabianie lekcji
Odkąd Ola poszła do piątej klasy, zaczął się hardcore. Codziennie siadają wieczorem do biurka i odrabianie lekcji zajmuje im minimum godzinę. Czasem dwie. Im? Mówię o 10-letniej Oli i jej mamie Kamili, która odpowiada za większość przedmiotów. Jej mąż specjalizuje się tylko w matmie. – Po powrocie do domu pytam Olę dokładnie, co ma zadane, co ma do zrobienia. I ona musi usiąść i to odrobić, a nie poskakać. Bo ona chce poskakać. Nie dziwię się jej, jest zmęczona nauką i zasługuje na chwilę wolnego. Czasem czuję się jak policjantka – szczerze dodaje Kamila. – I to nie jest miła rola. Nie lubię jej.
Jak to wygląda? Siadają razem, matka i córka, i lecą przez podręczniki. To nie jest tylko odrabianie prac domowych, ale też przygotowanie do sprawdzianów (przed świętami Ola miała codziennie klasówkę z jakiegoś przedmiotu), wiersz do nauczenia, a czasem powtarzanie tego, co było na lekcji. – Widzę, jak w piątej klasie wzrosły wymagania nauczycieli, jak dużo zadają. I widzę ogromne zmęczenie mojej córki. Jej umysł nie do końca pracuje – mówi Kamila.
Żeby było jasne, podkreśla mama, Ola jest wzorową uczennicą, nie siedzi na telefonie, codziennie chodzi na balet i jest przyzwyczajona do solidnej pracy. Ale mimo to ma kłopot, żeby samodzielnie zająć się wszystkimi lekcjami. – Często biję się z myślami. Z jednej strony chcę jej pomóc, z drugiej – mam dość, bo też chciałabym mieć czas dla siebie, nie chcę cały czas jej uczyć. Czuję się tak, jakbym miała pół etatu jako nauczycielka, tylko że bez wynagrodzenia – mówi Kamila. – Zastanawiam się, gdzie się podziało moje życie?
Mój wniosek numer jeden: prace domowe bardzo mocno określają to, jak cała rodzina spędza czas. Kamila przyznaje, że nie mogą ot tak wyjść rodzinnie do kina, na łyżwy czy pojechać do stadniny. Czekają na weekend. Przez resztę tygodnia pędzą, a czas mija jak z bicza strzelił.
Wniosek numer dwa: przeciążone dziecko = przeciążony rodzic.
Kiedy twoje dziecko nie wyrabia się z pracami domowymi, nie odnajdziesz spokoju. Z jednej strony musisz je zachęcić/zmusić (niepotrzebne skreślić) do nauki, a z drugiej – współczujesz mu, widząc, jak bardzo jest przemęczone i że najchętniej poszłoby spać. Alfie Kohn w książce Mit pracy domowej (dobra lektura nie tylko dla tych, którzy nie lubią prac domowych) rzuca na ten temat jeszcze inne światło. Przytacza badania, z których wynika, że im trudniejsza praca domowa, tym większe napięcie między rodzicem a dzieckiem. Stawia mocną tezę, że prace domowe to tak naprawdę brzemię dla ojców i matek. Wracają zmęczeni po pracy, ale muszą jeszcze usiąść z dzieckiem do lekcji, choć nigdy się na to nie pisali.
Obywatelka, czyli jak się dogadać z nauczycielką
Marta Godzisz-Gnoza ma radykalnie inne nastawienie. Wybrałam ją do rozmowy, bo wiedziałam, jaka jest jej baza. Od lat w radzie rodziców szkoły i klasy swojego starszego syna, działania w społeczności lokalnej, czyli też z politykami samorządowymi, oraz wrodzone poczucie sprawczości. Ale przede wszystkim Marta sama jest nauczycielką, więc nie przejawia fobii szkolnej i nie boi się panicznie pokoju nauczycielskiego. Uczy biologii w publicznej podstawówce.
– Według mnie najgorsze, co może zrobić rodzic, to psioczyć na nauczyciela przy dziecku: „Co ta głupia baba zadała…”, i nic z tym nie zrobić – mówi Marta. – Trzeba po prostu pójść do nauczycielki i z nią o tym porozmawiać. Kiedyś historyczka mojego starszego syna tak przyspidowała z pracami domowymi, że dzieciaki odrabiały historię około godziny, a potem jeszcze siadały do innych przedmiotów. Pogadaliśmy z nią, pani wzięła to pod uwagę. Jestem w stanie zrozumieć, że kiedy prowadzisz kilkanaście klas, to ci się myli i z rozpędu zadasz im jeszcze to i tamto.
Według Marty każdy nauczyciel wybiera, jak uczy dzieci i jakie zadaje prace domowe. Rodzic musi mieć odwagę, żeby pójść, porozmawiać i zawalczyć o wolny czas swojego syna czy córki. – Ale wiele osób się boi, że jeśli zwróci nauczycielowi uwagę, to odbije się to na dziecku – domyśla się Godzisz-Gnoza. – To myślenie rodem z PRL‑u. W mojej klasie rodzice się dogadują. W dobie Librusa (szkolny komunikator) można się spokojnie porozumieć. Ktoś z trójki klasowej pisze do wychowawczyni albo nauczyciela przedmiotu, że zdaniem większości rodziców (bo zawsze ktoś uważa inaczej) prac domowych jest za dużo. I zawsze można się dogadać.
Wniosek numer trzy: nauczyciel (czasem) też rodzic.
Według Alfiego Kohna nauczyciele, którzy też są rodzicami, zadają prace domowe w dużo bardziej przemyślany sposób. Będą też chętniej eksperymentować z ich ograniczeniem. Marta zadaje do domu tylko raz w semestrze – zawsze jest to jakiś projekt biologiczny, który ma się wiązać z realnym doświadczeniem uczniów. Ostatnie 10 minut 45-minutowej lekcji przeznacza na utrwalenie wiedzy, którą dzieciaki właśnie zdobyły. Używa do tego aplikacji Kahoot!, w której użytkownicy tworzą własne quizy.
Fotografia: Annie Spratt, unsplash.com
Strażnik domowej galaktyki, czyli jak znaleźć czas dla rodziny
Grzegorz szanuje prace domowe, bo wie, że są potrzebne. Ale to nie znaczy, że akceptuje je bezwarunkowo. Wara od czasu dla rodziny!
Ma jedno dziecko w wieku wczesnoszkolnym i dwójkę młodszych. Mówi: – W szkole nie ma czasu na powtarzanie i utrwalenie materiału. Sam, jako terapeuta, też zadaję prace domowe. Bo pacjent wiele rzeczy może zrozumieć w czasie sesji, ale musi iks razy zastosować tę wiedzę, żeby trwale zmienić jakiś sposób reagowania. Wychodzę z założenia, że prace domowe nie mogą być przekleństwem rodziny. Nie chcę, żeby były najważniejszą częścią naszego dnia, choć są nieuniknione, jak mycie zębów czy zmywanie naczyń.
Co to oznacza w praktyce? Trzeba najstarszemu synowi wygospodarować spokojny czas w ciągu popołudnia na pracę domową. – Czasem musimy wrócić wcześniej ze spaceru po lesie, czasem zrezygnować z wyjścia do znajomych. Praca domowa jednego dziecka wpływa na życie całej rodziny – uszczegóławia tata. – Razem z żoną dbamy też o to, żeby dzieci miały spokojny, wyluzowany czas po szkole. Bez wyzwań i kolejnych zadań do wykonania, bo świat pcha je w innym kierunku. Staram się też zbudować taki przekaz do syna, że nie musi perfekcyjnie odrabiać prac domowych, uspokajam go, kiedy o jakiejś zapomni, daję prawo do błędu, no i nie zgłaszam go do żadnych dodatkowych konkursów, olimpiad czy dni patrona szkoły. Odrabiamy pracę domową czasem razem z nim, czasem po prostu kręcimy się gdzieś w okolicy, gdyby miał pytania. Nigdy go nie wyręczam. Staram się nie przejmować inicjatywy.
Mój wniosek numer cztery: prace domowe weryfikują, jakie wartości liczą się w rodzinie.
Grzegorz przyznaje, że jest rodzinocentryczny (nawet jeśli taki przymiotnik nie istnieje). – Jestem przekonany, że dziecko po siedmiu godzinach w szkole powinno odciąć się od niej umysłowo, trochę poleniuchować, trochę się zwyczajnie pobawić, a nie w kółko się uczyć. Poza tym cały dzień było w gronie rówieśników, teraz czas na pogadanie chwilę z mamą, pogranie w „Superfarmera” z siostrą. Bycie razem jest wartością. W zamian godzę się z myślą, że mój syn być może nie będzie najlepszym uczniem w klasie. Być może nie pójdzie na Harvard.
Wolny człowiek, czyli jak się nie wtrącać
Kiedy Barbara słyszy opowieści rodziców z innych szkół, czuje się mega szczęściarą. Jako jedyna z grona moich rozmówców twierdzi, że prace domowe jej dzieci nie wpływają prawie w ogóle na życie rodziny. Jak to możliwe? Filozofia wybranej przez nią szkoły prywatnej plus odpuszczenie kontroli. – Na jednym z pierwszych zebrań w tej szkole usłyszeliśmy: nauka to jest sprawa między uczniem a nauczycielem. Proszę nie siadać z dziećmi do lekcji, nie odrabiać prac domowych z nimi ani za nie, nie być ich pamięcią – wymienia Barbara. – Jeśli dziecko poprosi o pomoc, to pomagamy. Ale się nie wtrącamy. Bo jak się rozpocznie ten proces, to będzie coraz gorzej. Mamy też w ogóle nie pytać dzieci, czy mają coś zadane. Nie dostają w szkole czarnych kropek, minusów, smutnych buziek – dodaje.
Fotografia: Pixabay
Tak więc w domu Barbary to Marysia i Kornel są odpowiedzialni za to, czy i kiedy odrobią pracę domową. Oni też będą musieli zmierzyć się z konsekwencjami (nie z karą!), jeżeli coś pójdzie nie tak. Przede wszystkim będą musieli powiedzieć nauczycielce, że nie odrobili zadań, co dla dzieci samo w sobie nie jest miłe. Tak to Barbarze wyjaśniła nauczycielka. I na następny dzień będą musieli odrobić dwie prace domowe. Efekt? Kornel odrabia lekcje jeszcze w szkole. Dzieciaki się pakują, a on już kończy zadanie domowe. A Marysia siada do swoich na ostatni moment, czasem przed snem.
– Przez większość czasu mam pełne zaufanie do swoich dzieci i do tego, co robią – mówi Barbara. – Ale oczywiście raz na jakiś czas przychodzi gorszy moment i myślę, że ta metoda jest do kitu. Pytam Marysię wieczorem, kiedy jest już w łóżku: „Gotowa na jutro?”. I ona mówi: „Tak”. A rano: „Mamo, nie odrobiłam pracy domowej!”. A tak poważnie, to myślę, że ta metoda nie jest dla wszystkich. Na pewno nie sprawdzi się u rodziców, którzy są wychowani w kulcie ocen. Jeśli rodzic jest przerażony, kiedy dziecko dostanie pałę (od czwartej klasy dzieci bez pracy domowej muszą zgłaszać nieprzygotowania, trzy nieprzygotowania – pała), to będzie miał problem z tym, żeby nie kontrolować jego prac domowych. Nawet w naszej klasie są rodzice, którzy siedzą z dziećmi nad lekcjami, mimo że wszyscy umawialiśmy się inaczej. Nie mogą znieść tego, że ich dziecko będzie miało z matmy na przykład tróję z minusem. Pracują z nim na mocną czwórkę. Bo przy pracach domowych tak naprawdę odbywa się douczanie.
Wniosek numer pięć: prace domowe wpływają na relację rodzic–dziecko, ale brak prac domowych też.
Mama Kornela i Marysi mówi wprost o tym, co ich rodzina zyskuje: – Mniej awantur i stresu. Jestem jako rodzic spokojna i zadowolona. Mamy czas dla całej rodziny. Możemy razem coś obejrzeć albo poczytać. Albo pobyć obok siebie: ja czytam coś swojego, oni coś swojego. Nie muszę zajmować się nauką moich dzieci, nie muszę pytać o prace domowe, nie muszę ich kontrolować, więcej odpuszczam. Dziecko ma swoje sprawy, a ja swoje.
Wniosek numer sześć jest taki, że prace domowe mogą mieć potencjał.
Barbara przyznaje, że potrafi w nich dostrzec coś dobrego. Lubi czasem zagadnąć swoje dzieciaki, co było w szkole. Tak jak pyta męża, jak minął mu dzień w pracy. Chce po prostu usłyszeć, co jest dla nich ważne. Bo czasem w głowie krąży jej taka myśl (nie pamięta, kto ją wypowiedział): parcie do samodzielności dzieci może czasem ukrywać egoistyczną część rodziców. “Oj, żebym ja już nie musiał się tobą zajmować”. – Jak patrzę na to ze swojej perspektywy – mówi Barbara – to czasem myślę, że ta praca domowa to też moment na pobycie z dzieckiem. Rodzaj bliskości. Od nas zależy, jak będzie przebiegał.
*O prace domowe pytałam też dzieci w “Pokaż język” czyli w 13. numerze „Kosmosu dla dziewczynek”. Koniecznie zajrzyj do ich przemyśleń!
Niektóre imiona bohaterów tego tekstu zostały zmienione.
Treści, do których warto zajrzeć, żeby pogłębić temat:
- Alfie Kohn, Mit pracy domowej, MiND, 2018
- Szkolne pytania. Wyniki badań nad efektywnością nauczania w klasach IV –VI – pogłębione polskie badania przeprowadzone przez Instytut Badań Edukacyjnych, jeden cały rozdział poświęcony jest zasadności prac domowych w polskich warunkach, www.ibe.edu.pl (dostęp 03.02.2019)