O czasie, w którym i my, i dzieci przykleiliśmy się do ekranów, o ekspresowym zdobywaniu kompetencji cyfrowych, syndromie zoom fatigue i wracaniu do równowagi opowiada Magdalena Bigaj, badaczka zajmująca się wpływem nowych technologii na ich użytkowników.

Przyszła pandemia i dzieci po uszy wpadły w online. Niektóre całkiem dobrze się już w tym świecie czuły, dla innych to był nieznany ląd. Ale wszystkie musiały szybko opanować nowe umiejętności i poznać cyfrowe narzędzia, choćby po to, żeby uczestniczyć w lekcjach. To było dla nich duże wyzwanie?

Dobrym przykładem jest moja 8‑letnia córka, która wcześniej wcale się nie interesowała smartfonem, zresztą w jej klasie jeszcze nikt nie miał swojego. Z komputera korzystała tylko w szkole na informatyce, przez godzinę tygodniowo. A tu nagle zaczęła spędzać przed ekranem 4–5 godzin dziennie na lekcjach online. Z jednej strony, bardzo to sobie chwalę, ponieważ nie spadł na nas, rodziców, obowiązek przerabiania z nią całego materiału. Z drugiej, zostaliśmy pozbawieni możliwości zdecydowania o tym, w jaki sposób i kiedy wprowadzimy Marysię w świat cyfrowy – została po prostu do niego wrzucona, i to od razu na głęboką wodę.

A od dawna słyszymy o tym, że warto robić to stopniowo, rozważnie, nie za wcześnie, starannie budując równowagę między online i offline. To się nie udało. I co teraz?

Próbuję w tej sytuacji dostrzec jakieś plusy. Widzę np. to, że dotychczas smartfon, tablet czy komputer kojarzyły się dzieciom wyłącznie z rozrywką. Pandemia sprawiła, że doświadczyły czegoś, czego my, rodzice, nie bylibyśmy im w stanie tak dobrze pokazać, tzn. praktycznego zastosowania nowych technologii do komunikacji z innymi podczas nauki i pracy. To taki przyspieszony kurs budowania kompetencji cyfrowych. Bo one – mówiąc najprościej – oznaczają to, w jaki sposób korzystamy z nowych technologii i czy potrafimy to robić z pożytkiem dla siebie, tzn. nie tylko by dobrze się bawić. I druga sprawa – coraz częściej słyszę od dzieciaków, które dotychczas pochłaniał świat cyfrowy, przede wszystkim media społecznościowe, że jak się to wszystko skończy, to schowają swoje smartfony głęboko w kieszeniach. Chociaż nastolatki mają, jak pokazują badania, średnio po sześć kont w różnych serwisach, to dostrzegają, że selfies, instastoriessnapy nie zastąpią spotkania z żywym człowiekiem.

Jestem daleka od tego, żeby krytykować media społecznościowe. Wspaniale, że są. Pandemia pokazała, jakie to świetne narzędzia i jak bardzo pomagają nam radzić sobie w kryzysowym czasie. Ale jedno się nie zmieniło. W sieci mamy kontakt. Relacje budujemy offline. I to lekcja, którą dzieciaki odrabiają same, trochę bez naszego udziału.

Są chyba, jak my, wykończone tymi głowami ciągle gadającymi do nich z ekranów?

Zdecydowanie. Ciekawy eksperyment przeprowadzili ostatnio badacze z Uniwersytetu Stanforda. Wynika z niego, że zaczynamy cierpieć na syndrom, który nazwali zoom fatigue, czyli zmęczenia komunikacją online. Sytuacja, w której widzimy twarze innych osób w nienaturalnym przybliżeniu, bardzo stresuje nasz mózg. Chciałby zareagować w taki sposób, do jakiego został zakodowany ewolucyjnie – ucieczką albo walką.

A nie może.

No i przypomina mi się w tym kontekście także metoda wychowawcza, którą stosowali kiedyś rodzice, gdy przyłapali dziecko na paleniu. Mówili: „Dobrze, skoro tak lubisz papierosy, to wypalisz przy mnie całą paczkę na raz i zobaczymy, jak ci będą smakować”. I my właśnie teraz jesteśmy w trakcie konsumowania „całej paczki internetu na raz”. Zaczynamy mieć naprawdę dość online’u, czujemy przeciążenie informacyjne, niepokój, zagubienie. Dotyczy to i dorosłych, i dzieci.

Magdalena Bigaj - zdjęcie portretowe
Fotografia: Sylwester Ciszek

Ale na drugim biegunie są pewnie osoby, które z dnia na dzień coraz bardziej wsiąkają w ekrany?

Na pewno wielu z nas przejawia symptomy uzależnienia behawioralnego – kompulsywnie sięgamy po telefon, ciągle sprawdzamy powiadomienia, wydłużamy sobie czas spędzany online. I to też dotyczy i dorosłych, i dzieci. Ten proces polega na tym, że to, co robimy w sieci, np. wrzucenie selfie i otrzymanie wielu lajków, pobudza układ nagrody w naszym mózgu, który sprawia, że wydziela się dopamina. Nasz mózg szybko się uczy, że korzystanie z ekranów daje przyjemność. I chce tej przyjemności więcej i więcej. Niestety, żeby utrzymać ten sam poziom satysfakcji i zadowolenia, będziemy musieli coraz więcej czasu spędzać online. A że czas nie jest z gumy, zacznie nam go brakować na inne aktywności.

Uzależnienie? To brzmi groźnie. Jak rozpoznać, czy nasze dziecko nie nadużywa nowych technologii?

U młodszych dzieci to łatwiej zauważyć, bo siedzą przyklejone do ekranu jak zombie i reagują nerwowo, kiedy chcemy, żeby przerwały granie czy oglądanie filmików. W przypadku starszych dzieci warto się przyjrzeć, czy mają swoje pasje, zainteresowania, czy spotykają się z kolegami i koleżankami poza siecią. Niepokojącym sygnałem będzie to, że rezygnują z różnych aktywności offline’owych, żeby mieć więcej czasu na bycie online.

Co my możemy z tym zrobić?

Najpierw trzeba ocenić, czy to sytuacja, z którą sobie sami poradzimy, czy potrzebujemy pomocy specjalisty. Jeśli dziecko reaguje silną agresją słowną czy fizyczną albo mimo podejmowanych przez nas działań nadal korzysta z ekranów w sposób, który szkodzi jego zdrowiu, warto zgłosić się do terapeuty. Ale w większości sytuacji nie jest to konieczne. Co pomoże? Po pierwsze rozmowy. Z młodszymi dziećmi mogą mieć formę zabawy. Ze starszymi dziećmi rozmawiajmy po partnersku i konkretnie.

Na warsztatach często mówię młodzieży: „To nie jest opowieść o tym, że jak będziesz za dużo czasu siedzieć przed ekranem, to będziesz mieć kosę z matmy. To opowieść o tym, żebyś go używał/używała odpowiedzialnie, jeśli chcesz mieć fajne życie”.

A dla nich fajne życie to np. ciekawa praca, podróżowanie, poznawanie ludzi z różnych zakątków świata. Pomijając wszystko inne, to jest możliwe, gdy mózg potrafi pracować na wysokich obrotach. A mózg osób nadużywających nowych technologii tak nie pracuje. Problemy z koncentracją czy przyswajaniem wiedzy to konkret, który działa na wyobraźnię. No bo po co to sobie fundować?

Żeby jeszcze dłużej siedzieć nad lekcjami?

Właśnie. Druga ważna rzecz – to ustalenie rodzinnych zasad korzystania z ekranów. Teraz jest trudniej niż przed pandemią, bo nie mamy wpływu na to, ile czasu dzieci muszą poświęcać na naukę zdalną. Ale czas przeznaczony na rozrywkę i kontakty online można reglamentować. W domu mam poligon doświadczalny – moja córka chce się w przerwach między lekcjami kontaktować z kolegami i koleżankami. Jak na zwykłych przerwach. Rozumiem to, ale wiem też, że powinna wtedy odchodzić od komputera, bo jej głowa potrzebuje odpoczynku. Więc negocjujemy. I jest jeszcze trzecia ważna rzecz, może najważniejsza – to taka szydełkowa robota – tworzenie świata offline, który będzie alternatywą dla cyfrowego. Żeby to się udało, trzeba sprawdzać, czym dziecko żyje w sieci, dlaczego tam jest, i dzięki tej wiedzy trochę je stamtąd wyciągać. Mam prawdziwy przykład fajnego taty, który zauważył, że jego córka za dużo czasu spędza w grze, która polega na zajmowaniu się końmi. Zaczęli jeździć do prawdziwej stadniny. Ona dalej trochę gra, ale to nie jest jej jedyny świat.

Dziewczynka pochylająca się nad tabletem
Fotografia: Patricia Prudente, Unsplash.com

Optymistyczna historia. Ale myślę o tym, że to wszystko było trudne przed pandemią. A teraz jest jeszcze trudniejsze. Wtedy rodzice mogli chociaż dawać dzieciom dobry przykład. Pokazać, że kiedy wracają z pracy, to przechodzą w tryb offline. A teraz dorośli na całe dnie wsiąkają w ekrany. Bo praca, bo utrzymanie kontaktu z rodziną, bo zakupy. Wszystko online. Więc niby są w domu, a jakby ich nie było.

Wiem, że dobre rady mogą frustrować. I nie wątpię, że każdy z nas zaliczy po drodze dużo wpadek. Dlatego chcę się odwołać do apelu Olgi Tokarczuk, żebyśmy byli – także dla samych siebie – czuli. W tej czułości zawiera się wyrozumiałość. Znaleźliśmy się w szczególnej sytuacji. Niektóre rzeczy nam się nie będą udawać, ale próbujmy. Jeśli musimy odpisać na mejla i jednocześnie podgrzać obiad, powiedzmy sobie: „No trudno”. Zachęcam, by po prostu mówić dzieciom, dlaczego nie możemy się czasem oderwać od ekranu. Te młodsze mogą przecież przypuszczać, że mama cały czas ogląda Świnkę Peppę! Warto powiedzieć: „Przepraszam, muszę wysłać ważną wiadomość” albo: „Patrz, robię dla nas zakupy, możesz dorzucić mleko do koszyka”. Pokazać, że wykorzystujemy nowe technologie do praktycznych rzeczy.

A co te doświadczenia związane z nowymi technologiami, które i dzieci, i dorośli zdobywają teraz w przyspieszonym tempie, zmienią na dłuższą metę? Wrócimy do szkół i biur, ale już z innym bagażem?

Zachęcam nas, rodziców, żebyśmy nie odbierali dzieciom dostępu do smartfona czy komputera, jeśli zaczęły z nich korzystać. Bo to by znaczyło, że traktujemy nowe technologie jako coś złego. Jeszcze przed pandemią uważałam za prawdziwe utrapienie szkoły, które całkowicie wypychały smartfony poza swoje mury. Bo zakaz to nie jest sposób na rozprawienie się z problemem, tylko najgorsze możliwe rozwiązanie. W Stanach Zjednoczonych w wielu szkołach są zajęcia z digital citizenship, na których uczniowie są edukowani w zakresie funkcjonowania w społeczeństwie cyfrowym. U nas szkoły bardziej uczą do życia w przeszłości i w świecie, który nie istnieje, można powiedzieć za Albertem Camus. W efekcie dzieci nie potrafią świadomie używać nowych technologii, selekcjonować treści, szukać tego, co wartościowe.

Płyną z prądem.

A rodzice robią wielkie oczy, jak mówimy im o patostreamingu i pokazujemy, na jak wulgarne i pełne przemocy rzeczy kilkulatki trafiają w internecie, bo nie umieją się po nim poruszać. I tak będzie, dopóki będziemy im dawać kluczyki do fury marki smartfon i mówić: „Jedźcie!”, zamiast zafundować kurs prawa jazdy.

Pandemia stała się soczewką, dzięki której jakoś wyraźniej możemy zobaczyć plusy i minusy korzystania z nowych technologii?

Tak, bo postrzegamy je przez pryzmat własnych doświadczeń, a teraz mamy ich dużo więcej niż jeszcze trzy miesiące temu. Z jednej strony widzimy, że to, co się robi online, może być ważne i potrzebne. To refleksja np. moich rodziców, którzy zaczęli intensywniej korzystać z nowych technologii. Z drugiej – że higiena cyfrowa to podstawa. Wierzę, że stanie się elementem zdrowego stylu życia. Bo to zmęczenie online’em, które nas i nasze dzieci dopada, daje do myślenia.

Ten tekst nawiązuje do 16. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”. W środku materiał dla dzieci o tym, jak stawiać granice.

NR 16 / PODAJ HASŁO!

Ten tekst nawiązuje do 16. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”. W środku materiał dla dzieci o tym, jak stawiać granice.

NR 16
PODAJ HASŁO!