O zielonych włosach, koleżankowaniu się i byciu grzeczną opowiada pisarka Sylwia Chutnik, tłumaczka „Pierwszej zasady punka” Celii C. Pérez – książki, której matronuje „Kosmos dla dziewczynek”.

Jaką byłaś dziewczynką?

Bardzo grzeczną! To znaczy taką, która nie sprawia problemów, jest cicha, nikomu nie wadzi. Nie czułam presji ze strony rodziny, by tak się zachowywać. Nikt mnie nie strofował. Po prostu już wtedy zapowiadałam się na niezłą introwertyczkę. W wieku sześciu lat skoncentrowałam się na literach, najpierw czytając, potem pisząc. A to dyscypliny raczej indywidualne, wymagające większego skupienia.

Masz jednak coś wspólnego z Malú, bohaterką „Pierwszej zasady punka”?

Mój bunt, podobnie jak jej, zaczął się wcześnie, miałam wtedy 11 lat. Po rozwodzie rodziców. Nadal byłam „grzeczna”, ale już nie wydawało się to takie oczywiste, gdy się na mnie patrzyło. Pamiętam konfuzję rodziny, kiedy zaczęłam sprawiać problemy natury wizualnej. Pofarbowałam włosy na zielono i wycięłam irokeza. Reakcja mojej mamy była taka jak mamy Malú – przyjęła to bez entuzjazmu. Chociaż ja farbowałam się na koloniach, a nie w domu. Najbardziej eksperymentowałam z wyglądem w liceum i ciągle słyszałam te głupoty o regulaminie, któremu trzeba się podporządkować. Podobnie jak dla Malú, ważne były dla mnie za to prawa zwierząt, dlatego bardzo wcześnie zrezygnowałam z mięsa. Potem na chwilę do niego wróciłam, ale jako piętnastolatka całkiem przestałam je jeść. Teraz jestem weganką.

Łączy was też muzyka.

Tak, i to mocno. Mój tata, choć nie miał sklepu z winylami jak tata Malú, to jeździł w trasy koncertowe. Grał na perkusji. Ziny i muzyka były w naszym domu obecne. Choć muzyka bardziej rockowa, niż punkrockowa. No i jest jeszcze jeden ważny szczegół. Malú w wieku 12 lat założyła kapelę punkową. Ja do takiej kapeli trafiłam, mając lat 37 lat. Najpierw grałam na basie, a z nowym składem śpiewam. Więc, tak jak ona, drę się do mikrofonu. Tylko mnie zajęło więcej czasu, by przed ten mikrofon trafić.

A jak ci się tłumaczyło tę książkę?

To moje pierwsze takie doświadczenie. I może ostatnie? Zawsze bardzo doceniałam rolę tłumaczy i tłumaczek. Ich praca jest naprawdę trudna i wcale nie sprowadza się do dobrej znajomości języka. Potrzebne są ogromna wrażliwość i wyczucie. Mnie pomagało to, że jestem pisarką. Ale na początku bardzo się stresowałam, że czytelnicy będą mnie łapać za słówka. Potem pomyślałam, że nie o to chodzi. Mam po prostu opowiedzieć po polsku historię, która jest trochę o mnie, a tak naprawdę o wartościach, które są mi bliskie, i o rzeczach, którymi się zajmuję. I mogę dodać tam trochę siebie.

To książka dla młodszych nastolatków. Masz też już na koncie książkę dla dzieci – „Dino Bambino”. Jak ci się pisze dla takich czytelników?

Nie mam z tym problemu, bo sama nie całkiem dorosłam. Nie muszę więc przypominać sobie, jak to było, kiedy byłam mała. Łatwo uruchamiam wyobraźnię, dobrze idzie mi zmyślanie. Jak w dzieciństwie. A „Dino Bambino” pisałam w końcowej fazie pracy nad doktoratem. Była fantastyczną odskocznią od poważnych tematów. Nie da się ukryć, że jest różnica między bajką a dysertacją. Ale tak naprawdę kluczowa jest kwestia doboru języka i słów. A w tej sferze poruszam się dość swobodnie.

Czytasz literaturę dziecięcą?

Mam ulubione książki, do których wracam, np. serię o Muminkach. Często dostaję też do przejrzenia nowości od różnych wydawców. Na ostatnich targach książki prowadziłam np. spotkanie z R.J. Palacio, autorką „Cudownego chłopaka”. Na podstawie tej książki powstał znany film. Bohater opowieści urodził się ze zdeformowaną twarzą. Obserwujemy, jak radzi sobie wśród rówieśników, w świecie, w którym wygląd jest tak ważny. I jak, dzięki swojemu nastawieniu, zaczyna zmieniać ludzi wokół siebie. To książka dla dzieci, ale kiedy ją czytałam, bardzo utożsamiałam się z bohaterem. Przecież w pewien sposób wszyscy jesteśmy dziwni. To takie doświadczenie, które nas łączy.

To Pippi też pewnie jest ci bliska?

Oczywiście. Jest zresztą bardzo obecna w „Pierwszej zasadzie punka”. Ważne są dla mnie i inne bohaterki Astrid Lindgren, przede wszystkim Ronja. Wychowałam się też na wczesnych powieściach Małgorzaty Musierowicz i na „Pollyannie”. Jej nastawienie do życia, które wiele osób nazywa po prostu naiwnym, wywarło na mnie wielki wpływ. Lubię ten romantyzm, to patrzenie na świat oczami optymistki, dla której szklanka zawsze jest do połowy pełna. To szukanie nawet w najgorszych wydarzeniach czegoś dobrego, chociaż jakiejś nauki na przyszłość. Takie podejście zostało mi do tej pory. Ale uwielbiam też Snoopy’ego z „Fistaszków” Charlesa Schulza. I Ferdynanda Wspaniałego, bohatera książek Ludwika Jerzego Kerna. Zawsze kiedy jadę windą, myślę o tym, jak Ferdynand wyleciał windą w górę, przez dach hotelu. Bo nie chodzi tylko o to, że lektury poszerzają naszą wyobraźnię. One zmieniają naszą percepcję.

A co prócz książek? Różne badania pokazują, że dziewczynki, gdy dorastają, tracą swoją siłę. Jak sprawić, by tak się nie działo?

Ważne jest koleżankowanie się. Kiedy trafisz na osoby podobne do siebie, jest łatwiej, bo nie czujesz się tak bardzo sama na tym świecie. A jeśli chodzi o działania dorosłych, to dobrze jest dawać dziewczynkom przestrzeń, by mogły znaleźć same siebie. Nie muszą być takie „hej do przodu”. Każda z nas ma przecież inny temperament i energię. Warto dać im możliwość, żeby były introwertyczne i siedziały w kąciku, jeśli mają na to ochotę. Ale jak mają chęć skakać pięć godzin na trampolinie, to też lepiej dać im święty spokój i nie wyjaśniać, jak mają to robić. Nie udzielać dobrych rad, wyłączyć to swoje mądrzenie się.

Zapoznaj się z najnowszym 45. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 45 / DO DZIEŁA!

Zapoznaj się z najnowszym 45. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 45 / DO DZIEŁA!