Ich imiona to: Dorka, Elżunia, Blima, Janka, Małka i Irena. Anna Bikont w książce reporterskiej Nigdy nie byłaś Żydówką. Sześć opowieści o dziewczynkach w ukryciu dostraja swoje czułe, reporterskie ucho do ich opowieści. To ważna część naszej herstorii. Nie tylko, co mówiły dziewczynki w tym mrocznym czasie, ale też jak mówiły. I jeszcze, co przemilczały.
Rozłąka, kryjówki, strach, głód, śmierć – to koszmar, który opisują kilkunastoletnie Żydówki, ukrywające się podczas wojny. Uznana, wielokrotnie nagradzana dziennikarka, Anna Bikont, przywołuje głos dziewczynek, który do tej pory nie był powszechnie znany. To herstoria. Opis dzieciństwa, które było wojennym piekłem, ale także opowieść o wielkiej sile przetrwania. Autorka przytacza zapiski i świadectwa dziewczynek, ale jednocześnie rozpoczyna dziennikarskie śledztwo, aby poznać ich dalsze losy w dorosłym życiu. Mówią o tęsknocie, próbach znalezienia swojej tożsamości i nieustającym lęku.
Premierowo publikujemy fragmenty z rozdziału Dorka opowiadającego o losach Dory Zoberman, ukrywającej się w czasie wojny wraz z rodziną w lasach koło wsi Strzegom.
Dorka miała wtedy osiem lat. A kiedy to opisała – jedenaście, może dwanaście: „Nad ranem ukazała się duża grupa chłopów w lesie […]. Chłopi strzelali za nami. Za czwartym strzałem siostra się obudziła i krzyknęła: »mamo«. Mamusia wróciła się po nią i obie zastrzelono.
Z całej naszej grupy zostało sześcioro dzieci z Jerzykiem, a z dorosłych tylko mój tatuś. Myśmy z siostrą bardzo rozpaczały, ale nie mogłyśmy płakać, chociaż czułyśmy, że płacz by nam ulżył. Nazajutrz tatuś odszukał zwłoki mamusi, zaglądnął jej do ust i zobaczył, że wyrwali jej złote zęby […]” [1]Relacja Dory Soberman, odbierała Róża Bauminger, niedatowana [1947 lub 1948 rok], AŻIH 301/3743. Cytuję z niewielkimi skrótami, wstawiłam podziały na akapity, poprawiłam interpunkcję. … Czytaj dalej.
To zeznanie tuż po wojnie złożyła przed Żydowską Komisją Historyczną w Krakowie. O koszmarze, z którego ledwo wyszła żywa, Dora opowiada spokojnie i rzeczowo, nie okazując emocji. Gdy czyta się jej relację, spisaną na pięciu stronach maszynopisu, można sobie wyobrazić, jaką była dziewczynką: rezolutną, inteligentną i w najwyższym stopniu dzielną. Nie sposób sobie tylko wyobrazić, jak dziecko mogło coś takiego przeżyć [2]O Dorze Zoberman i mordowaniu Żydów w lasach koło wsi Strzegom pisałam wcześniej w roczniku „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” (Raz napadł na nas młody chłopak i strzelał, myśmy … Czytaj dalej.
Relacja była niewyraźnie podpisana i dopiero po jakimś czasie skojarzyłam, że znam jej autorkę. Dorę Zoberman. Śliczna, filigranowa paryżanka przedstawiona mi kiedyś przez Marcela Łozińskiego. To ona była tą paroletnią dziewczynką, która od jesieni 1942 roku żyła w ukryciu w lasach wokół Strzegomia, niewielkiej wsi na Sandomierszczyźnie.
– Dorka była świadkiem, jak matkę zamordowali Polacy. Nigdy nie chciała o tym mówić – wyjaśnił mi Marcel, który przyjaźnił się z Dorą już dobre pięćdziesiąt lat. – Ale koniecznie spróbuj.
Dora była zdumiona, że istnieje jej powojenne świadectwo, nie pamiętała, że je składała.
– To, co tam powiedziałam – stwierdziła po jego przeczytaniu – wygląda, jakby nasze ukrywanie się było zabawą. Nic nie umiałam oddać z mojego cierpienia.
Próbowałam ją przekonać, że relacja jest niesamowicie przejmująca, ale ją to tylko złościło. Może miała rację i każda opowieść z czasu Zagłady jest tylko cieniem tego, co było, i czego zrozumieć i opisać nie sposób?
– Nie ma tak wiele rzeczy do opowiadania – tłumaczyła mi niecierpliwie, gdy w końcu, z dużymi oporami, po roku czy więcej, zgodziła się na rozmowę. – Ciągle było tak samo: strach, głód, strach, ktoś umierał, ktoś nie wracał. Nic się nie zmieniało, tylko było coraz mniej ludzi i mniej nadziei.
Przeprowadziłam z nią dwie rozmowy.
– Zastanawiałam się, jak będziemy rozmawiać – powiedziała na przywitanie. – Myślałam, że opowiem to po francusku, bo wtedy mam większy dystans, a po polsku to jest nie do zniesienia.
Ale dalej mówiła po polsku.
Pierwszy raz spotkałyśmy się w jej mieszkaniu, drugi – w kawiarni przy pobliskiej stacji metra Gambetta, bo po tej pierwszej rozmowie Dora nie czuła się dobrze w mieszkaniu, które zaludniło się wspomnieniami. Widywałyśmy się potem wiele razy, odwiedzałam ją, gdy byłam w Paryżu, a ona mnie, kiedy przyjeżdżała do Polski. Kusiło mnie, żeby o coś dopytać, ale rozumiałam, że byłoby to przekroczenie granicy.
(…)
Z relacji Dory:
„Wszyscy chłopi w okolicy wiedzieli, że w lesie są Żydzi. Tatuś przekupywał chłopów jak mógł, gajowemu dał srebrną papierośnicę i dużo rzeczy. Przyjechał do nas, do lasu, kuzyn, syn cioci, u której [przed wojną] mieszkałam w Krakowie. On był bardzo nieostrożny, mówił, że się nie boi nikogo, i chodził sobie po lesie. Raz spot- kali go bandyci, kazali pokazać kryjówkę i niespodziewanie wpadli do ziemianki, kazali wszystkim wyjść i ustawić się rzędem. Potem kazali dzieciom wrócić do kryjówki, a starszym pozostać. Zeszliśmy do kryjówki i bardzośmy płakali, bo co byśmy poczęli sami bez dorosłych. Bandyci zażądali kosztowności, mamusia dała im kolczyki i złoto, ale od tego czasu nie mieliśmy już spokoju. Wpadali co kilka dni.
Wreszcie skończyły się pieniądze i nie mieliśmy za co kupić żywności. Tak trwało dłuższy czas. Pamiętam, że raz nie jedliśmy cztery dni. Dzieci były głodne, ale nikt nie powiedział słowa, dzieci wytrzymywały głód tak jak dorośli. Ale ja już miałam dość głodowania i postanowiłam iść na wieś, do moich koleżanek. Prosiłam siostrę, żeby ze mną poszła, ona się bała, ale ja miałam silną wolę i postanowiłam pójść sama. Poszłam do znajomej dziewczynki, z którą bawiłam się czasem, gdy jeszcze byłam na wolności. Ucieszyła się na mój widok, dobrze mnie przyjęła, dała mi jeść, a jej matka tymczasem przygotowała dla mnie woreczek z żywnością. Wtem wszedł jeden chłop, który tropił Żydów. Zlękłam się i pobladłam. Koleżanka mnie uspokoiła, natychmiast się opanowałam, wyjęła zabawki i lalkę i bawiłyśmy się, jak gdyby nigdy nic, a ja nie dałam nic poznać po sobie. Ale jak się bałam, to chyba tylko sam Bóg wiedział. Wreszcie poszedł i ja od razu wybrałam się w drogę.
Szłam polami, żyto było wysokie. Myślałam sobie, że świat jest taki piękny, a ja jestem osaczona jak zwierz.
Bezpiecznie zeszłam do ziemianki”.
Pola:
– Spaliśmy jak sardynki w puszce, to jeden grzał drugiego. Gdy raz w stronę bunkra rzucali granaty, uciekłam z mamą i zobaczyłyśmy na drodze zabitego Żyda. Młody, rudy, Fiszel go znał, był ze Staszowa. Jeszcze był ciepły. Mama mu zdjęła buty, założyła i poszłyśmy dalej.
Natan:
– W czasie jednego z napadów na bunkier wszyscy uciekliśmy, tylko bliźniaczki Dora i Paulina zostały. Pierwszy wróciłem i zobaczyłem, że one zemdlały z głodu. Poszedłem na wieś, zakradłem się do obory, wydoiłem krowę i przyniosłem im mleko. Dora lepiej sobie radziła niż Paulina.
Zapytałam, czy dzieci tworzyły społeczność, która sobie nawzajem pomagała.
– O nie, to raz tak się tylko zdarzyło. Nie pomagaliśmy sobie, nie dzieliliśmy się niczym, tylko kłócili. Bo byliśmy strasznie głodni. Nie mogłem o niczym innym myśleć, tylko jak siebie uratować. Najgorszy był głód, a potem strach.
(…)
Z relacji Dory:
„Przyszła zima. Bandyci wciąż na nas napadali i tatuś bał się, żebyśmy pozostawali w ziemiance, bo gdyby nas okrążono, toby wystrzelali wszystkich i nikt by się nie uratował. Całą zimę spaliśmy pod gołym niebem. Tatuś palił wielkie ognisko, a gdy się drzewo wypalało, wysypywał ciepły jeszcze popiół, który służył nam jako podściółka, a przykrywałyśmy się kurtką tatusia. Wszyscy byli zawszeni, ale żadni rodzice nie utrzymywali dzieci tak czysto jak tatuś. Po niektórych dzieciach łaziła nieskończona ilość wszy, cały dzień kucały przed ogniem. Nam tatuś nie pozwalał siedzieć bezczynnie, cały dzień byłyśmy w ruchu, pomagałyśmy ścinać gałęzie, pracowałyśmy, byłyśmy b. zahartowane, tak że dziś jeszcze jestem bardzo wytrzymała.
W tym lesie byli partyzanci żydowscy i rosyjscy i myśmy często z nimi się spotykali. W lesie były ciągle obławy. Raz tatuś gotował zupę w wiadrze, nagle strzał, kula przestrzeliła wiadro, ale tatusiowi nic się nie stało. Raz bandyci okrążyli las. Rozbiegli się wszyscy, każdy uciekał w inną stronę. Wtedy kilku Żydów zginęło.
Z głodu, wyczerpania prawie wszyscy mieli kurzą ślepotę, z wyjątkiem mnie. Ja się najlepiej trzymałam, dziś dziwię się, skąd się brało we mnie tyle sił. Ja jedna nie miałam kurzej ślepoty i co noc prowadziłam naszych ludzi na bezpieczne miejsce. Mnie posyłano po prowiant, wszędzie na wsi byłam znana. Polacy dawali mi żywność, ale bali się zatrzymywać mnie u siebie. Co noc chodziliśmy spać na inne miejsce. Z nami ukrywała się matka z 8‑letnią dziewczynką. Dziewczynka zachorowała, męczyła się cały tydzień i umarła. Pochowaliśmy ją w lesie. Często chodziłam na jej grób”.
Pytałam o tę dziewczynkę pochowaną w lesie.
– Nie pamiętam, jak miała na imię. Gdy ktoś chorował, kładło się go najbliżej ogniska, i ona też tak leżała. Ktoś powiedział: „Umarła”, a ona się wtedy podniosła, popatrzyła na nas wszystkich i dopiero umarła naprawdę.
Pytałam, czy to była jej najbliższa przyjaciółka.
– Nie było żadnych przyjaźni i żadnych zabaw z innymi dziećmi.
Anna Bikont – dziennikarka, reporterka i pisarka, z wykształcenia psycholożka. Od pierwszego do ostatniego numeru (1982–1989) pracowała w zespole „Tygodnika Mazowsze”, pisma podziemnej Solidarności, współtworzyła też „Gazetę Wyborczą”, z którą związana jest do dzisiaj. Autorka kilkunastu książek, m.in. Pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny Wisławy Szymborskiej (1997, wraz z Joanną Szczęsną) oraz Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu (2006, także z Joanną Szczęsną), za którą otrzymały Wielką Nagrodę Fundacji Kultury. W 2004 wydała głośną książkę My z Jedwabnego, której przyznano Europejską Nagrodę Książkową, a wydanie amerykańskie zostało uhonorowane nagrodą dla najlepszej książki o tematyce Holokaustu (National Jewish Book Award). W 2017 roku wydała biografię Sendlerowa. W ukryciu, za którą otrzymała m.in. Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego, a w 2019 biografię Jacka Kuronia Jacek (wraz z Heleną Łuczywo), wyróżnioną Nagrodą Historyczną „Polityki”. W 2017 roku otrzymała doktorat honoris causa uniwersytetu w Göteborgu. W 2022 roku ukazał się jej reportaż Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike, za który otrzymała Nagrodę „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej i nominacje do Nagrody im. Jana Długosza oraz Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Jej książki były tłumaczone na angielski, chiński, czeski, francuski, hebrajski, hiszpański, holenderski, portugalski, niemiecki, szwedzki oraz włoski.
Źródła
↑1 | Relacja Dory Soberman, odbierała Róża Bauminger, niedatowana [1947 lub 1948 rok], AŻIH 301/3743. Cytuję z niewielkimi skrótami, wstawiłam podziały na akapity, poprawiłam interpunkcję. Ujednoliciłam też w tekście pisownię nazwiska, stąd Zobermanów, pisanych raz przez „S”, raz przez „Z”, piszę konsekwentnie przez „Z”, tak jak Dora zapisywała swoje nazwisko po wojnie. |
---|---|
↑2 | O Dorze Zoberman i mordowaniu Żydów w lasach koło wsi Strzegom pisałam wcześniej w roczniku „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” (Raz napadł na nas młody chłopak i strzelał, myśmy już nie uciekali. Morderstwa popełniane przez członków AK i BCh na Żydach ze wsi Strzegom, 2014, nr 10) i w „Gazecie Wyborczej” (Zagłada Żydów ze wsi Strzegom, 4.12.2014). Dziękuję Joannie Tokarskiej-Bakir, od której dostałam uporządkowane przez nią relacje z archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego dotyczące Sandomierszczyzny, tam natrafiłam na zeznanie Dory Zoberman. |