Jak to robić, żeby nasze dzieci chciały i potrafiły brać sprawy we własne ręce? I to nie tylko dotyczące ich samych, ale także sprawy szkoły, podwórka, wsi, klubu sportowego, a może nawet państwa i świata. Co ma na to wpływ? Czy gotowość do czynnego uczestniczenia we wspólnocie to kwestia genów, rodziny i wychowania, czy może przede wszystkim szkoły? I dlaczego warto się temu przyjrzeć?

To było w drugiej albo trzeciej klasie podstawówki. Chciałam zostać przewodniczącą klasy, niestety moi koledzy i koleżanki wybrali kogoś innego. Bardzo przeżywałam porażkę. Mój ojciec, próbując mnie pocieszyć, powiedział: „A daj sobie z tym spokój, przecież to społeczna robota!”.

Wtedy, w latach 80., udzielanie się nie było w modzie. Społecznie działali podporządkowani władzy obywatele. A porządni ludzie byli przeciwko państwu.

Kiedy skończyła się komuna, Polacy zaczęli się uczyć tego, że nie ma demokracji bez zaangażowanych obywateli. Tak, obywateli – to słowo przestało kojarzyć się z milicjantem legitymującym na ulicy. Nabrało nowego znaczenia: tak nazywa się dziś świadomego i aktywnego mieszkańca miasta, kraju, osiedla. Takiego, który czuje się współodpowiedzialny za otoczenie, potrafi się zaangażować i któremu nie szkoda czasu na „społeczną robotę”. Który bierze udział w wyborach, podpisuje petycje (wcześniej je czytając!), potrafi skrzyknąć grupę, kiedy jest problem do rozwiązania. A gdy trzeba, wyjdzie na ulicę, żeby bronić swoich praw.

Ostatnie burzliwe tygodnie sprawiły, że nawet w niezbyt angażujących się politycznie domach pojawił się temat aktywizmu. Zastanawiam się, gdzie dzisiaj – ponad trzydzieści lat po mojej wyborczej porażce w podstawówce – jesteśmy, jeśli chodzi o wychowywanie takich świadomych obywateli.

Nie dla wegetarian

Kiedy właściwie pojawia się u dziecka gotowość do działania na rzecz innych? Z tym pytaniem zwracam się do dr. Łukasza Tanasia, psychologa z Uniwersytetu SWPS, specjalizującego się w psychologii rozwoju i psychologii moralności.

– Zachowania prospołeczne występują już u bardzo małych dzieci – odpowiada. – Kilkulatki intuicyjnie dążą do tego, żeby pomóc. Na przykład podnieść przedmiot, który komuś upadnie.

Dziewczynka sadząca rośliny Fotografia: Anna Earl, unsplash.com

Dodaje, że myślenie perspektywiczne rozwija się jednak znacznie później. Żeby młody człowiek widział sens zaangażowania się w jakąś sprawę społeczną, musi najpierw poczuć się członkiem wspólnoty. Ma to związek z kształtowaniem się tożsamości, do którego dochodzi w okolicy dwunastego roku życia. – Ten ktoś musi poczuć, tak tożsamościowo, że to jego sprawa. Aktywizm rodzi się, gdy jest to coś osobiście angażującego.

Dr Tanaś podaje przykład stołówki szkolnej, w której nie ma dań wegetariańskich. – Dziecko czy nastolatek, którzy nie jedzą mięsa, dostrzegają, że to nie OK. I że to ich, wegetarian, dotyka. I to może być impuls do tego, żeby coś z tym zrobić. Może, ale nie musi.

No właśnie, co sprawia, że jedna osoba ruszy do działania, a druga nie?

Tu nie ma kompromisów

Agata Żeleźnik jest teraz na pierwszym roku psychologii i filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Od podstawówki była typem aktywistki-organizatorki. A to teatrzyk szkolny, a to nowa gazetka, którą rozkręciły z koleżanką, a to wycieczka klasowa (o kółkach naukowych nie wspominając).

– Czułam, że to mój obowiązek, żeby robić coś więcej – opowiada.

Kiedy była w liceum, coraz głośniej zaczęło się mówić o katastrofie klimatycznej. Nieprzypadkowo zresztą, bo coraz bardziej odczuwalne były zmiany. – Śledziłam, co się dzieje, i niepokoiło mnie to. Ale temat katastrofy klimatycznej dość długo wydawał mi się abstrakcyjny i odległy. „Ktoś się tym zajmie”, myślałam, a tymczasem miałam klasówkę z matmy czy esej z polskiego do napisania.

Kiedy Agata była w drugiej klasie, usłyszała o globalnym ruchu młodych ludzi na rzecz klimatu. Zainspirowani przez Gretę Thunberg uczniowie podstawówek i liceów z całego świata wychodzili na ulice z transparentami i nawoływali rządzących do podjęcia zdecydowanych działań na rzecz planety.

Strajk klimatyczny, widać uczestniczki i transparenty Fotografia: Pixabay

Z czasem w Warszawie powstał Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, a potem dołączyły do niego grupy  w innych polskich miastach. Przyjaciółka Agaty postanowiła skrzyknąć taką grupę w Trójmieście, gdzie mieszkały. Dziewczyny zabrały się za organizację marszu młodzieży w Gdańsku. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie robiły. Musiały więc uczyć się wszystkiego w działaniu: scenariusz imprezy, media społecznościowe, dogadanie się z policją, kontakt z mediami, plakaty…

Rodzice Agaty byli przerażeni: klasa maturalna, olimpiada z filozofii, a tu ich córka poświęca tyle czasu na strajk klimatyczny. Niektórzy znajomi patrzyli na nią z pobłażliwością. – OK, klimat to może i ważna rzecz, ale taka walka jest bezsensowna – mówili. Jednak Agata była zdeterminowana. Skąd ten upór?

– Wiedziałam, że tu nie ma kompromisów. Sytuacja jest zbyt poważna, żeby pozostać obojętną. No i nie chodzi tu tylko o mnie, ale o nas wszystkich – tłumaczy.

Czarno-biały świat

Aleksandra Daszkowska-Kamińska  jest nauczycielką WOS‑u i wicedyrektorką Bednarskiej Szkoły Realnej, znanego warszawskiego liceum. Wielu jej uczniów, podobnie jak Agata i jej koleżanki, włączyło się w Młodzieżowy Strajk Klimatyczny.

– Mówimy im: „Chodzicie na strajk? OK. A co robicie dla klimatu na co dzień? Tak w praktyce? Segregujecie śmieci? Nie kupujecie nowych ciuchów? Ograniczacie mięso?”. Bo Aleksandra Daszkowska jest zwolenniczką także małego aktywizmu, robienia drobnych rzeczy w najbliższym otoczeniu. – Od tego warto zaczynać, nie tylko od wielkiej polityki – przekonuje.

Dodaje, że młodzi ludzie widzą świat w uproszczeniu, czarno-biały. W ich odbiorze demonstracja czy inna akcja publiczna to starcie wrogich sił.

Dlatego zdaniem Aleksandry Daszkowskiej-Kamińskiej warto pomóc młodym ludziom zniuansować postrzeganie rzeczywistości. Pokazywać, że za tym podziałem  stoją różne racje, wartości, doświadczenia. A także zainspirować ich do tego, żeby aktywizm w ich wydaniu polegał na tworzeniu czegoś, a nie tylko na oporze.

Stąd w jej szkole rozmowy nauczycieli  z uczniami o tym, co mogliby w swoim życiu codziennym zrobić na rzecz klimatu.

Zabetonowane nogi

Pomysł podsunięty przez Daszkowską brzmi świetnie. Tylko jak to się ma do tego, czego przeważnie uczy się dzieci w naszych szkołach? Czy jest w ogóle miejsce na takie poszerzanie perspektywy?

Dr Łukasz Tanaś z SWPS zwraca uwagę, że nie dość, że wychowanie obywatelskie sprowadza się w Polsce do nauki historii, to jeszcze jedyny model wpływania na rzeczywistość, o jakim słyszą młodzi ludzie, to właśnie sprzeciw, bunt. Czyli niezbyt konstruktywne narzędzie zmiany społecznej.

W podstawie programowej podstawówki może i jest mowa o aktywizmie obywatelskim, ale to, czego się dzieci uczą, zależy od nauczyciela. Zwykle kończy się na teorii.

– WOS to były suche fakty – Agata Żeleźnik wspomina czasy szkoły. – Nic praktycznego. Nie pokazywali nam na tych lekcjach, że coś można zrobić. Tylko że były kiedyś wybitne jednostki, które czegoś wielkiego dokonały.

Jest w podstawówce i liceum sporo tzw. literatury patriotycznej. Może ona mogłaby inspirować do aktywizmu? – Jasne. Weźmy takie Kamienie na szaniec – mówi Agata. – Jest tam mowa o obronie wartości, ale to było jakieś takie odległe. Tak jakby nauczyciele mówili nam: „Tak, Rudy, Alek i Zośka walczyli o swoje wartości, ale to było dawno temu, a wy się teraz lepiej skupcie na nauce”. Czego to uczy? – zastanawia się. – Marazmu! Ten system jest okropnie skostniały. Betonuje nogi.

A co z wolontariatem? Wydawałoby się, że polska szkoła wspiera tę ideę. Za wolontariat ósmoklasiści dostają nawet dodatkowe punkty podczas rekrutacji do liceów. Niestety, to chyba typowy w naszym systemie edukacji przykład na to, że miało być lepiej, a wyszło jak zawsze. Dzieci z pomocą rodziców organizują sobie zaświadczenia o pomaganiu podczas biegów ulicznych, w bibliotece czy innych zaprzyjaźnionych instytucjach. Z prawdziwym działaniem na rzecz innych ma to niewiele wspólnego.

Dzieci podające sobie sadzonkę rośliny z rąk do rąk Fotografia: Pixabay

– Owszem, większość młodzieży brała udział w wolontariacie ze względu na punkty. Ale jak się ich zapyta o NGOsy, niewiele wiedzą o organizacjach pozarządowych. Nie rozumieją, po co i jak działają. Czemu służy cały ten trzeci sektor – mówi Aleksandra Daszkowska-Kamińska z Realnej.

Są w szkołach samorządy. Może to kuźnia przyszłych aktywnych obywateli – nie tracę nadziei.

– Jest to na pewno szansa i możliwość, ale w praktyce różnie bywa – komentuje Elżbieta Krawczyk, szefowa Działu Edukacji Globalnej i Ekologicznej w Centrum Edukacji Obywatelskiej. Jej organizacja realizuje programy na rzecz partycypacji i współdecydowania uczniów o szkole. Czasem te działania wychodzą lepiej, czasem gorzej.

Zdaniem dr. Tanasia nie ma w tym niczego dziwnego. – Jeśli szkoła sama w sobie nie jest instytucją demokratyczną, to trudno się spodziewać, by było to dobre miejsce do trenowania narzędzi demokracji. Szkoła daje szansę nauki życia w… środowisku szkoły.

Szkoła nie taka zła

Mimo wszystko Elżbieta Krawczyk z CEO jest dobrej myśli. – Szkoła, niezależnie od swojej hierarchiczności i programów nauczania, daje możliwości współpracy między uczennicami i uczniami. A to niezwykle ważne dla przyszłego zaangażowania obywatelskiego – mówi.

Na przykład coraz więcej nauczycieli korzysta z metody projektowej w swojej codziennej pracy. Jest to praktyczne ćwiczenie współpracy pomiędzy uczniami. Zresztą nie tylko współpracy, ale też krytycznego myślenia, wymiany myśli, szukania rozwiązań, rozwiązywania konfliktów, wspierania się nawzajem w grupie.

Elżbieta Krawczyk wskazuje na jeszcze jedną rzecz. To nie tylko ministerstwo, kuratorium czy rada pedagogiczna kształtują szkołę i to, co się w niej dzieje. Na szkołę wpływają też uczniowie. Przynoszą nauczycielom tematy, pytania, potrzeby, na które ci muszą też reagować. I robią to. Skutek jest taki, że szkoła nie jest oderwana od tego, co dzieje się w życiu społecznym.

A wracając do optymizmu, Krawczyk uważa, że ostatnie tygodnie i zaangażowanie młodych ludzi w protesty uliczne pokazały, że potrafią się organizować i działać. – Mamy dowód na to, że oni nie tylko przygotowują się do bycia obywatelami i obywatelkami, ale że oni tymi obywatelami i obywatelkami już są!

Do roboty

– Nie ma cudownej recepty na wychowanie aktywnego obywatela – podsumowuje Elżbieta Krawczyk z Centrum Edukacji Obywatelskiej. – Nie ma jednego dobrego modelu. Ale z całą pewnością przyszła postawa obywatelska to wypadkowa działań szkoły i rodziców.

Co więc mamy robić?

– Od małego uczmy dzieci wpływania na rzeczywistość – radzi dr Łukasz Tanaś. – Pokazujmy, że ich głos się liczy. Włączajmy je w proces decyzyjny. Zacznijmy choćby od rodzinnych dyskusji o obiedzie czy wakacjach.

Jest szansa, że takie dziecko weźmie potem udział w procesie decyzyjnym w szkole, klubie sportowym, a kilka lat później w mieście.

W ogóle umiejętność dialogowania, rozmowa są bardzo istotne. – Wielki aktywizm to jedno. Ale zanim sytuacja osiągnie punkt krytyczny, jest wiele możliwości znalezienia rozwiązania. Trzeba tylko usiąść i wymienić się argumentami. To też warto pokazywać dziecku. W praktyce – mówi dr Tanaś.

Agata Żeleźnik, dziś studentka, patrząc wstecz na to, co sprawiło, że tak łatwo przychodzi jej aktywizm, potwierdza: — Rodzice powinni dawać dzieciom znać, że ich głos jest ważny. A wręcz, że ma znaczenie dla świata. Powinni też z nimi gadać o tym, co się dzieje w kraju, tłumaczyć, o czym tam w telewizji mówią, nie unikać trudnych tematów.

Elżbieta Krawczyk uzupełnia, że w przypadku małych dzieci oprócz poczucia wpływu chodzi też o samodzielność, o poczucie sprawczości. – Angażujmy dzieci nie tylko w decyzje, ale też w proste działania: w domu, na wakacjach, podczas zakupów.

Aleksandra Daszkowska-Kamińska podsuwa jeszcze jeden trop. – Jestem fanką grup pozarodzinnych, szczególnie takich, które mają charakter rówieśniczy. To może być harcerstwo, klub sportowy, grupa związana w kościołem… Chodzi o to, żeby dzieci zobaczyły, że ktoś coś bezinteresownie – Daszkowska podkreśla to słowo – robi. Że poświęca swój czas dla innych. Nauczycielka jest przekonana, że to przekłada się potem na zaangażowanie społeczne. Bo poszerza perspektywę – że jestem nie tylko ja, moja rodzina i najbliżsi, ale też inni. I można coś dobrego dla tych innych zrobić.

Bo nie chodzi o to, by zapalić się na chwilę do udziału w wielkim proteście czy marszu (choć i to czasem jest potrzebne i ważne), ale żeby robić małe rzeczy w swoim najbliższym otoczeniu. Działać w trójce klasowej, chodzić na zebrania wspólnoty mieszkaniowej, brać udział w wyborach, także samorządowych, dokarmiać koty na osiedlu, pomagać sąsiadom. Pokazywać – tak, tak, na własnym przykładzie – że społeczna robota ma sens.

Zajrzyj do najnowszego 42. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 42 / GOTOWE, START!

Zajrzyj do najnowszego 42. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 42 / GOTOWE, START!