To w skrócie dorobek socjolożki Catherine Pakaluk. Sama będąc matką ośmiorga dzieci, przeprowadziła pogłębione wywiady z 55 wielodzietnymi kobietami ze Stanów Zjednoczonych, które skończyły co najmniej college, i napisała o nich książkę

Autorka wyszła za mąż za wdowca z sześciorgiem dzieci (a potem urodziła mu jeszcze ośmioro!). Ma doktorat z ekonomii z Harvardu i pracuje na katolickim uniwersytecie (Catholic University of America in Washington, D.C.).
Większość wywiadów Pakaluk przeprowadziła osobiście, drugą badaczką była jej koleżanka z uczelni. Zawsze rozmawiały w towarzystwie asystentek — wywiady spełniały naukowe standardy. Książkę jednak Pakaluk napisała sama.

Progiem wejścia do tego projektu było urodzenie co najmniej piątki dzieci, ale mamy tutaj matki siedmiu czy dwunastu potomków. Tylko pięć procent amerykańskich kobiet decyduje się na takie wyzwanie, choć one pewnie nie użyłyby tego słowa. Wielką rolę w ich życiu odgrywa wiara, są tu rodziny katolickie, żydowskie, mormoni. Nie ma wśród rozmówczyń Pakaluk osób niewierzących. (Co ciekawe, rodziny mormonów, wbrew stereotypom, mają dziś przeciętnie mniej niż trójkę – statystycznie 2,4 – dzieci, choć jest to oczywiście więcej niż w ogólnej amerykańskiej populacji – 1,64 dziecka na kobietę w 2000 roku, co i tak przewyższa dzietność w Polsce – 1,12 w 2024 roku).

A jak o dzieciach piszą ekonomiści mężczyźni? „Nasz świat nie chce produkować wystarczająco dużo największego na świecie zasobu: ludzi. Jednak niektóre kobiety sprzeciwiają się temu trendowi i sprowadzają na ten sam świat wiele dzieci” – pisze doktor Samuel Gregg, autor The Next American Economy w recenzji książki Pakaluk. Ona sama we wstępie swojej książki pisze o tym, że wiele krajów próbowało agresywnej polityki pronatalistycznej, co jednak nie przyniosło długofalowych skutków – na promocję dzietności zareagowali głównie ci, którzy i tak planowali dzieci w najbliższej przyszłości (tak było w Polsce po wprowadzeniu 500 plus). Dlatego autorka podkreśla wagę powodów płynących z serca (reasons of the heart) jako tych najważniejszych w planowaniu dużej rodziny (choć też zwraca uwagę na wyraźną przewagę republikanów nad demokratami, zgodnie z żartobliwym hasłem jednego z mężów badanych Make fertility great again („Uczyńmy płodność na nowo wielką”).

Portretowane kobiety też na wiele sposobów wymykają się stereotypom: są wśród nich, jak moglibyśmy się spodziewać, żony pastorów z prowincji, ale też świetnie wykształcone kobiety z przedmieść dużych miast (lekarki), których mężowie pracują w finansach. Takie, które skończyły studia z wyróżnieniem i pracują na uczelniach albo planowały karierę sportową.

Tylko jedną na liczne potomstwo namawiał mąż, ogromna większość mówi o konsensusie i o byciu otwartą na kolejną ciążę. Ich dzieci mają wokół siebie pełno żywych relacji, nie skarżą się na samotność i nadużywanie mediów społecznościowych, nieraz przeniesione do większych czy w przeznaczonych dla mniejszej liczby rodzeństwa pokoi tęsknią za byciem „stłoczonymi jak sardynki”. Oczywiście czasem się zastanawiamy, czy życie w ciasnocie to ich wybór, czy też konsekwencja wyborów rodziców, ale rozmówczynie badaczek są całkowicie przekonane o słuszności swoich decyzji. Z tego powodu bardzo zaintrygowały mnie opisy prób obronienia intymności rodziców w zatłoczonym domu (seks w siłowni w piwnicy czy restrykcyjne kładzenie dzieci wcześnie spać).

Hannah’s Children: The Women Quietly Defying the Birth Dearth, Catherine Ruth Pakaluk, Regnery Publishing 2024

Niesłychanie ciekawe są indywidualne historie tych bohaterek. W przypadku mormonów ich wyznawcy wierzą, że życie jest wieczne, więc nawet zmarłe dzieci będą im na zawsze towarzyszyć. Jedna z rozmówczyń Catherine Pakaluk w dzieciństwie przeżyła wypadek samochodowy, w którym zginęła trójka jej rodzeństwa (przeżyło też troje). Jej rodzice zdecydowali się potem na kolejną trójkę, ale to nie były dzieci „zamiast” – razem było ich dziewięcioro, opowiadała.
Inne bohaterki mówią o darach wielodzietności: wsparciu dla rodzeństwa w trudnych chwilach. O byciu otwartym na ludzi z niepełnosprawnością, bo jeśli jesteś otwarta na życie – to przecież niepełnosprawne może okazać się któreś z twoich dzieci.

Zdarzają się okropne komentarze przechodniów, którzy widząc ich rodziny, rzucają do matki, że jej mąż powinien być wysterylizowany albo – z innej strony – że „nadal cię pragnie” (w tych uwagach odbija się oczywiście wewnętrzny świat mówiących, nie bohaterek wywiadów). Rozmówczynie Pakaluk poznajemy w ich domach, często wśród dzieci, w kolejnej ciąży albo obserwujące swoje dzieci wyfruwające z gniazda.

Ciekawe są poczucie bohaterek i diagnoza autorki, że dwoje i troje to najtrudniejsza liczba dzieci, potem jakby wszystko leci z górki, bo obciążenie i wydatki już się tak nie mnożą. A wsparcie państwa – urlop macierzyński i transfery finansowe – ma największe znaczenie właśnie przy pierwszych dzieciach.

Na koniec Pakaluk stawia tezę, że tylko wiara i religijność są w stanie uratować wysoką dzietność – ale religijność rozumiana szerzej, jako żywa społeczność, wspólnota oferująca zarówno zajęcia dla dzieci, towarzystwo dla rodzin, jak i grupę wsparcia. Sama jest osobą głęboko wierzącą i takie też są jej rozmówczynie. Czytałam tę książkę z niesłabnącą ciekawością – i dalej nie wiem, co o tych wnioskach myśleć. Zostawiam Państwu tekst do samodzielnych rozważań.

Podobał Ci się ten artykuł
i chcesz więcej wartościowych treści?

Podobał Ci się ten artykuł
i chcesz więcej wartościowych treści?