Zabawy, w które najchętniej zaangażowałoby się twoje dziecko, fundują ci galop tętna? A czy czasem na podobne atrakcje nie umawialiśmy się z kolegami i koleżankami w dzieciństwie?
Trochę czasu zajęło mi przypomnienie sobie tzw. wielkiej trójki zabaw pod blokiem. Bo jak się było dzieckiem w drugiej połowie lat 80. i mieszkało w wielkiej płycie, wszystkie najlepsze zabawy odbywały się koło klatki schodowej. Najlepiej nie tej naszej, żeby mama nie widziała z okna. Oto mój top wszech czasów z dzieciństwa: wchodzenie na dach klatki schodowej, siedzenie na krawędzi i machanie nogami, zabawy z rzucaniem nożem do warzyw wykradanym mamie z kuchni (to się nazywało pikuty, pamiętacie?) i palenie papierów w koszu na śmieci (zabawa bardzo krótka, ale ten pierwszy syk papieru, który zajmował się od rzuconej zapałki, był bezcenny). Czy większość z nas ma w pamięci takie wspomnienia? No raczej. A czy ci z nas, którzy mają dzieci w wieku podstawówkowym, truchleją na myśl, że mogłyby one robić podobne rzeczy? Znów: no raczej!
Błysk w oczach
O ośmioletniej Mai jej babcia mówi, że tak zachłannej na życie osoby to w tej rodzinie nie było. A mama Mai, Katarzyna, przyznaje, że wychowywanie dziewczynki, która się niczego nie boi, to każdego dnia wielkie wyzwanie i przyjemność. – Wyzwanie, bo się przecież boję, czy ona dobrze szacuje swoje możliwości, a przyjemność, bo Maja mnie zaskakuje tą nieprzerwaną potrzebą doświadczania wszystkiego. Mam chwile, gdy czuję się przy niej stara i wiecznie zmęczona życiem. Jakby mnie już nic nie ciekawiło, nie zapalało we mnie światła i nie gnało do tego, by się dowiedzieć czegoś nowego – opowiada Katarzyna.
Fotografia: Grant Durr, unsplash.com
Wchodzenie na drzewa (nawet jeśli trudno potem z nich zejść), ciągłe dopominanie się o rozpalanie ogniska na wakacjach, chęć spacerów po ciemku, bezustanne dopytywanie się, co się stanie, gdy Maja zrobi to i tamto (szczerze mówiąc, często jej mama nie wie, co się stanie, ale nie chciałaby sprawdzać, a jej córka – owszem). – Pamiętam, jak którejś nocy obudził mnie jakby głuchy wystrzał, zerwałam się przestraszona, przebiegłam całe mieszkanie, ale źródła hałasu nie znalazłam. Dwa dni później chciałam wyjąć z zamrażarki morszczuka i mrożone brokuły, otworzyłam drzwiczki i okazało się, że wszystko pokryte jest pomarańczową zmarzliną, a pośrodku tego bajzlu leży popękana butelka Fanty. Myślałam, że Maja włożyła ją tam, by sobie schłodzić napój, i o nim zapomniała, ale zapytałam i okazało się, że wcale nie. Po prostu chciała wyprodukować pomarańczowy śnieg. Trudno dyskutować z tym, że się jej udało. Zresztą śnieg z Fanty jest łatwiejszy do przyjęcia niż to, że w czasie wizyty u dziadków na wsi Maja wyszła przez strych na dach. Gdy ją zobaczyłam na górze, serce podskoczyło mi do gardła – wspomina Katarzyna.
Pytam, czy sama weszła kiedyś na dach. Owszem. Co prawda nie przez strych, ale po drabinie. I to nawet dokładnie na ten sam dach.
Więc jak radzić sobie z poczuciem, że coś tu zgrzyta, gdy niepokoimy się zabawami dzieci, mając w pamięci swoje, niezwykle do nich podobne?
– Starajmy się po prostu wracać do doświadczeń z naszego dzieciństwa, a będzie nam łatwiej radzić sobie ze swoimi emocjami i pamiętać, że dziecko musi trenować samodzielność. I najlepiej podążać za potrzebami dziecka, np. towarzysząc mu treningowo w sytuacjach, które wydają nam się potencjalne trudne. No i nie przesadzać też w drugą stronę – jeśli dziecko nie wykazuje zainteresowania zabawą w parku linowym, nie nakręcajmy się, że skoro tyrolka jest dla dzieci od lat ośmiu, to i nasz ośmiolatek powinien tego spróbować. Dzieci różnią się przecież od siebie m.in. temperamentem i zapotrzebowaniem na stymulację – tłumaczy Igor Wiśniewski, psycholog dziecięcy.
Fotografia: Annie Spratt, unsplash.com
Wysoko, jeszcze wyżej
– Czy mój syn boi się, kiedy włazi na drzewo tak wysoko, że ma problem, by zejść? No mam nadzieję, że tak. Może to go jakoś hamuje, by nie wejść za wysoko? A może tylko się łudzę bez sensu? W każdym razie najlepszy weekend dla mojego dziesięciolatka to park linowy, chętnie by też już skoczył ze spadochronem, jest nawet gotowy w to zainwestować swoje pieniądze, a raczej do rozrzutnych nie należy. Ewentualnie może być paralotnia. Nie bardzo mam w sobie zgodę, by tego próbował już teraz – opowiada Piotr, tata Emila. Niestety nie jest tak, że pasję do niebezpiecznych sportów albo – mówiąc bardziej ogólnie – po prostu pasję do sportów Emil odziedziczył po tacie. Mama też nie jest ich entuzjastką. – Czasem myślę, że on po prostu lubi się bać – dopowiada Piotr.
Psycholog Igor Wiśniewski dodaje: – Ależ wszyscy lubimy się bać. I dzieci, i dorośli. Potencjalnie niebezpieczne aktywności pociągają nas wszystkich, sam z ochotą wchodziłem na Sky Walk. Z czego wynika to, że jedni potrzebują więcej takich sytuacji, a inni mniej? Mamy niską albo wysoką reaktywność układu nerwowego. Ci z nas, którzy są w tej pierwszej grupie, potrzebują więcej bodźców. Mamy w psychologii regulacyjną teorię temperamentu, z której – mówiąc w skrócie – wynika, że potrzebujemy optymalnego poziomu pobudzenia, które zapewnia dobre samopoczucie. Mając to w pamięci, łatwiej nam zrozumieć, czemu nasze dziecko ma inaczej – potrzebuje więcej albo mniej stymulacji niż jego rówieśnicy.
Tata Emila jest zdania, że z zaspokajaniem tych potrzeb u jego syna jest mu o tyle łatwiej sobie radzić, że to już trwa ładnych kilka lat. Można się przyzwyczaić, że Emil zawsze wybierze coś związanego z szybkością, wysokością albo czymś innym – ale zawsze coś, co Piotrowi już z daleka wydaje się raczej niebezpieczne.
Fotografia: Annie Spratt, unsplash.com
Ellen Sandseter, profesor z Queen Maud University w Trondheim w Norwegii, wyróżniła sześć kategorii zabaw, których dzieci potrzebują i które uwielbiają:
- wchodzenie na duże wysokości (np. na drzewa albo inne konstrukcje)
- poruszanie się z dużą prędkością (np. na rolkach, rowerze, deskorolce)
- używanie niebezpiecznych narzędzi (noży, narzędzi elektrycznych, maszyn rolniczych),
- używanie niebezpiecznych elementów (np. użycie ognia albo wchodzenie na zamarznięte zbiorniki wodne)
- aktywności związane z rywalizacją i walką
- znikanie i gubienie się (bo ekscytujące się samo wkraczanie na terytorium, gdzie rodzice nie widzą dzieci)
Nie wszystkie te zabawy są interesujące dla Emila, ale na przykład ogień fascynuje go od zawsze. – Odkąd mając cztery lata, podpalił sobie szalik na cmentarzu, w czasie zapalania zniczy na grobie dziadka, mam w tyle głowy, że muszę na niego uważać, bo wydaje się, że nie rozumie, jak bardzo niszczący jest ogień. Choć nie wykluczam, że z wiekiem nabiera doświadczenia w obchodzeniu się z płomieniami. Widzę, że go fascynuje obserwowanie, jak zachowują się różne przedmioty wrzucane do ognia, więc szykuję się na rozmowę o tym, że przedmioty mogą nie tylko płonąć i syczeć, ale też mogą wybuchać i że to bardzo niebezpieczne. Na razie uspokaja mnie myśl, że mój syn jest inteligentny i zrozumie, jak może to być niebezpieczne. Na razie ta nadzieja jakoś mi wystarcza – dodaje Piotr.
Fotografia: Michael Aleo, unsplash.com
Skoki i triki
Zuza ma przyjaciółkę Karinę. Obie mają po dziewięć lat i uwielbiają spędzać razem czas. – Moja córka najbardziej by chciała, żeby Karina się do nas wprowadziła. Ewentualnie ona do Kariny, ale to mniej chętnie, bo tam nie ma ogrodu. Sama mam wiele obaw co do zajęć, na które Zuza ma ochotę, a dodatkowo widzę, że dziewczyny się nakręcają i trudno je zatrzymać. W domu smażenie i siekanie (oczywiście potrzebują długich noży), próbowanie rzeczy, które są niejadalne albo mogą być niejadalne (jak się na przykład do naleśników sypnie dwie łyżki soli), używanie wiertarki i powoływanie się przy tym na obejrzany na YouTubie filmik, na którym czterolatka używa swojej ślicznej różowej wiertarki. O wbijaniu gwoździ nie wspomnę, ochotę na piłowanie desek też pominę, bo to takie zwyczajne. Ale już o sprawie sklejania różnych rzeczy klejem warto posłuchać – widelec do talerza, dywan do podłogi, ale tak, by wyglądał jak ściągnięty, i wreszcie ich numer popisowy – sklejanie sobie palców, a w wersji ekstremalnej Zuza przykleiła sobie palec wskazujący i kciuk do uda. Byłam wystraszona i zła, w drodze do lekarza pytałam, po co to robiły, co chciały osiągnąć. Zuza milczała, Karina powiedziała, że są ciekawe, jak to teraz lekarz zrobi, by poodklejać skórę od skóry, i jak bardzo to boli – opowiada Agata, mama Zuzy. Od wiosny jest trochę inaczej, bo uwaga dziewczyn przeniosła się na jazdę na deskorolce. Bardzo szybko opanowały triki, których mogły się nauczyć same, i poprosiły o zapisanie na zajęcia longboardowe. Agata mniej się jakoś tym martwi, no bo w grze są przecież kaski, ochraniacze na łokcie i kolana, rękawiczki. – Mówię sobie, że teraz pod okiem trenera są bezpieczniejsze, niż gdy same ćwiczyły pod domem. Ale jak mi Zuza pokazuje w necie, jakie triki teraz ćwiczą, to jestem trochę wystraszona. Gdybym ja chciała robić takie rzeczy 30 lat temu, moi rodzice chyba by ze strachu zamknęli mnie na klucz w pokoju – dodaje.
– To bardzo ważne, by móc doświadczać siebie, swojego ciała, w przestrzeni, bo pozwala to rozwijać koordynację ruchowo-wzrokową, która jest nam niezbędna przez całe życie. Gdy patrzymy na dzieci, które trenują jazdę na rowerze, rolkach czy właśnie na deskorolce, to widać, jak z każdym rokiem przybywa im świadomości ciała i swoich możliwości, a wyraża się to zwiększaniem szybkości, wybieraniem konkretnych trudniejszych przeszkód albo całych ich sekwencji. Pamiętajmy, że nadopiekuńczość regresuje dziecko, a przecież nie o to nam chodzi – uzupełnia Igor Wiśniewski.
Fotografia: Jasper Wood, unsplash.com
***
Zuza z Kariną znalazły na YouTubie filmiki z czelendżu, w którym nastolatki wychylają się z okien pędzącego samochodu.
Zuza powiedziała wtedy do mamy: My byśmy tak nie robiły, to głupie, można wypaść.
Mama Zuzy powiedziała do mnie: To mi przywraca wiarę w rozsądek mojej córki, bo jednak dobrze rozpoznaje, jakie niebezpieczeństwo się kryje za tym wyzwaniem.