Kryzys amerykańskiego macierzyństwa nie jest oczywiście winą wirusa. COVID-19 unaocznił to, co wiedziały zarówno kobiety bezdzietne, jak i te z dziećmi: mimo oczekiwania, że wszystkie zostaniemy matkami, otrzymujemy bardzo mało wsparcia, gdy już do tego dojdzie.

Without Children. The Long History of Not Being a Mother. [Bez dzieci. Długa historia o tym jak nie jest się matką] (Seal Press, 2023) – o tym, co w podtytule, pisze historyczka Peggy O’Donnell Heffington – bo życie bez dzieci to koncept nienowy.

Najlepszą książką o macierzyństwie z ostatnio przeze mnie przeczytanych okazała się ta o nieposiadaniu dzieci. Jak wiadomo, z posiadania dzieci nie trzeba się tłumaczyć, natomiast z nieposiadania – owszem. Autorka, amerykańska historyczka, która uczyła między innymi w konserwatywnej akademii wojskowej West Point, nawiązała kontakt z kobietami, które w jej wieku (koło trzydziestki) były już w trzeciej ciąży. Ale kiedy przestały jej wystarczać żarciki typu: „ja jestem gotowa, żeby utrzymać przy życiu roślinę domową”, zabrała się do tematu z całym warsztatem naukowym. Na dodatek ma świetne pióro, sami zobaczcie (w moim roboczym tłumaczeniu):

„Kryzys amerykańskiego macierzyństwa nie jest oczywiście winą wirusa. COVID-19 unaocznił to, co wiedziały zarówno kobiety bezdzietne, jak i te z dziećmi: mimo oczekiwania, że wszystkie zostaniemy matkami, otrzymujemy bardzo mało wsparcia, gdy już do tego dochodzi. Pediatrzy pracują od poniedziałku do piątku, od 9:00 do 17:00, amerykańska szkoła zamyka się o drugiej lub trzeciej po południu, dużo wcześniej, nim skończy się najbardziej humanitarny dzień pracy w XXI wieku. W niektórych rejonach kraju opłata za przedszkole czy inną formę opieki nad dzieckiem wynosi tyle co pełna płaca osoby wykwalifikowanej. Mali ludzie muszą być karmieni codziennie, kilka razy dziennie. Ktoś musi poskładać czyste pranie, spakować lunch dla wszystkich domowników, zapisać na popołudniowe zajęcia i obozy wakacyjne, pomóc przy pracy domowej, pójść na wizytę lekarską i wykorzystać cenny urlop, żeby zostać w domu z chorymi dziećmi. Rodzicielstwo w naszym społeczeństwie wymaga wlewania czasu, pieniędzy i energii w dziury w systemie, który nigdy nie działał – nawet nie został zaprojektowany tak, żeby działał”.

Fotografia: Peggy O’Donnell Heffington, Without Children. The Long History of Not Being a Mother. (Seal Press, 2023)

A tymczasem słowo mother powinno być używane raczej jako czasownik, a matkować mogą wszyscy, także pary niebinarne i rodzice adopcyjni, matkować można też ideom czy projektom (jak tłumaczyła Clarissa Pinkola Estés, autorka Biegnącej z wilkami) – pisze autorka w innym miejscu i brzmi to przepięknie, dla matki czy niematki. Esej składa się z pięciu rozdziałów, opisujących główne powody, dla których kobiety nie mają dzieci. 1. Bo kontrola urodzeń istniała od zawsze. 2. Bo kiedyś dzieciom matkowały całe społeczności, a rodziny nuklearne są bardzo wyczerpujące dla rodziców, zwłaszcza dla matek. 3. Bo mamy za progiem kryzys klimatyczny. 4. Bo nie wszystkie mogą. 5. Bo chcemy innego życia. 6. A tak w ogóle, jeśli wolno spytać, dlaczego powinnyśmy?

Każdy z rozdziałów jest napakowany herstoriami kobiet, o których życiu warto w tym kontekście pamiętać: o Madame Restell, szefowej kliniki kontroli urodzeń jeszcze w XIX wieku Madame Restell; o czarnoskórej Elli Baker, przywódczyni ruchu na rzecz wolności czarnych, która wzięła na wychowanie dziewczynkę z dalszej rodziny; o Simone de Beauvoir, autorce “Drugiej płci”; o Thomasie Malthusie, który namawiał do ograniczenia wzrostu populacji (idee maltuzjańskie, kojarzycie?), a sam miał z żoną troje dzieci.

Jedna z prekursorek mówienia o katastrofie ekologicznej nosiła nawet kolczyki z wkładek domacicznych. Słowem – widać, że autorka jest historyczką, bo swobodnie porusza się po rozlicznych źródłach, a faktami z książki można by obdzielić kilka esejów.

Autorka ma bardzo dużo zrozumienia dla osób, które na dzieci się zdecydowały. Choć, jak sama przyznaje w zakończeniu, książkę zaczynała pisać poirytowana, bo jako pracownica uczelni zawsze musiała zastępować jakąś osobę, która odeszła na urlop macierzyński, albo sprzątać po innej, która musiała jechać po dzieci – to przez lata pisania tego tekstu bardzo złagodniała.

A pandemia pokazała jej, że – jeśli jej było trudno, to co mają powiedzieć rodzice? Zamiast więc różnicować kobiety na te z dziećmi i bezdzietne, pogłębiać społeczną izolację, zaleca siostrzeństwo nowego typu, myślenie poza kategorią „dzieci z mojego ciała (za Donną Haraway)”. Bardzo polecam.

Pomóż nam wydawać „Kosmos dla dziewczynek” – pismo, które dla mnóstwa dziewczynek jest prawdziwym skarbem!

Pomóż nam wydawać „Kosmos dla dziewczynek” – pismo, które dla mnóstwa dziewczynek jest prawdziwym skarbem!