Nasz język wpływa na to, w jaki sposób myślimy, a co za tym idzie – działamy. Warto przyjrzeć się więc zaszytym w nim stereotypom, które mogą odbierać dziewczynkom moc. I zastanowić się, co my, dorosłe osoby, możemy z tym zrobić.

Przeczytaj pozostałe teksty z cyklu „Słowa mają moc”

Jak mówimy o kobietach i dziewczynkach? Jak mówimy do kobiet i dziewczynek? W jaki sposób kobiety same mówią o sobie i jakiego sposobu mówienia uczone są dziewczynki? To wszystko ma znaczenie, bo wpływa na to, jak dziewczynki widzą siebie i swoje możliwości w świecie – teraz i w przyszłości, gdy staną się kobietami.

Francuski lingwista Émile Benveniste podkreślał, że struktura języka i struktura społeczeństwa są ze sobą powiązane i z jednej można wnioskować o drugiej. Stereotypy obecne w społeczeństwie – a każda grupa jakimś hołduje – na pewno więc znajdą odzwierciedlenie w języku. Wystarczy poszukać. Poszukajmy zatem, znajdźmy, obejrzyjmy je sobie i zastanówmy się, co z tym zrobić. Żeby dziewczynkom żyło się łatwiej teraz i w dorosłości.

1. Negatywne oceny

Zacznijmy od tego, co najbardziej oczywiste – powiedzonek i stwierdzeń ogólnych, czasem przysłów, czasem niby-żartów, które przekazują negatywne przekonania na temat kobiet i dziewczynek. „Gadasz jak baba”; „Mażesz się jak dziewczyna”; „Dziewczyny są słabsze”; „A, to dziewczyna, i tak nie zrozumie”; „Wiesz, ja jestem blondynką, mnie trzeba tłumaczyć powoli” i tak dalej. Długo by wymieniać, ale, właściwie – po co?

Warto następnym razem, gdy się będzie chciało użyć tego typu stwierdzenia, po prostu ugryźć się w język. Dzięki temu bliska nam dziewczynka nie dostanie jednej z tych językowych szpilek, które potem, w dorosłości, będą ją uwierać przy każdym ruchu.

Prócz powstrzymywania się przed używaniem takich zdań opartych na stereotypach warto, kiedy się jedno z takich powiedzonek czy stwierdzeń wyłapie – czy to w naszej wypowiedzi, czy cudzej – porozmawiać o nich z córką. I dobrze w takiej rozmowie wspomnieć, że tego typu zdania pochodzą z czasów, gdy kobiety były zupełnie niedoceniane, nie miały nawet praw wyborczych – i że te czasy już minęły.

2. Ukryte oczekiwania

Ale, ale! Istnieją też inne rozmaite przekonania dotyczące kobiet, które mogą wydawać się na pierwszy rzut oka pozytywne. „Ach, jaka tu kobieca atmosfera!”; „Jesteś boginią tego domu”; „Pojawia się piękna kobieta, i od razu milej”; „Taka empatyczna, wiadomo, kobieta!” – co może być złego w takich przyjaznych słowach? No cóż, niestety: przekazują one oczekiwanie, że kobieta będzie wyłącznie ozdobą ogniska domowego. Nie wprost dają znać, że miejsce kobiety jest w domu, a i tam musi się pilnować: ma być ładna, dobra i miła. „W domu” w rozumieniu zarówno dosłownym, jak i metaforycznym. Bo dbanie o innych poza fizycznym domem (nazywane przez badaczy i badaczki nieodpłatną pracą emocjonalną) – w pracy, w grupie znajomych, przy okazji pełnienia jakiejkolwiek funkcji, choćby skarbniczki w klasie dziecka – również wpisane jest w stereotypową kobiecą rolę, w zestaw oczekiwań, jakie społeczeństwo ma wobec kobiet.

Zapoznaj się z najnowszym 46. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 46 / BAŁAGAN

Zapoznaj się z najnowszym 46. numerem magazynu „Kosmos Dla Dziewczynek”

NR 46 / BAŁAGAN

Jak zresztą dowiodła językoznawczyni Maria Peisert, nazwy deprecjonujące kobiety odnoszą się w społeczeństwie najczęściej do urody, wieku, atrybutów świadczących o atrakcyjności płciowej („stara baba”, „taki babochłop”) – podczas gdy deprecjonowanie mężczyzn skupia się na brakach intelektu lub sprawności organizacyjnej („dupowaty”, „nieudacznik”). To wyraźnie pokazuje, co w naszej kulturze się liczy u kobiet, a co u mężczyzn.

Czy chcemy, żeby dziewczynki myślały o swojej roli jako o tej, która musi się starać przede wszystkim ładnie wyglądać i dbać o dom? Jeśli same tego zapragną – warto je wspierać i w tym. Ale jeśli zamarzy im się zostać astronautką albo neurolożką, to akurat ani dbanie o urodę, ani nauka urządzania wnętrz im w osiągnięciu tego celu nie pomogą.

Czy to oznacza, że mamy już nigdy więcej nie skomplementować przy córce – czy innej bliskiej dziewczynce – przyjaciółki, która naprawdę jest dla nas piękna, dobra i miła? Niekoniecznie. Miłe słowa dla innych – jak najbardziej, ale: skierowane do tych konkretnych osób, z konkretnych powodów, jeśli wiemy, że one sobie tego życzą i że te słowa sprawią im przyjemność. A nie – wypowiadane jako oczywistości, bez refleksji, jako prawdy objawione, nad którymi nie ma potrzeby się zastanawiać. I co za tym idzie, tak naprawdę bynajmniej nie „miłe”.

3. Męskie i żeńskie końcówki

Żeńskie końcówki! Spór o nie toczy się w Polsce od wielu lat. Słyszymy i czytamy, jakoby nie było potrzeby używania żeńskich końcówek, ponieważ rodzaj męski jest męski tylko z nazwy, a tak naprawdę jest uniwersalny. I że oczywistym jest, że „fizyk” może być kobietą, a jeśli nie, to wystarczy przed słowem „fizyk” dodać wyraz „pani”. Otóż rodzaj męski nie jest uniwersalny. Gdyby był, to nie byłoby tego sporu, gdyż nie widziałybyśmy w braku żeńskich końcówek problemu.

Pod argumentem o uniwersalności męskich końcówek kryje się przekonanie, że to mężczyźni wykonują zawody prestiżowe, wymagające sprawnego umysłu.

Ale przecież minęły już czasy, kiedy pilotka, literatka czy reżyserka oznaczały wyłącznie przedmioty lub miejsca. Język dostosowuje się do rzeczywistości, a my mu w tym możemy pomagać.

Dlatego warto używać rzeczowników w formach żeńskich, gdy są potrzebne i jest po temu okazja. Słowa takie jak „psycholożka” czy „chirurżka” to zwyczajny sposób używania języka w sytuacji, gdy zmieniają się warunki społeczne – psycholożki i chirurżki coraz częściej nas otaczają. Warto, żeby żeńskie końcówki słyszały na co dzień dziewczynki – być może przyszłe fizyczki. Kiedy więc następnym razem przyjdzie nam ochota docenić starania córki w jakimś względzie, zakrzyknijmy nie „jesteś mistrz!”, tylko – „mistrzyni z ciebie!”.

4. Domyślny „każdy człowiek”

A co z sytuacjami językowymi, w których stworzyć żeńską końcówkę nie wystarczy? „Każdy może korzystać z…”; „człowiek się nie spodziewa, że…”; „ten, kto zna odpowiedź…” – wszystkie te struktury, i wiele innych, bazują na tym, że w polszczyźnie rodzaj męski jest używany domyślnie jako uniwersalny. Czy można coś z tym zrobić? A i owszem!

Można starać się unikać w ogóle form nacechowanych płciowo – lub tam, gdzie jest to trudne, używać form z rodzajem żeńskim, dla zapewnienia językowej równowagi.

No dobrze, a zatem sprawdźmy, czy się da. Zamiast: „każdy może korzystać z…” użyjmy: „można korzystać z…” lub: „każde z nas może korzystać z…”. Zamiast: „człowiek się nie spodziewa, że…” – „trudno się spodziewać, że…”. Zamiast: „ten, kto zna odpowiedź, to…” – „osoba, która zna odpowiedź, to…”. Uff! Na początku może być trudno zachować uważność. Jednak zdecydowanie warto. Bo takimi staraniami tworzymy dziewczynkom nowy świat: świat, który je włącza; świat, w którym jest dla nich miejsce.

5. Halo, ja jestem rodzaju żeńskiego!

Tak mogłaby powiedzieć właściwie dowolna dziewczynka, komentując polskie czasowniki w liczbie mnogiej w trybie przypuszczającym oraz w czasie przeszłym. „Drodzy państwo, czy moglibyście się przesunąć?” skierowane do grupy samych kobiet lub kobiet, wśród których jest jeden mężczyzna; „przyszliście na film, kochani?” skierowane do grupki dziewczynek, w której być może znajdzie się jeden chłopiec. Rodzaj męskoosobowy w czasownikach stosujemy wszędzie tam, gdzie w składzie grupy, o której się wypowiadamy, mamy do czynienia chociaż z jednym osobnikiem rodzaju męskiego. Tak nakazują reguły gramatyczne.

Warto jednak zdawać sobie sprawę, że wszelkie reguły gramatyczne wynikają zawsze ze zwyczaju, który utrwalił się w języku na tyle mocno, że stał się normą. A każdy zwyczaj osadzony jest w danym kontekście kulturowo-społecznym.

Gdy mowa zresztą o gramatyce, ciekawostką będzie, że jeszcze w pierwszej połowie dwudziestego wieku w polskiej terminologii gramatycznej rodzaj niemęskoosobowy (też ciekawy zresztą termin: sugeruje, że skupia wszystko to, co nie jest męskie i nie jest osobowe) miał nazwę: „rodzaj żeńskorzeczowy, czyli rzeczowy”. Hmm, czym to pachnie? Czy nie czasem – uprzedmiotowieniem kobiet?

W takim kontekście całkowicie uprawnione wydają się starania, aby w wypowiedziach używać rodzaju niemęskoosobowego – i czasowników, i rzeczowników. Bo dzięki temu uwzględnimy osoby płci żeńskiej. Wszystkie „drodzy i drogie, dziękujemy, że przyszliście i przyszłyście…”, „zapragnęłyśmy i zapragnęliśmy się z wami podzielić…”, „będziemy wdzięczne i wdzięczni…” – zyskują sens, prawda?

6. Hola, hola, czy mnie tu nie ma?

To uczucie nieobce dorosłym kobietom, a można by przecież uznać, że przez lata mogły „się przyzwyczaić”; jak muszą się więc czuć dziewczynki? Bo pomyślmy. Czy w sferze publicznej w ogóle kiedykolwiek zwracamy się do nich? W szkołach „uczeń jest zobowiązany do…”, „wszyscy uczniowie…”; na zajęciach dodatkowych „uczestnik zajęć proszony jest o…”; na basenie „użytkownik powinien…”; w książce „czytelnik może sobie wyobrazić, że…”; małoletni „klienci” i „konsumenci” mają możliwość… Ta tendencja sięga absurdów, bo na przykład na zajęciach wuefu, na których dzieci bardzo często dzielone są na dwie grupy – chłopców i dziewczynki – nauczycielki grup żeńskich również używają określenia „uczeń”. Na lekcjach wuefu dla dziewczynek prowadzonych przez kobiety są więc „uczniowie” i „nauczyciele”, choć de facto nie ma żadnych – bo przecież są tam uczennice i nauczycielki! Czy to nie jest skrajnie nielogiczne?

7. Jaka śliczna dziewczynka… o przepraszam, jaki silny chłopiec

Spójrzmy teraz szerzej i zwróćmy uwagę na sposób, w jaki mówimy do kobiet i do dziewczynek. Francuski socjolog, antropolog i filozof Pierre Bourdieu zauważył, że sposób zwracania się do kobiet w miejscach publicznych, jak choćby przez lekarzy i lekarki w szpitalach czy przychodniach, niby serdeczny, jak „moja mała”, „kochana” – tak naprawdę kobiety umniejsza. I ten proces umniejszania zdecydowanie zaczyna się już od dzieciństwa: chłopiec u dentystki raczej nie usłyszy „mój słodziutki cukiereczku”; jego koleżanka – tak. „Jaka śliczna dziewczynka” – to zdanie często pada na placach zabaw, w kawiarniach, na ulicach.

Tymczasem urody chłopców publicznie się nie chwali. Wiem to z własnego macierzyńskiego doświadczenia: nieraz w miejscu publicznym jakaś osoba uznawała, że mój synek jest dziewczynką, i komplementowała „jej” urodę. Kiedy wyjawiałam, że to chłopiec, bardzo często słyszałam: „Ojej, przepraszam, faktycznie, jaki dzielny, widać, że jest silny”.

W okamgnieniu ze ślicznej dziewczynki mój syn przeistaczał się w silnego chłopca, choć przecież w nim nic się nie zmieniło!

8. Dążenie do porozumienia? Tak! Ale nie zawsze i nie wszędzie

Czy sposób mówienia kobiet w ogóle w jakikolwiek sposób różni się od sposobu mówienia mężczyzn? Otóż tak, jeśli wierzyć wielu badaniom socjolingwistycznym. I różnic w tym obszarze uczone są dzieci od najwcześniejszych dni. Psycholożka Linda L. Carli zwróciła uwagę, że rodzice komunikują się z dziećmi różnie w zależności od ich płci. W rozmowach z córkami rodzice proszą o odpowiedź, powtarzają wypowiedź dziecka. W rozmowach z synami rodzice zazwyczaj stosują zakazy, uwagi, groźby i zalecenia.

Badaczki takie jak Robin Lakoff, Deborah Tannen, Kwiryna Handke stwierdziły, że w rozmowach osób dorosłych kobiety więcej przepraszają, częściej używają zwrotów upewniających się, jak „no nie?”, „prawda?”, częściej zwracają się bezpośrednio do osoby, która słucha.

Badaczka Elizabeth Aries doszła jednak do wniosku, że ten sposób mówienia kobiet niekoniecznie wynika z ich płci kulturowej: związany jest z sytuacją, w której się znajdują. A jest to sytuacja podrzędności, niższego statusu. Udowodniła, że sposobu mówienia przypisywanego kobietom używają również osoby w sądzie na ławie oskarżonych – i wtedy mówią tak niezależnie od tego, czy są kobietami, czy mężczyznami.

Specyfika stylu konwersacyjnego kobiet ma wszelako tę ważną pozytywną cechę: sprzyja tworzeniu i podtrzymywaniu konwersacji. Kobiety w rozmowie na ogół dążą do porozumienia. Jednak, uwaga! Ta cecha przestaje się przydawać, gdy wkraczamy na obszar wypowiadania się oficjalnie – w mediach, w polityce, w nauce – gdzie cenione są inne walory: umiejętność klarownego przekazywania swojego zdania, przekonującego argumentowania, odbijania konwersacyjnej piłeczki. Dlatego ważne, aby uczyć dziewczynki również tego drugiego sposobu komunikowania się, aby czuły się pewnie, wypowiadając się również w sytuacjach publicznych.

O nie! Ile tego! A to i tak tylko część stereotypów zaszytych w polszczyźnie. Można złapać się za głowę, a następnie zakryć usta dłonią i już nigdy nic nie powiedzieć, bo wszystko w języku może niebezpiecznie powielać stereotypy. To by była jednak najgorsza strategia.

Bo teraz, kiedy już zdajemy sobie z tego sprawę – warto głęboko odetchnąć i… dalej zdawać sobie z tego sprawę. Tak po prostu.

Już sama świadomość tego, jak sprytnie stereotypy, których nie chcemy powielać, ukrywają się w tym, co, do kogo i w jaki sposób mówimy, może sprawić, że będziemy ostrożniej używać języka. I że bardziej otworzymy się na językowe przemiany, skoro one służą naszym córkom – żeby mogły teraz i w przyszłości być, kim chcą. Być tą, którą chcą.